Zrobiłam "Pomiędzy słowami", ponieważ nie mogłam znaleźć takich filmów o imigracji, które pokazywały by kogoś, komu się udało, kto się zintegrował, zbudował sobie to życie - mówi reżyserka Urszula Antoniak. Film, przyjęty entuzjastycznie na kilku prestiżowych festiwalach, trafił do polskich kin.
"Pomiędzy słowami" to czwarta pełnometrażowa fabuła w dorobku Urszuli Antoniak. Reżyserka i scenarzystka, urodzona w Częstochowie, od kilkudziesięciu lat mieszka i pracuje w Amsterdamie. Jest absolwentką Wydziału Radia i Telewizji im. Krzysztofa Kieślowskiego Uniwersytetu Śląskiego. W 1993 roku ukończyła holenderską akademię filmową - Nederlandse Film en Televisie Academie (NFTA) w Amsterdamie. Zanim zaczęła tworzyć fabuły, napisała i wyreżyserowała takie filmy telewizyjne jak "Biljmer Odyssey" i "Dutch For Non-Advanced". Jej debiut fabularny "Nic osobistego", w którym wystąpili Stephen Rea i Lotte Verbeek, zdobył sześć nagród na Festiwalu Filmowym w Locarno w 2009 roku, w tym nagrodę za Najlepszy Film Fabularny, dla Najlepszej Aktorki oraz nagrodę FIPRESCI. Film zdobył także nagrody za Najlepszy Film Fabularny oraz za Najlepszą Reżyserię na Holenderskim Festiwalu Filmowym w Utrechcie w 2009 roku, a także był nominowany przez Europejską Akademię Filmową do Nagrody Discovery.
Drugi film fabularny Antoniak, "Code Blue", miał premierę na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Cannes, w prestiżowej sekcji Directors’ Fortnight. "Code Blue" zdobył nagrodę za Najlepsze Zdjęcia oraz za Najlepszy Dźwięk na Holenderskim Festiwalu Filmowym w Utrechcie w 2011 roku.
Antoniak jest również autorką scenariuszy. Film z jej tekstem "Life According to Nino", wyreżyserowany przez Simone’a Dusseldorpa, zdobył nagrodę Najlepszego Filmu Dziecięcego na Festiwalu Filmowym Cinekid 2014 w Amsterdamie oraz nagrodę dla Najlepszego Filmu Dziecięcego na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym dla Dzieci i Młodzieży w szwedzkim Malmoe. "Planeta singli" Mitji Okorna, także według jej scenariusza, okazała się przebojem polskich kin.
Jej trzeci film "Strefa nagości” był pokazywany na licznych festiwalach, m.in. Camerimage i Tallin Black Night.
"Głęboka opowieść o emigracji"
"Pomiędzy słowami" światową premierę miało na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Toronto. Film pokazywany był również w ramach konkursu głównego MFF San Sebastian.
Brał udział w Konkursie Głównym Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni 2017 i zdobył dwa Złote Lwy za najlepsze zdjęcia i dźwięk.
"Pomiędzy słowami" to opowieść o emigracji, uciekająca od stereotypowych schematów, nachalnych ocen czy moralizatorskich tez. Antoniak spojrzała na polskich emigrantów przez pryzmat własnych doświadczeń.
Michael (w tej roli Jakub Gierszał) to 28-letni prawnik, który odnosi sukcesy w Berlinie. Pewnego dnia w jego życiu pojawia się Stanisław (Andrzej Chyra) - ojciec, którego nie widział od lat.
Michael uważa się za Niemca, tak też jest postrzegany. Pojawienie się ojca w jego życiu spowodowało, że jego tożsamość została mocno zachwiana.
"Pomiędzy słowami" w kinach od 16 lutego. Z Urszulą Antoniak rozmawiał Tomasz-Marcin Wrona, tvn24.pl.
Tomasz-Marcin Wrona: W pani biogramie na Wikipedii napisane jest, że jest pani "holenderską reżyserką polskiego pochodzenia". To jak to jest?
Urszula Antoniak: A to dość ciekawe, bo różnie mnie określają. To jest cała układanka. Gdy odnoszę jakiś sukces, to w Holandii mówią, że jestem holenderską reżyserką pochodzenia polskiego. Czasem mówią, że jestem pół Polką, pół Holenderką. W latach 90. była taka jazda, że naturalizowanych Holendrów nazywano "alochtonami" - jako przeciwieństwo do autochtonów. W opinii Holendrów byłam później też dwukulturowa. Trzy lata temu przeczytałam w miejscowej prasie, że jestem po prostu Polką, mieszkającą w Holandii (śmiech). Gdybym miała kreować swoją przynależność na podstawie zewnętrznych opinii, od dawna przeżywałabym kryzys tożsamości.
Kwestia pani tożsamości staje się jeszcze ciekawsza w kontekście filmu, w którym stawia pani pytanie o to, kim jesteśmy.
Film faktycznie jest o szukaniu tożsamości, ale nie w sensie narodowym. Dla mnie tożsamość to coś egzystencjalnego, nie sprowadza się do narodowości. Gdy człowiek emigruje, to zostawia to, co go określa: kulturę, znajomych, język, to połączenie z dzieciństwem. Ląduje się w miejscu, w którym pozostaje się anonimowym, nieznanym dla innych. Mieszkając w Holandii, nie mam dostępu do rzeczy, z którymi moi znajomi Holendrzy mają automatyczną więź, na przykład do dzieciństwa. Mogą chociażby wsiąść w pociąg i pojechać do swoich rodziców. W moim przypadku jest to podróż do innej kultury, innego języka.
Moim zdaniem, tożsamość narodowa jest wtedy, gdy widziani jesteśmy z zewnątrz. Tożsamość jako taka, jako pewna całość, to to, co widziane jest od wewnątrz, pewna ojczyzna jednego człowieka - a nie to, jaką mnie inni widzą. Mogę się dostosowywać do tego, jak mnie ludzie widzą albo - tak jak mój bohater - żądać, oczekiwać tego, że zasłużył, aby traktować go jak Niemca. Sam konflikt, który pojawia się na początku filmu, z czarnoskórym poetą, pokazuje, że stanowią pozytyw i negatyw człowieka postawionego w tej samej sytuacji. Uważają, że to samo im się należy: wolność wyboru rozpoczęcia życia gdziekolwiek. Obydwaj mają rację. Jednak coś w tym naszym bohaterze pęka. Uważa, że on na to prawo sobie zapracował. Ma takie wrażenie, że ma prawo do tego, aby nie być zaliczanym do tej drugiej grupy cudzoziemców. Zresztą na początku filmu czarnoskóry poeta mówi bardzo ciekawą rzecz: mam jeszcze ojczyznę, gdzie ludzie mnie kochają - to jest moje dzieciństwo. Nasz bohater tego nie ma - nie ma styczności z własnym dzieciństwem, przeszłością, z której mógłby czerpać siłę. Nie miał ojca, nie miał tego faceta, który kochałby go. Jak widać ten afrykański poeta, nie ma problemu z tym, że jest czarnoskóry ani z tym, że żąda. Moim zdaniem, ma emocjonalne oparcie w tym, że był kochany. Mówi się, że jak ktoś nie był kochany w dzieciństwie, to chce, żeby go kochał cały świat, emigruje i bardzo się stara.
Wydaje mi się, że emigracja jest formą ucieczki.
Poniekąd tak, chociaż nie zawsze. Może być ucieczką, ale może być również "przybyciem do czegoś". Chodzi mi o przybycie do nowego miejsca, w którym można zacząć życie na nowo, można je naprawić, sprawdzić się poza swoją kulturą. Zestawia pani emigrantów w dość nietypowy sposób. Stawia pani na równi Polaków mieszkających w Niemczech z Syryjczykami, z uciekinierami z północnej Afryki. To nie jest zbyt popularne podejście w Polsce. Jedyna różnica polega na tym, że my mamy więcej praw jako Polacy, bo jesteśmy w Europie. Od 1989 roku Polacy mogli swobodnie podróżować i osiedlać się gdziekolwiek. Jednak nie można tego porównać ze statusem kogoś, kto jest spoza Europy, kto się dobija na jakiejś łodzi i musi udowadniać, że ma powody, żeby gdzieś zostać, ułożyć życie. Polak nie musi. Jeszcze cały czas mamy tę możliwość poruszania się i wyboru. Natomiast jest to ciągle ta sama forma emigracji: porzucanie swojego kraju i budowanie życia gdzieś indziej. Czarnoskóry poeta mówi, że nie musi mieć powodu, żeby tu zamieszkać, że ma takie same prawa jak ten Polak. Slavoj Žižek w jednym ze swoich artykułów zastanawiał się, co byłoby, gdyby każdy tak myślał. Gdyby cały pozaeuropejski świat chciał przyjechać do Europy i cieszyć się naszymi wartościami. Myślę, że to byłaby krótka piłka.
Zrobiłam "Pomiędzy słowami", ponieważ nie mogłam znaleźć takich filmów o imigracji, które nakręcone byłyby z innego punktu niż imigranta, któremu się źle wiedzie, kto jest najczęściej wykorzystywany. Kto jest, krótko mówiąc, ofiarą. Nie widziałam takich filmów, które pokazywały by kogoś, komu się udało, kto się zintegrował, zbudował sobie to życie. Zastanawiało mnie, co wtedy? Jak on żyje? Co myśli? Jakie jest jego wewnętrzne uniwersum? To mnie bardzo ciekawiło. Jest bardzo dużo aspektów, w których można rozpatrywać emigrację - nie tylko polityczne czy społeczne.
Emigracja to też projekt na samego siebie - tak jak to zrobił Gombrowicz, który daje najpiękniejszą definicję patriotyzmu, jak można sobie tylko wymyślić. To mnie fascynuje, że facet, który pojechał na obczyznę, był emigrantem tak jak ja, powiedział, że Polska to nie jest Krakowskie Przedmieście, to nie jest Warszawa czy Grójec, Polska może być wszędzie. Polska to są początki naszych wszystkich impulsów i reakcji na rzeczywistość. To, w jaki sposób reagujemy na muzykę, to, że nie zgadzamy się na niesprawiedliwość, nasza empatia. Początki tych wszystkich dobrych rzeczy w nas były w Polsce. Gdy człowiek w świadomy sposób dochodzi do takich wniosków, to jest najpiękniejszy sposób aktywnego patriotyzmu. To nie jest machanie flagą.
Subtelnie pani wprowadza komentarze polityczne w usta swoich bohaterów. W pewnym momencie niemiecki adwokat przypomina, że Polacy też kiedyś byli uchodźcami. Mam wrażenie, że w debacie o uchodźcach, zapomina się, że w ostatnim stuleciu Polacy znajdowali schronienie w Iranie, Indiach, Syrii czy w Palestynie. Wystarczy sobie przypomnieć, jak zachodnie Niemcy otworzyły swoje granice dla Ślązaków. Pamiętam z mojej szkoły jak połowa ludzi ze Śląska wtedy wyjechała. Nie wiem, czy to jest traktowanie ludzi jak uchodźców, ale otwierają granice i zapraszali ludzi. To samo robili Holendrzy. Istnienie migracji jest czymś normalnym. To Polska pod tym względem jest jakimś monolitem, co jest trochę dziwne. Nie bała się pani komentarzy, że pani - osobie, która ponad 20 lat mieszka w Holandii - jest łatwiej nakręcić film z takiej perspektywy.
Oczywiście, że jest mi łatwiej nakręcić film o emigrantach. To nie jest film o polskości, ale o emigracji. Robię filmy o tym, na czym się znam, co znam z własnego doświadczenia. Mam swoje przeżycia jako emigrant, które wykorzystałam w tym filmie. Nie lubię też takich polskich filmów z tezą. Filmy biorą się z doświadczenia i mają być doświadczeniem dla widza. Kto miałby zrobić taki film? Polak, który mieszka całe życie w Polsce? Nie sądzę. Poza tym, nie wiem czy Polacy mają jakiś konkretny stosunek do emigracji, bo bardzo wielu z nich wyjechało z Polski. Mówiąc o młodych ludziach, sądzę, że myślą podobnie jak mój bohater - to znaczy ktoś podejmuje decyzję i wyjeżdża.
Natomiast zdziwiłby się pan, jak trudno jest zrobić film o Polaku, któremu się udało. Gdyby on był złodziejem, gdyby był jakimś bezrobotnym przewalaczem, to wszystkim by się to układało. On jest prawnikiem i pokazanie jego historii było bardzo trudne. Gdyby było to łatwe, może miałabym większy budżet, więcej dni zdjęciowych. A tak nie było.
Dlaczego wybrała pani Berlin, a nie Amsterdam, który jest pani bliższy? Wie pan, miałam ten projekt w 2007 roku. Wtedy główną rolę miał grać Redbad Klynstra, ponieważ do tej roli potrzebny był perfekcyjnie dwujęzyczny aktor. Inaczej tego filmu nie ma. Wtedy chciałam zrobić to w Amsterdamie, Redbad miał zagrać tego polskiego emigranta, Zdzisio Wardejn miał grać jego ojca, a Magda Popławska miała grać Alinę. Bardzo fajnie się nam pracowało, ale nie mogłam uzbierać pieniędzy na ten film. Po latach wróciłam do tego tekstu, bo zaczęła mi się ta sytuacja podobać. Gdy sobie o nim przypomniałam okazało się, że Redbad nie tyle się zestarzał, ale był w wieku, w którym relacje syna z ojcem powinny być wyjaśnione. Myślę, że jeśli ktoś ma 40 lat i ma z ojcem coś na pieńku, to jest coś nie halo. Pojawił się Kuba (Gierszał - red.), który jest perfekcyjnie dwujęzyczny. Kuba ma jeszcze ten perfekcyjny błysk niczym u Leni Riefenstahl (śmiech), nikt w Berlinie nie mógł uwierzyć, że nie jest Niemcem.
A Berlin… Pamiętam jeszcze jak byłam w Polsce, jak trzeba było się starać o paszport, dla młodych ludzi Berlin był w latach skisłego komunizmu miejscem, gdzie można było kupić książki czy płyty. Zachód. W tym momencie Berlin to tylko pięć godzin jazdy pociągiem z Warszawy. Ludzie dojeżdżają tam do pracy. Chciałam też uwypuklić, o co chodzi temu bohaterowi. On, podobnie jak bohater filmu "Czerwone i czarne", chce przekroczyć granicę swojego statusu społecznego. W Polsce na pewno był biedny, bo jeśli ktoś tak bardzo stara, to musiał być biedny. Dla niego bycie Niemcem to należenie do tej klasy wyższej. On chce należeć do grupy autochtonów, lokalsów, nie chce być wrzucany do worka emigrantów. Nie chce, żeby mu o tym przypominano. Nie jest to ukrywanie polskości, bo on się jej nie wstydzi.
A skąd pomysł na czarno-biały film?
To nie jest wybór estetyczny, żeby było jasne. Takie zdjęcia wynikają z tematyki tego filmu. Film odsyła do pewnej dychotomii, która jest dosłownie czarno-biała, do podwójnego spektrum grupy imigrantów. Po przeciwnych stronach staje ktoś taki jak Michael - biały, blond Europejczyk, mówiący po niemiecku - i ktoś, kto nie ukryje faktu, że nie urodził się w Europie i nawet jeśli nauczy się niemieckiego, to nie będzie mówić tak jak Niemcy - czyli ten czarnoskóry poeta. Do tego potrzebna była mi ta czerń i biel, bo w pewnym momencie robi się z tego szachownica.
Moim zdaniem o ile tożsamość złożona jest z różnych odcieni szarości, tak poczucie bycia kochanym lub odrzuconym jest albo, albo. Albo czuje się kochanym, albo nie. Albo czuje się zaakceptowanym, albo nie. Nie ma środka. To się czuje, to się wie. To jest gra przeciwieństw.
Po pani debiucie, po filmie "Nic osobistego" pisano o pani jako polskiej odpowiedzi na Hanekego. Ironia losu sprawiła, że w tym samym roku i pani, i Haneke filmy, które dotyczą migracji. Czuje się pani polskim Hanekem?
Nie, absolutnie nie. Hanekego lubię za to, że każdy jego film jest egzystencjalnym horrorem. Jest silnie gatunkowym reżyserem, o czym mam wrażenie krytycy zapominają. Są tak zapatrzeni w artystyczny wymiar jego filmów, a on przecież używa narzędzi horroru jako gatunku i przenosi je na wymiar naszych lęków, fobii. To mu nieźle wychodzi. W "Happy Endzie" jest za bardzo sarkastyczny, trochę taki horror dla mieszczan.
Autor: Tomasz-Marcin Wrona//rzw / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Best Film