Zamarzłby, jak sam mówi, przy autostradowym śmietniku. 40-letni Zbyszek przez 17 godzin nie mógł wydostać się z Miejsca Obsługi Podróżnych. Źle kombinował? Możliwe. Ale zgrozę budzi - według psychologów - fakt, że nikt, żaden kierowca nie okazał empatii mężczyźnie. - Miałby większe szanse, gdyby był kobietą w ciąży bądź starcem - komentuje Maria Rotkiel.
Historia niewiarygodna i dziwna. 40-letni mężczyzna utknął przy autostradzie i niemal tam umarł. Nie miał pieniędzy na paliwo, ani - jak twierdzi - nikogo, kto mógłby szybko przyjechać z pomocą. Bez kurtki, w samej bluzie prosił o pomoc kierowców, którzy zatrzymali się na tym samym MOP-ie co on. Bez efektu.
W końcu ktoś zwrócił uwagę na zziębniętego w aucie człowieka przykrytego kołdrą. Zadzwonił na policję z informacją, że ten ktoś chce się zabić na autostradowym parkingu w Bolimowie (woj. łódzkie).
- Funkcjonariusze, którzy przyjechali na miejsce, zastali zmęczonego i wyziębionego człowieka - mówi podkom. Anna Szymczak ze skierniewickiej policji.
Jak w ogóle mogło dojść do takiej sytuacji?
- Splot nieszczęśliwych wydarzeń. Zrobiłem błąd. Czułem się trochę jak Tom Hanks w filmie "Terminal". Utknąłem w jednym miejscu i nie bardzo mogłem się wydostać. Głupia sprawa - wyjaśnia w rozmowie z nami pan Zbyszek.
Dziurawy plan
Zbyszek w Łodzi ma znajomych, rodzinę i byłą już żonę. Po rozstaniu z nią chciał zmienić swoje życie. Załadował cały dobytek do leciwego dostawczego volkswagena i pojechał do Warszawy. Tam miał pracować na budowie. Pracę miał załatwić mu znajomy. Na miejscu okazało się, że jednak nie zostanie zatrudniony.
- Byłem bankrutem. Stwierdziłem, że nie ma co siedzieć w Warszawie i trzeba wracać - opowiada.
Myślał, że dojedzie. Pomylił się.
- Na oparach zjechałem na MOP (Miejsce Obsługi Podróżnych) w Bolimowie. Była druga albo trzecia w nocy - mówi.
Wysłał kilka SMS-ów. Do rodziny, znajomych. Opisał swoje położenie: że w baku pusto, tak samo jak w portfelu. Że jest mróz. Odpowiedzi nie było. Okrył się kołdrą.
- Pomyślałem, że rano jakoś to ogarnę - wspomina.
Poza matrixem
Obudził się po godzinie 9. W tym czasie wnętrze volkswagena zdążyło się już mocno wychłodzić. Odczytał wiadomość od brata, że może po niego przyjechać wieczorem.
- Na tym parkingu zatrzymywało się mnóstwo osób. Pomyślałem, że ktoś mnie chyba uratuje - opowiada.
Z samochodu wyszedł w samej bluzie, bo kurtkę miał mokrą. Wyprał ją przed wyjazdem. Wtedy myślał, że wysuszy ją już w Warszawie. Ale nie było okazji. Na MOP-ie kurtka stawała się sztywna od mrozu. Mogła zadziałać najwyżej jak zimny kompres.
Jedni patrzyli na niego jak na żebraka. Inni spoglądali nieufnie.
- Chciałem po prostu spuścić dla siebie 5 litrów ropy. Byle samochód doturlał się do Łodzi. Przecież to raptem kilkadziesiąt kilometrów - mówi.
Pytał, prosił. Polaków, Rosjan, Litwinów. Nic.
- Wzniosłem się na wyżyny umiejętności językowych. Ale ludzie na A2 zawsze gdzieś się spieszą. Mają swoje plany. Nie dziwie się, że gość w takiej absurdalnej sytuacji nijak się miał do ich rzeczywistości. Wylądowałem poza matrixem - mówi.
Po południu dostał wiadomość, że brat jednak przyjedzie dopiero następnego dnia. W sobotę, 3 lutego.
- Zobaczyłem, że na pomoc obcych nie mam co liczyć. Wróciłem się do samochodu, przykryłem kołdrą. Czekałem na rodzinę - mówi.
- A czemu nie zadzwonił pan po służby? - pytamy.
- Pomyślałem, że to zbyt błaha sprawa. Bałem się, że dostanę jakiś mandat. Wolałem załatwić to później, ale bezpieczniej dla mojego portfela.
- A nie chciał pan zostawić samochodu i poprosić kogoś o podwiezienie do Łodzi?
- Nie. Przecież w tym aucie było wszystko, co miałem - odpowiada.
Obciachowa śmierć
Znowu było ciemno. Zbyszek nie miał już ochoty nikogo prosić o pomoc. Nie to nie. W samochodzie nie poczuł, że "odpływa". Myślał, że wszystko jest okej.
- Byłem tylko trochę głodny. Już mi nawet nie było tak zimno - mówi.
Z zewnątrz zaczęło wyglądać to dramatycznie. Ktoś zobaczył, że ktoś siedzi w wychłodzonym aucie i się nie rusza. Informacja dotarła na policję. Zgłaszający poinformował, że to chyba próba samobójcza.
Miałem wizję, że mój trup będzie leżał tu, przy śmietniku, latami. Że nikt się mną nie zainteresuje, bo i po co Zbyszek
Zbyszek wspomina, że miał dziwne myśli. Że siedzi od lat na peronie kolejowym, ale nie może wejść do pociągu i wreszcie odjechać. Potem myślał o MOP-ie. Śnił o tym, że może tu umrzeć. I to będzie - jak mówi - "cholernie obciachowa śmierć".
- Miałem wizję, że mój trup będzie leżał tu, przy śmietniku, latami. Że nikt się mną nie zainteresuje, bo i po co - mówi.
Obudziło go pukanie do okna. To byli policjanci.
Poza protokołem
- Pytali, czy chcę się zabić. Ja na to, że bynajmniej - mówi Zbyszek.
Dodaje, że policjanci na początku nie mogli uwierzyć w przedstawioną im wersję. Zbyszek tłumaczył, że nie ma pieniędzy i nie stać go na profesjonalną pomoc. Poprosił o to, żeby mógł się ogrzać w radiowozie.
Policjanci nie wszczynali żadnych procedur. W portfelach mieli niecałe 50 złotych.
- Pojechali na stację benzynową i kupili 10 litrów ropy - opowiada podkom. Anna Szymczak ze skierniewickiej policji.
Funkcjonariusze nie pochwalili się przełożonym. Komendant dowiedział się o wszystkim dopiero z podziękowań, które Zbyszek wysłał kilka dni później mailem.
- Dzięki nim wróciłem do domu. Kiedy odpaliłem silnik czułem się, jakbym wygrał w totka. Uratowali mnie z tarapatów, w które sam się wpakowałem - mówi Zbyszek.
Tłumaczy, że tylko mailem mógł podziękować policjantom za to, że mu pomogli. Tak po ludzku.
Wyparcie i dysonans
Jak to się stało, że nikt - za wyjątkiem policjantów - nie pomógł zmarzniętemu kierowcy?
- Gdybyśmy zapytali ludzi, czy w takiej sytuacji by przyszli z pomocą, to najpewniej większość stwierdziłaby, że tak. Myślę, że wiele osób będzie poruszona tą historią - komentuje psycholog Maria Rotkiel.
Dorośli mężczyźni, którzy wyglądają na pełnych sił, rzadko mogą liczyć na empatię. Na pewno dużo rzadziej niż starcy czy kobiety. A zwłaszcza dzieci Maria Rotkiel
Czemu zatem Zbyszek niemal zamarzł pod Skierniewicami? Miał pecha, bo trafił na złych ludzi? Nie. Po prostu - jak mówi nasza rozmówczyni - w oczach społeczeństwa nie zasługiwał na pomoc.
- Dorośli mężczyźni, którzy wyglądają na pełnych sił, rzadko mogą liczyć na empatię. Na pewno dużo rzadziej niż starcy czy kobiety. A zwłaszcza dzieci. One prawie zawsze zostaną zauważone przez społeczeństwo. Chronimy młode swojego gatunku. To nasza biologia, a nie kultura - opowiada Rotkiel.
Dodaje, że w historii, która rozegrała się pod Skierniewicami, zadziałał jeszcze jeden mechanizm: wyparcia.
- Empatia jest naszą cechą. Tyle że jest ona słabsza niż strach o swoją przyszłość czy stres. Jeżeli ktoś jest przepracowany i sfrustrowany, to trudniej mu zdobyć się na współczucie dla innych. Osoba skręcająca się z głodu nie będzie myślała o pielęgnowanie relacji międzyludzkich - wyjaśnia nasza rozmówczyni.
Jednocześnie twierdzi, że w Polsce nie jest mniej ludzi empatycznych niż gdzieś indziej na świecie. Co nie zmienia faktu, że - według jej wiedzy - Zbyszkowi łatwiej by było znaleźć pomoc np. w Danii, gdzie ludzie są subiektywnie szczęśliwsi.
- Im bogatsze społeczeństwo, tym większa szansa na ratunek. Wynika to z tego, że ktoś, kto nie jest zaniepokojony stanem posiadania, ma więcej przestrzeni w swoim życiu na potrzeby innych - podkreśla.
Maria Rotkiel twierdzi, że w społeczeństwie mało jest osób socjopatycznych, które z satysfakcją odmówiłby komuś pomocy. To jednak nie oznacza, że jest dużo osób, które faktycznie ruszą z pomocą. Wszystko przez mechanizm racjonalizacji i dysonansu poznawczego.
- Ludzie doskonale potrafią wytłumaczyć sobie swoją bierność. Najczęściej myślimy tak: normalnie bym pomógł, ale tym razem nie miałem czasu. Albo wyobrażamy sobie, że oto chciał ktoś nas wciągnąć w pułapkę. Ten mechanizm uwalnia ludzi z wyrzutów sumienia i pozwala dalej z satysfakcją patrzeć w lustro - kończy.
"Najłatwiej umrzeć w tłumie"
Najłatwiej teraz jest umrzeć w tłumie. Bo ludzie, którzy zignorowali potrzebującego, już nie czują się szują. Co najwyżej ćwierćszują prof. Zbigniew Nęcki
Profesor Zbigniew Nęcki z Uniwersytetu Jagiellońskiego forsuje jeszcze inną tezę: gdyby Zbyszkowi skończyło się paliwo na odludziu, to pewnie ktoś by mu pomógł.
- Pojawiła się zmora naszych czasów, czyli dyfuzja odpowiedzialności. Ponieważ dramat rozgrywał się na oczach wielu osób, to nikt nie poczuł się odpowiedzialny za tę sytuację. Najłatwiej teraz jest umrzeć w tłumie. Bo ludzie, którzy zignorowali potrzebującego, już nie czują się szują. Co najwyżej ćwierćszują - komentuje.
Dodaje, że wydarzenia na MOP-ie w Bolimowie pokazują też, jak społeczeństwo separuje się od siebie.
- Media społecznościowe oszukują nasze naturalne dążenia do życia w grupie. Jesteśmy ciągle sami, karmieni substytutem relacji międzyludzkich - twierdzi prof. Nęcki.
Sugeruje przy tym, że ludzie są też znieczuleni nadmiarem złych informacji.
- Przyzwyczailiśmy się do oglądania cierpienia ludzi. I tak oglądamy sobie koszmar ludzi w Kambodży przy kolacji, a przy okazji podróży patrzymy na dramat zamarzającego w aucie faceta. Patrzymy na to tak samo chłodno i bez emocji - podsumowuje.
Autor: Bartosz Żurawicz/i / Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: tvn24