- Cezary Grabarczyk i były poseł Prawa i Sprawiedliwości Dariusz S. zostali oskarżeni o to, że w 2012 roku poświadczyli nieprawdę w protokole z egzaminu na broń i w kartach egzaminacyjnych.
- W 2023 roku, po trzech latach procesu, Sąd Rejonowy dla Łodzi-Śródmieścia skazał polityków na karę więzienia w zawieszeniu oraz grzywnę.
- Sąd Okręgowy w Łodzi podtrzymał decyzję sądu niższej instancji. Skazani mogą teraz wnieść kasację od Sądu Najwyższego.
- Sprawa miała swój finał w sądzie, bo - jak ustalili nasi dziennikarze śledczy - Cezary Grabarczyk został przypadkowo nagrany przez Biuro Spraw Wewnętrznych Policji, którego funkcjonariusze sprawdzali policjantów łódzkiej drogówki.
Poniedziałkowa decyzja sądu odwoławczego sprawia, że wyrok sądu pierwszej instancji, który zapadł w 2023 roku podlega wykonaniu. Wtedy to Sąd Rejonowy Łódź-Śródmieście uznał, że ówczesny poseł PO Cezary Grabarczyk (zgodził się na podawanie danych i pokazywanie wizerunku), wspólnie i w porozumieniu z funkcjonariuszami policji poświadczył nieprawdę w protokołach egzaminu na pozwolenie na broń w 2012 roku. Takiego samego przestępstwa miał dopuścić się były poseł PiS Dariusz S.
Obaj politycy zostali skazani na rok więzienia w zawieszeniu na rok oraz grzywnę w wysokości 7200 zł.
"Wiedzieli, że to nielegalny proceder"
Już sąd pierwszej instancji podkreślał, że nie ma żadnych wątpliwości, że politycy wiedzieli, że uczestniczą w nielegalnym procederze. Podczas uzasadniania wyroku Sądu Rejonowego sędzia Michał Racięcki zaznaczał, że sąd nie dał wiary tłumaczeniom oskarżonych, że ci nie wiedzieli, że nie uczestniczą w poprawnie zorganizowanym egzaminie.
Proces odwoławczy ruszył po apelacji obrony skazanych.
- Absolutnie nie zgadzamy się z rozstrzygnięciem sądu. Uważam, że zostało oparte na błędnych ustaleniach stanu faktycznego, w szczególności w zakresie tego, że pan Grabarczyk nie miał świadomości, że funkcjonariusze policji odstąpili od obowiązujących procedur przy egzaminie na broń - mówił po wyroku pierwszej instancji mec. Tomasz Krawczyk, obrońca Cezarego Grabarczyka.
Podsłuchana rozmowa, śledztwo i dymisja
Sprawa polityków PiS i PO na wokandę trafiła w 2019 roku. Dotyczył poświadczenia w 2012 roku przez Cezarego Grabarczyka nieprawdy w protokole z egzaminu na broń i w kartach egzaminacyjnych oraz przekroczenia uprawnienia w celu osiągnięcia osobistej korzyści. Za pierwsze przestępstwo polski Kodeks karny przewiduje karę do ośmiu lat więzienia, za drugie - do 10 lat.
Jak to się jednak stało, że Cezary Grabarczyk stanął przed sądem? Nasi dziennikarze śledczy ustalili, że polityk został nagrany przez Biuro Spraw Wewnętrznych Policji, którego funkcjonariusze sprawdzali policjantów łódzkiej drogówki. BSW podejrzewało ich o korupcję. Podsłuchiwane były między innymi rozmowy Zbigniewa K., ówczesnego naczelnika Wydziału Postępowań Administracyjnych w Komendzie Wojewódzkiej Policji w Łodzi. Wśród nagranych rozmów była także ta Grabarczyka z naczelnikiem K.
29 kwietnia 2015 roku Cezary Grabarczyk podał się do dymisji. Dymisja została przyjęta.
Szczegółowo opisujemy to tutaj: 13 faktów, po których nastąpiła dymisja Grabarczyka
Grabarczyk o "naruszeniu zasady obiektywizmu" przez prokuraturę
W trakcie procesu polityk nie przyznwał się do postawionych mu zarzutów. Składał obszerne wyjaśnienia w sprawie. W czasie procesu pierwszej instancji odmawiał jednak odpowiedzi na pytania prokuratora, zarzucając prokuraturze "naruszenie zasady obiektywizmu".
- Nigdy nie oczekiwałem i nie prosiłem, by egzamin - zarówno teoretyczny, jak i praktyczny - odbył się w niezgodny z przepisami sposób - przekonywał na pierwszej rozprawie Grabarczyk.
Z zebranego przez Prokuraturę Regionalną w Katowicach materiału dowodowego wynika, że Grabarczyk nie uczestniczył w teoretycznym i praktycznym egzaminie dla ubiegających się o pozwolenie na posiadanie broni palnej 19 marca 2012 r. przed komisją powołaną przez Komendanta Wojewódzkiego Policji w Łodzi. Mimo to pozwolenie tego samego dnia uzyskał.
Według śledczych, były minister zwrócił się o pomoc w zdobyciu pozwolenia na broń do znajomego, który skontaktował go z odpowiedzialnym za wydawanie takich decyzji naczelnikiem wydziału w Komendzie Wojewódzkiej Policji w Łodzi. Jak dowodzi prokuratura, poseł i jego znajomy odwiedzili naczelnika w końcu stycznia 2012 roku. W czasie ich rozmowy policjant miał wezwać podwładną, której wręczył pieniądze i wysłał do banku, by natychmiast opłaciła za Grabarczyka wniosek o pozwolenie na broń.
Wątpliwości dotyczące egzaminu
Z ustaleń katowickiej prokuratury wynika też, że w marcu 2012 roku, także w gabinecie naczelnika Komendy Wojewódzkiej Policji, Grabarczyk zdał celująco egzamin teoretyczny, będący warunkiem uzyskania pozwolenia na broń - mimo że powinien się on odbyć w obecności komisji egzaminacyjnej. Polityk PO bezbłędnie wypełnił wszystkie odpowiedzi w teście. Ponad dwa lata później, kiedy po wybuchu afery stracił pozwolenie na broń i ubiegał się o nie ponownie, nie zdał tego egzaminu.
Prokuratura twierdzi, że ówczesny wicemarszałek Sejmu w ogóle nie podszedł do praktycznego egzaminu. Potwierdzają to świadkowie, którzy zdawali egzamin w terminie, w którym miał do niego przystąpić także Grabarczyk. Prokuratura przekazała też, że 500 zł obowiązkowej opłaty za egzamin Grabarczyk uiścił dopiero po ponad dwóch miesiącach od egzaminu, choć była ona warunkiem przystąpienia do egzaminu.
Jak wynika z ustaleń śledztwa, jako "praktyczny egzamin" politykowi zaliczono prywatną wizytę ze znajomymi na strzelnicy - było to co najmniej kilka dni wcześniej, mimo że przepisy przewidują odwrotną kolejność składania egzaminów.
Ten sam akt oskarżenia obejmował Dariusza S., któremu zarzucono popełnienie takich samych jak Grabarczykowi przestępstw - przekroczenia uprawnień i poświadczenia nieprawdy w związku z procedurą uzyskania pozwolenia na posiadanie broni palnej, a także lekarkę Beatę J., której Prokuratura Rejonowa w Katowicach zarzuciła poświadczenie nieprawdy w orzeczeniach lekarskich, w których stwierdziła brak przeciwskazań do ubiegania się o wydanie pozwoleń na broń dla Grabarczyka i Dariusza S.
Autorka/Autor: bż/tok
Źródło: tvn24.pl, PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN 24