Najpierw, rzekomo, kupił najdroższe w historii ludzkości obrazy. Potem zażądał zwrotu VAT - w wysokości 160 milionów złotych. Za to został skazany na cztery lata więzienia. Podczas procesu apelacyjnego płakał i błagał o litość.
W tej historii występuje dwóch Damianów M. Pierwszy namalował 20 obrazów o różnej tematyce, które potem (jak wynika z dokumentów) przekazał drugiemu Damianowi M. Za - bagatela - dwa miliardy złotych.
Potem nabywca zwrócił się do urzędu skarbowego i zawnioskował o zwrot VAT-u, czyli... 160 milionów złotych.
Obaj mężczyźni zostali skazani we wrześniu ubiegłego roku na więzienie. "Artysta" ma spędzić w celi pięć lat, a nabywca "dzieł sztuki" - o rok mniej. We wtorek, na początku procesu apelacyjnego, pojawił się tylko ten drugi. Nie potrafił ukryć emocji:
- Błagam o litość - mówił przez łzy. Tłumaczył, że cała sprawa wydarzyła się "przez jego głupotę".
- Normalne życie prowadziłem, miałem sklep. Prosperowało wszystko - mówił wyraźnie załamany. Prosił sąd o "jeszcze jedną szansę". Dodawał, że to media zrobiły z niego "największego oszusta".
Jego obrońcy wnosili w sądzie o uniewinnienie.
- Czy ktoś z nas obecnych na tej sali wyobraża sobie, że popełnienie przestępstwa w ogóle było realne?
Że tak fachowa jednostka jak urząd skarbowy po prostu komuś wypłaci miliony złotych bez żadnej weryfikacji? - pytała retorycznie mec. Wiktoria Domaradzka.
Mecenas Arkadiusz Wróblewski przypominał z kolei, że M. chciał "wyprostować" całe zamieszanie.
- Złożył deklarację i korektę w urzędzie skarbowym. Tym samym hipotetyczne zagrożenie zostało wyeliminowane przez korektę - podkreślał.
"Uzależniony od wszystkiego"
Drugi z nieprawomocnie skazanych mężczyzn nie pojawił się w sądzie. Reprezentowała go mecenas Małgorzata Striszko. Podkreślała, że jej klient najpewniej w ogóle nie miał świadomości, w czym uczestniczy.
- Jest on od siódmego roku życia uzależniony od niemal wszystkich substancji. Alkoholu, dopalaczy i leków - podkreślała.
Ona też zawnioskowała o uniewinnienie. Prokuratura z kolei chce, żeby sąd drugiej instancji podtrzymał wyrok, który zapadł we wrześniu minionego roku.
Sztuka jest sztuka
Pomysł dwóch skazanych nieprawomocnie dziś mężczyzn od samego początku był - mówiąc delikatnie - podejrzany dla pracowników skarbówki. Jej przedstawiciele zaalarmowali prokuratorów, którzy stwierdzili, że 20 obrazów rzekomo sprzedanych za dwa miliardy, to nie sztuka.
Śledczy w czasie śledztwa chcieli ustalić, czy dzieła faktycznie są coś warte. Wnioski są dla rzekomego artysty niekorzystne.
- Z opinii biegłego rzeczoznawcy wynika jednoznacznie, że nie noszą one cech dzieł sztuki - informował jeszcze w czasie śledztwa Krzysztof Kopania, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Łodzi.
Powołany przez prokuratorów historyk sztuki ocenił, że "dzieła" powstały bez znajomości podstawowych zasad kompozycji i technologii malarskiej. Co gorsza, autor użył do ich wykonania gotowych podobrazi i zastosował nieodpowiedni dla farb akrylowych rozcieńczalnik. Efekt jest taki, że obrazy mają być warte – według opinii specjalisty – nie więcej niż 40-50 złotych za sztukę.
- Ostatecznie rzeczoznawca przyjął, że obrazy mają charakter amatorski - informuje prokurator.
Na tym jednak sprawdzanie artystycznej wartości obrazów się nie zakończyło. Śledczy stwierdzili, że dzieła autora nie są notowane w rankingach wycen zamieszczonych na polskich i międzynarodowych portalach aukcyjnych. Co prawda kilka "dzieł sztuki" wystawiono w internecie na sprzedaż, ale - według ustaleń śledztwa - była to próba uwiarygodnienia, że "artysta" ma podstawy do żądania miliardów za swoje płótna.
Wyrok sądu apelacyjnego zostanie odczytany w przyszłym tygodniu.
Autor: bż//ec/kwoj / Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Łódź