Po sukcesie „Wojny polsko-ruskiej” Xawery Żuławski podjął się kolejnej adaptacji kultowej prozy. Tym razem na warsztat bierze „Złego” Tyrmanda. W rozmowie z Tvn24.pl reżyser mówi o tym, jak udało mu się rozszyfrować tajemniczego „Złego” i w jak sposób zamierza połączyć wierność powieściowej fabule z popowo - rockandrollową stylistyką swojego filmu.
tvn24.pl: Masz wyraźną słabość do literatury uznawanej za nader trudną do adaptacji. Najpierw była „Wojna polsko - ruska” Masłowskiej i sukces, teraz sięgnąłeś po „Złego” Tyrmanda. Wielu filmowców przymierzało się do tej prozy, ale rezygnowali…
Xawery Żuławski: Nawet nie wiem, kto wcześniej próbował się z tą książką mierzyć, bo to nie ja sam ją wybrałem. Dostałem tę propozycję od producentów, i zgodzę się, że to trudna do adaptacji książka, chyba nawet trudniejsza niż „Wojna…„, Masłowskiej. Na pewno bardziej zakamuflowana, także z uwagi na czasy, w jakich powstawała. Tyrmand jak wiadomo pisał „Złego” w latach 50. Dwa lata zajęło nam - tzn. Maciejowi Dąbrowskiemu, Bartoszowi Wierzbięcie i mnie, napisanie scenariusza. Myślę, że jesteśmy już bardzo blisko celu, pozostała kosmetyka, czyli dopieszczanie tego, co już zrobiliśmy. Mam nadzieję, że uda się nam zrobić fajne, energetyczne i ciekawe kino.
- Powieść ma 800 stron i w chwili publikacji miała status dzieła wyprzedzającego swoją epokę, nowoczesnego. Ale minęło niemal 60 lat…
X.Ż. - No właśnie. Póki co, udało nam się te 800 stron zamienić na 130 scenariusza. Kluczem do adaptacji było złapanie ducha tej książki, energii jaka przyświecała jej powstawaniu. Chodziło nam o to, by nic nie dopowiadać i nie przerabiać Tyrmanda, tylko dokładnie odtworzyć to, co zostało napisane. Przełożyć słowa pisarza na obraz i język współczesnego kina, ale nie przenosić samej akcji do czasów obecnych. To moim zdaniem byłoby bez sensu. Ta powieść powstała w 1954 roku i jest bardzo szczególna. Jej największą siłą, co dość rzadkie, jest nie człowiek i jego dramat, ale scenografia tej opowieści. Nie zrobimy jednak filmu w poetyce tamtych czasów, zaproponujemy styl ekranizacji, który, mam nadzieję, widzowie uznają za odkrywczy i nowy.
- Jaki to będzie styl?
X.Ż. Mamy do czynienia ze staromodną szkatułeczką, którą trzeba przerobić na nowoczesnego iPada.
- Dość karkołomne.
X.Ż. Powiem szczerze: Gdybym uważał, że mogę na tym złamać kark, nie podjąłbym się w ogóle tego zadania. Po to zostajesz reżyserem, by podejmować takie wyzwania, na tym polega moja praca. W tym przypadku chodzi o to, by uchwycić ducha popu, czyli tzw. literatury popularnej, a zarazem nadać filmowi jak najbardziej współczesną formę . Odrzucić to, co dziś wydaje się już archaiczne, a wybrać to, co również dzisiejszego widza nadal kręci. I między innymi na tym polega nasza rola. Chcemy sprawić, by publiczność miała poczucie, że ogląda adaptację wierną powieści, ale zrealizowaną we współczesny sposób - właśnie popowy i rockandrollowy. Ktoś się może oburzyć na to określenie - popu wtedy jeszcze nie było, szalał rock and roll, ale patrząc z dzisiejszej perspektywy, jest to jednak literatura popularna, nie dzieło z wyższej półki. Gdyby taka powieść, jak „Zły” Tyrmanda powstała w innym kraju i w innym czasie, dziś kręcilibyśmy pewnie… bo ja wiem… „Złego 4” albo „Złego 5”, albo może nawet film pt. „Zły. Resurrection”. Byłby pewnie od kilku dekad super – bohaterem. A tymczasem my musimy go dopiero stworzyć. Na szczęście mamy świetny materiał.
…”bo tam wszystko lśni, tryska, brzmi, śpiewa” - pisał o „Złym” Witold Gombrowicz…
X.Ż. Otóż to! Musimy to jedynie pokazać, ale najpierw, co trudniejsze, rozszyfrować tekst Tyrmanda, Jak wiadomo był pisany w pewnych, szczególnych czasach i okolicznościach i dlatego robi wrażenie szyfru, który mam nadzieję rozwikłaliśmy zgodnie z przesłaniem autora.
- O sile utworu Tyrmanda, jak sam powiedziałeś, stanowi w dużej mierze scenografia, tło. Jak poradzicie sobie z nią, skoro od tamtej pory Warszawa tak bardzo się zmieniła?
X.Ż. Tyrmand ułatwił nam zadanie - był bardzo precyzyjny w określaniu miejsc akcji „Złego”. Istnieją w książce bardzo szczegółowe opisy ulic i miejsc, w których toczy się akcja. My oczywiście musimy dokonać swoistej ich rekonstrukcji - odtworzyć realia lat 50. A wbrew pozorom to wcale nie będzie takie trudne. Na przykład takie Aleje Jerozolimskie: w czasie, gdy rozgrywa się akcja powieści, były już odbudowane. Możemy więc realizować zdjęcia w Alejach, ale będziemy musieli pousuwać z kadru wszystkie elementy współczesne. A innym razem, odwrotnie - będziemy „doczepiać” do budynków istniejących pewne elementy, których dzisiaj już nie ma. Na szczęście technika współczesna pozwoli nam odtworzyć tamtą scenografię. Z tym, że te miejsca nie będą wyglądały 1:1 dokładnie tak, jak w latach 50. To będą raczej nasze wizje tych miejsc, możliwie najwierniejsze opisom Tyrmanda - światło, cień, kolor, itp. umożliwią nam wyczarowanie tamtego klimatu. Film będzie powstawał w dużej mierze przy użyciu nowoczesnych technik komputerowych i animacji, i będzie naprawdę nowatorski, zwłaszcza jeśli chodzi o Polskę i Europę.Więcej Ci już nie powiem bo, jak wiesz, konkurencja nie śpi.
- Ciekawi mnie jak rozwiązaliście w scenariuszu problem „Złego”. W powieści mamy nieokreśloną bliżej siłę, walcząca ze złem. Łatwo opisać ją słowami, trudniej zamienić na obraz.
X.Ż. Zgadza się. Dlatego tę tajemnicę na początku trzeba było sobie wyjaśnić. Tyrmand w opowieści mógł sobie pozwolić na przemilczenia, niedopowiedzenia, w filmie jest to niemożliwe. Widz musi identyfikować się z bohaterem, podążać za nim, tajemnica musi być zrozumiała. Dużo czasu poświęciliśmy więc na wyjaśnienie sobie kim jest „Zły”, dlaczego działa w taki, a nie inny sposób i do czego to prowadzi. To mocno popchnęło film do przodu i już się cieszę na pracę na planie.
- Rozszyfrowaliście więc Złego?
X.Ż. Można tak powiedzieć. Próbowaliśmy domyśleć się, co mógłby i jak napisać Tyrmand dzisiaj, gdyby nie żył pod taka presją, jak w latach 50. - środowiskową, społeczną, itd. Mam nadzieję, że widzowie uznają, że to się udało.
- No i nie mogę odpuścić pytania o obsadę aktorską. Nie uwierzę, że nie masz jeszcze żadnych pomysłów.
X.Ż. Oczywiście, że mam, ale jestem zwolennikiem długofalowych, żmudnych castingów. To trochę mało, że aktor podoba mi się, i wydaje mi się, że pasuje do konkretnej roli. Muszę zobaczyć go w akcji, wtedy podejmę decyzję. Ale do czasu rozpoczęcia zdjęć nie chciałbym o tym mówić, by nie wzbudzać niepotrzebnych emocji. Mam nadzieję, że z początkiem stycznia 2014 roku wejdziemy na plan i wtedy będzie czas, by o tym mówić.
Autor: Justyna Kobus / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: tvn24