Wzruszający, ale nie przesadnie. Szczery, ale do pewnych granic. Za to estetyczny do bólu - Andrzej Wajda spełnił marzenie i przeniósł na ekran opowiadanie Jarosława Iwaszkiewicza, uzupełniając o refleksje Krystyny Jandy o śmierci jej męża. Najlepsze dzieło Mistrza od kilku lat, ale pozostawia niedosyt - pisze Katarzyna Wężyk.
W najnowszym filmie Andrzeja Wajdy przeplatają się trzy historie. Pierwsza, która nadała tytuł całości, to ekranizacja krótkiego opowiadania Jarosława Iwaszkiewicza. Jego bohaterką jest Marta, starzejąca się żona lekarza z sielskiego miasteczka nad rzeką, która przeżywa ostatnią w życiu namiętność do dwudziestoletniego chłopaka. Druga to monolog Krystyny Jandy o śmierci jej męża, operatora Edwarda Kłosińskiego. Trzecia, najmniej udana i na szczęście najkrótsza, to tzw. film w filmie, migawki rozmów aktorki i reżysera, sceny z planu.
Wszystkie trzy historie spaja motyw śmierci i buntu przeciw jej nieuchronności. Umierająca jest Marta, choć jeszcze o tym nie wie, i być może dlatego tak kurczowo trzyma się uczucia, które może się skończyć tylko tragicznie. Umieranie męża – od pierwszej diagnozy, przez etapy leczenia, do śmierci „w takim momencie, żeby się nie spóźniła do teatru” – to temat monologu aktorki, który dominuje nad całym filmem. Wreszcie sztuka jako sposób na oszukanie śmierci, na oswojenie jej - przenika rozmowy osiemdziesięcioletniego reżysera z ulubiona aktorką.
Piękny, choć zgrzyta
Andrzej Wajda ma wśród polskich reżyserów status szczególny. Dlatego krytykowanie dzieła Mistrza to trochę jak założenie koszulki „Nie płakałem po papieżu” – od jednych się obrywa za szarganie świętości, od innych, bo to zbyt tania prowokacja. Tym niemniej choć nagrodzony w Berlinie za innowacyjność „Tatarak” jest filmem ważnym i dobrym, to jednak nie wielkim. Jest przepięknie sfotografowany, liryczny, nastrojowy, a Janda stworzyła w nim jedną z lepszych kreacji. Do tego monolog, napisany przez aktorkę momentami na granicy wiwisekcji, chwyta za gardło. Ale coś w filmie zgrzyta, słychać w nim jakąś fałszywą nutę. Ma się wrażenie, że zderzenie dwóch „mocnych” tematów - opowiadania Iwaszkiewicza i tekstu Jandy - paradoksalnie osłabia wymowę obu.
"Tatarak" Iwaszkiewicza traktuje o bardzo filmowym uścisku Erosa i Tanatosa, o miłości i śmierci, o grze między młodością, piękną, witalną, niewinną i w swojej niewinności okrutną, a dojrzałością - mądrą, doświadczoną, pozornie wyzbytą złudzeń, a jednak czepiającą się ostatniego złudzenia przed przejściem w smugę cienia. Jednak w filmie Wajdy młodym Bogusiem jest tak bezbarwny Paweł Szajda, że trudno uznać, by budził w Marcie jakiekolwiek uczucia poza macierzyńskimi.
Bez taniego sentymentalizmu, ale przeestetyzowany
„Tatarak” jest przeestetyzowany i choć jest to stylizacja momentami zachwycająca, to jednak bierze opowiadane historie w zbyt duży cudzysłów. kw
„Tatarak” jest przeestetyzowany i choć jest to stylizacja momentami zachwycająca, to jednak bierze opowiadane historie w zbyt duży cudzysłów. Z ostatnich filmów na tzw. tematy ostateczne bardziej przekonywały „33 sceny z życia” Małgorzaty Szumowskiej.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: ITI Cinema