"Właśnie tak ich zapamiętałam: czułych, patrzących na siebie z miłością" - Marta Kaczyńska po raz pierwszy opowiada o rodzicach. I choć w książce "Moi rodzice" zdradza szczegóły z życia Marii i Lecha, nie brakuje w niej też opowieści o Jarosławie. Ten przez lata wspierał brata i jego rodzinę, wysyłając pieniądze i paczki z jedzeniem. Potrafi się też śmiać z doniesień o swoich kolejnych wybrankach. Rodzi się jednak pytanie, jaki był cel napisania książki?
Dlaczego PiS chciało przesunięcia premiery tej książki? Czy partia Jarosława Kaczyńskiego bała się kontrowersyjnych treści tuż przed wyborami do Parlamentu Europejskiego, które przypadają 25 maja? Czy raczej te rzekome naciski to tylko polityczna gra? Bo tak naprawdę "Moi rodzice" to pomnik rodziny Kaczyńskich, ciepła opowieść o niezmanierowanych ludziach, których kolejne, coraz ważniejsze funkcje w ogóle nie zmieniły.
I nie chodzi tylko o małżeństwo zmarłej prezydenckiej pary, ale także o relację między braćmi. "Jeden drugiego pchał do przodu i jeden mówił o drugim w samych superlatywach, obniżając niejednokrotnie swój autorytet na rzecz brata" - zapewnia Marta Kaczyńska.
Jednak wywiad rzeka prowadzony przez dziennikarkę prawicowego tygodnika "wSieci" Dorotę Łosiewicz nie skąpi "niebezpiecznych" politycznie smaczków. Okazuje się, że nie tylko Donald Tusk wziął dwa śluby w odstępie lat - najpierw cywilny, a dopiero potem kościelny. Choć Lech Kaczyński ostro krytykował swego czasu premiera za koniunkturalizm i branie ślubu kościelnego tuż przed wyborami, sam miał podobne doświadczenia.
"Rodzice pobrali się 27 kwietnia 1978 roku w Warszawie. Ślub kościelny wzięli w 1983 roku, gdy byłam chrzczona w sopockim kościele Świętego Bernarda. Ojciec miał wyrzuty sumienia, że stało się to tak późno. W latach 70. w swoich rozważaniach tata znajdował się znacznie dalej od Kościoła niż w późniejszym okresie" - wspomina prezydentówna.
"Babusiku, daj mi coś, bo potrzebuję"
Choć książkę otwierają dramatyczne wspomnienia katastrofy smoleńskiej z poranka 10 kwietnia 2010 r., w których zdradza, że nikt oficjalnie nie poinformował jej o śmierci rodziców, Kaczyńska broni się przed bieżącą polityką. Treścią "Moich rodziców" są przede wszystkim jej stosunki z rodzicami i historia łączącej ich miłości. "Właśnie tak ich zapamiętałam: czułych, patrzących na siebie z miłością. Byliśmy ze sobą mocno związani" - mówi i na dowód pokazuje 120 bardzo prywatnych zdjęć, w tym niepublikowane wcześniej fotografie przedstawiające Lecha Kaczyńskiego w młodości, m.in. podczas opieki nad córką.
"Rodziców poznali ze sobą wspólni znajomi z Wydziału Prawa Uniwersytetu Gdańskiego. Mama postanowiła pomóc tacie w wynajęciu pokoju w willi, w której mieszkała. Tata na spotkanie z właścicielami domu przyszedł rozczochrany, bo strasznie wiało, a miał wtedy bardzo bujne kręcone włosy. Kiedy mama go zobaczyła, to podobno niewiele się zastanawiając, chwyciła za grzebień i poprawiła mu fryzurę" - wspomina.
Zamieszkali obok siebie. "Pozostawali w coraz lepszych relacjach, parząc wspólnie herbatę czy pożyczając sobie cukier. Po pewnym czasie zakochali się w sobie" - opowiada.
Maria Kaczyńska troszczyła się o męża przez całe życie. Dbała nie tylko o jego garderobę, była też rodzinnym kierowcą, wyręczała męża w domowych obowiązkach - to ona zmieniała żarówkę i wbijała gwoździe. Trzymała również kasę. "Co miesiąc tata oddawał mamie zarobioną pensję, a jak potrzebował, to mówił: »Babusiku, daj mi coś, bo potrzebuję«" - mówi ich córka, która zdradza, że do końca mówili do siebie "Babusiku" i "Maluszku" oraz "Leszeczku" i "Leszuńku".
Nigdy się nie kłócili. "Pamiętam, że tacie zdarzyło się kilka razy zdenerwować i wyjść z domu na spacer. Po powrocie mówił do mamy: »Przepraszam cię, Maluszku« i było po wszystkim" - wspomina. "Czasami tata się denerwował, gdy mama za długo się szykowała przed wyjściem. Nie lubiła się spieszyć. I raz tata ze zdenerwowania rzucił na podłogę swój płaszcz, co w sumie było dość zabawne, i chwilę później wszyscy się z tego śmialiśmy. Rodzicom nie zdarzało się do siebie nie odzywać".
"Jedna z pań rozbiła się pod domem w namiocie"
Z relacji Marty wynika, że choć jej życie przepełnione było rodzicielską miłością ("Tata wieczorami dużo mi czytał, choć często zdarzało się, że był już zmęczony i zasypiał w nogach mojego łóżka" - tak wspomina dzieciństwo), w domu było biednie. Na dowód opowiada taką historię: "Pewnego dnia wracałam z tatą do domu i zobaczyłam na wystawie w kiosku żółty długopis. Byłam pewna, że można nim pisać na żółto. Poprosiłam, żeby mi go kupił. On zapewniał mnie, że długopis z pewnością nie pisze w tym kolorze. Gdy po latach myślę o tym zdarzeniu, widzę drugie dno. Tata nie należał do oszczędnych. Nie odmawiał mi niczego. Na długopis jednak nie chciał się zgodzić. Po latach stryj uświadomił mi, jak trudną sytuację finansową mieli wówczas moi rodzice. Mama nie pracowała, a uczelniana pensja taty była niewielka".
Dlaczego była jedynaczką? "Powody są dość prozaiczne - po prostu rodzice nie mieli warunków na kolejne dziecko. Taty ciągle nie było w domu, czasy były ciężkie. Nie przelewało się" - przekonuje.
To właśnie Jarosław Kaczyński wspierał w ubogich latach brata i jego rodzinę w Sopocie. Wysyłał z Warszawy pieniądze, ale także paczki z jedzeniem. Później pomagał także dorosłej Marcie. "To było po urodzeniu Ewy. Gdy na świat przyszła moja córka, jeszcze nie pracowałam. Studiowałam, podobnie jak mój mąż. Wtedy stryj co miesiąc pakował część swojej poselskiej pensji w kopertę i przysyłał do Sopotu" - opowiada Kaczyńska.
Książka stawia Jarosława w bardzo pozytywnym świetle. "Tata i stryj mieli podobny ton głosu. Łączyły ich także pewne gesty, mimika. Po śmierci ojca zdarzyła się kilkakrotnie taka sytuacja, że gdy zobaczyłam stryja z tyłu, pomyślałam przez sekundę: »tata«. Podobieństwo jest uderzające"- zapewnia jednak, że stara się szybko uciekać od takich skojarzeń, bo łączą się z nimi zbyt duże emocje.
Jej zdaniem, bracia świetnie się rozumieli: "Myślę, że tej relacji nie pojmie nikt, kto nie ma brata bliźniaka. To jest specyficzny rodzaj więzi. Oni byli sobie bezwzględnie oddani. W dzieciństwie tata mówił na stryja Jarkacz. Tata był Lechkaczem. Tak pozostało na zawsze".
Czy jej rodzice próbowali swatać stryja? "Nie przypominam sobie. W młodości stryj był z kimś związany, a później działalność polityczna pochłonęła go do tego stopnia, że chyba nie myślał o założeniu rodziny. Wiem, że do dziś ma powodzenie. Czasem słyszę różne plotki i przekazuję je stryjowi, a on żartuje, na przykład mówiąc, że »jedna z pań rozbiła się pod domem w namiocie, a druga śpi na kanapie w salonie«. Stryj wybrał samotną drogę i tak zostanie" - zdradza jego bratanica.
Dziś prezes PiS przejął funkcję dziadka córek Kaczyńskiej. Choć nie pobawi się z nimi w berka, to jest "bezkonkurencyjny w opowiadaniu wymyślonych, śmiesznych historii z kamienną twarzą".
"Jakbym zobaczył diabła"
A jak oceniani są jego polityczni rywale? Donald Tusk to - w oczach Marty - człowiek o wielu twarzach, mający problem z dotrzymywaniem słowa. Dostało się też Kazimierzowi Marcinkiewiczowi, do którego od samego początku miała ponoć wątpliwości. Nazwała go "człowiekiem przede wszystkim nastawionym na popularność, a powierzona mu misja premiera przerosła go".
Wspomina też byłego prezydenta. "Moja fascynacja Lechem Wałęsą trwała do momentu, gdy w jego otoczeniu pojawił się Mieczysław Wachowski. Tata przyszedł do domu i powiedział: »jakbym zobaczył diabła«. Wówczas zdjęłam plakat z Wałęsą, położyłam go na szafie, gdzie przeleżał wiele lat. Czułam zawód" - relacjonuje w książce.
I tłumaczy, dlaczego Lech Kaczyński zakończył współpracę z Wałęsą: "Przy tak dużym wpływie Mieczysława Wachowskiego i jego środowiska na Lecha Wałęsę, ojciec po prostu nie był w stanie realizować swojej polityki".
Glany, papierosy i inne używki
Polityki w książce jest jednak mało. Córka prezydenckiej pary skupia się przede wszystkim na domowych sprawach. Nie szczędzi szczegółów z lat nastoletnich, gdy po przeprowadzce do Warszawy stała się buntowniczką zafascynowaną punkiem, słuchającą Dezertera, Siekiery i Sex Pistols.
"Miałam wtedy dwanaście lat, chodziłam w glanach kupionych pod Pałacem Kultury i przez pewien czas nosiłam dość oryginalną fryzurę. Rodzice nie byli zachwyceni moim wyglądem, ale podchodzili do młodzieńczych fascynacji z dużą pobłażliwością. Mama kazała mi jedynie wyjąć agrafkę z ucha" - wspomina.
W jej życiu pojawiło się wtedy specyficzne towarzystwo i używki, którymi nie były tylko papierosy. "Mama jednak miała do mnie zaufanie, które niestety kilka razy zawiodłam. Z jednych warsztatów teatralnych wróciłam dzień czy dwa później, niż się skończyły. Zaczęłam palić papierosy w wieku dwunastu lat" - zwierza się. "Gdy już wróciliśmy z Warszawy do Trójmiasta, miałam kilku ekscentrycznych znajomych. Po przeżyciach z tamtego okresu mogę stwierdzić, że mam prawo wypowiadać się przeciwko różnym używkom, bo wiem, jakie mogą być ich skutki. Młodość dość mocno szumiała nam w głowach" - przyznaje.
Po co wyznania, które nadszarpną jej wizerunkiem odpowiedzialnej prawniczki i kochającej matki dwóch dziewczynek? Medioznawcy sugerują, że to taki wybieg do przodu, bo Marta Kaczyńska tą książką nie tylko chciała zachować pamięć po rodzicach i ocieplić wizerunek stryja, ale zapewne próbuje także zdobyć część kobiecego elektoratu, bo zapewne kiedyś zaangażuje się w politykę. Zresztą na wielu stronach "Moich rodziców" wypowiada się jak rasowy polityk.
Na razie nie podaje konkretów. Pod koniec książki mówi, nie zamykając żadnych drzwi: "Moim najważniejszym, fundamentalnym planem jest dobre wychowanie córek. Kiedyś, gdy podrosną, być może przyjdzie czas na moje większe zaangażowanie w sprawy publiczne".
"Moi rodzice" nakładem wydawnictwa "The Facto" trafią do księgarń 21 maja.
Autor: Agnieszka Kowalska/zp / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: The Facto