We trzech usłyszeli ten sam zarzut - gwałtu kwalifikowanego. Grzegorz K. - w przeciwieństwie do dwóch kompanów - za kratki nie poszedł, chociaż dotąd miał za sobą najpoważniejsze przestępstwa. Po interwencji ministra sprawiedliwości śledztwo trafiło do prokuratury okręgowej w Łodzi i śledztwo ruszyło z nową siłą.
Monika spotkała jednego ze swoich późniejszych oprawców w autobusie. On zaprosił ją na imprezę, ona się zgodziła. Tak znalazła się w lokalu przy ul. Rydza Śmigłego, gdzie była przez 10 dni przetrzymywana, bita i gwałcona. Oprawców było trzech - właściciel lokalu Tomasz K., Sebastian T. i Grzegorz K. Według śledczych wszyscy oni gwałcili 26-latkę.
Tomasz K. i Sebastian T. trafili za kratki. Na wolność został wypuszczony Grzegorz K., chociaż to on miał najgrubszą kartotekę. W przeszłości był karany za zniszczenie mienia, pobicie i usiłowanie kradzieży.
Konflikty z prawem miał też Tomasz K., który miał wyroki za zniszczenie mienia, uszkodzenie ciała i kierowanie gróźb karalnych.
Wszyscy mieli te same zarzuty, ale - jak podkreślał w czwartek minister Zbigniew Ziobro - tylko jeden z nich został potraktowany z "niezrozumiałą wielkodusznością". 36-letni Grzegorz K. miał być dozorowany przez policję i nie mógł opuszczać kraju. Decyzja ta jest zastanawiająca o tyle, że tuż po zatrzymaniu o aresztowanie wszystkich trzech mężczyzn wnosiła policja.
- Tego typu wnioski mają znaczenie informacyjne. Są jednoznacznym sygnałem, że dla funkcjonariuszy policji nie ma wątpliwości, że dana osoba powinna trafić za kratki na czas prowadzonego śledztwa - informuje insp. Joanna Kącka z łódzkiej policji.
Przedstawiciele prokuratury nie chcą ujawniać, jak prokurator - referent sprawy tłumaczył swoją decyzję.
- Z pewnością swoje argumenty prokurator będzie przedstawiał podczas postępowania dyscyplinarnego, które ma być wszczęte - ucina prokurator Jacek Pakuła.
Naprawianie błędów
Monika była przetrzymywania w lokalu na pierwszym piętrze przez dziesięć dni - od 17 do 27 lipca. Po tym, jak udało jej się wydostać trafiła do szpitala w poważnym stanie. W miniony weekend 26-latka zmarła, o czym poinformowaliśmy w środę. Wtedy też sprawą zainteresował się minister Ziobro.
Tego samego dnia akta śledztwa zostały przekazane do prokuratury okręgowej w Łodzi. Sprawa nabrała nowego tempa Policja zatrzymała 36-letniego Grzegorza K. Dzień później usłyszał on nowe zarzuty.
- Jest podejrzany o gwałt ze szczególnym okrucieństwem, przetrzymywanie 26-latki ze szczególnym udręczeniem, spowodowanie obrażeń jej ciała i kierowanie gróźb karalnych - wylicza Jacek Pakuła z prokuratury okręgowej w Łodzi.
Po przesłuchaniu prokuratorzy zawnioskowali o tymczasowy, trzymiesięczny areszt. Sąd się do wniosku przychylił, więc K. dołączył do swoich kompanów za kratkami.
Tego samego dnia do lokalu przy. Rydza Śmigłego na nowo weszli kryminalistycy, którzy jeszcze raz zabezpieczali dowody.
Prokuratorskie błędy
Minister sprawiedliwości podczas czwartkowej konferencji prasowej skrytykował też działania policji i sposób gromadzenia materiału dowodowego. Tego samego dnia do lokalu przy ul. Rydza Śmigłego po raz kolejny weszli policyjni technicy, którzy zabezpieczali ślady.
Jednocześnie coraz więcej wiadomo na temat wcześniejszych działań policji. O tym, że Monika była ofiarą wielu gwałtów policjantów poinformowała jej matka. 26-latka była już wtedy w szpitalu w poważnym stanie. Funkcjonariusze pokazali jej zdjęcia kilku mężczyzn, którzy - według ówczesnej wiedzy policji - mogli stać za dramatem. Monika rozpoznała trzech. Był to Tomasz K., Sebastian T. i Grzegorz K.
Trzy godziny później doszło do zatrzymania. Mężczyźni siedzieli razem w parku niedaleko mieszkania, w którym koszmar przeżyła Monika. Wszyscy zatrzymani byli nietrzeźwi - mieli od 1,5 do 2 promili alkoholu w organizmie. Grzegorz K. był uczestnikiem "imprezy", na którą zaproszona została 26-letnia Monika
Autor: bż/jb / Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: Policja w Łodzi