Autorzy nowej biografii Vincenta van Gogha twierdzą, że legendarny malarz nie popełnił samobójstwa, ale został zamordowany. - Zastrzelił go miejscowy chłopak, to był przypadek – zapewniają. Do takich wniosków badacze doszli po 10 latach badań, których efekty opisali w książce "Vincent van Gogh: The Life", która dziś debiutuje na rynku.
Według oficjalnej wersji Vincent van Gogh 27 lipca 1890 roku w niedzielne popołudnie wyszedł z domu we francuskiej miejscowości Auvers-sur-Oise, żeby malować. Wieczorem broczył krwią, a w jego brzuchu widniała rana. Okazało się, że postrzelił się z pożyczonego pistoletu. Twierdził, że pożyczył broń, bo chciał postraszyć ptaki na polu.
Lekarze stwierdzili, że rana nie jest zbyt groźna i nie ma potrzeby hospitalizacji. Wdała się jednak infekcja, a dwa dni później malarz zmarł. Miał 37 lat.
Badacze przez 121 lat twierdzili, że van Gogh popełnił samobójstwo, co było efektem jego choroby psychicznej. Teraz dwaj pisarze Steven Naifeh i Gregory White Smith podważają tę teorię. W nowej biografii malarza "Vincent van Gogh: The Life" twierdzą, że ktoś go zastrzelił.
Zabił go pijany 16-latek?
Po 10 latach badań i rozmów z 20 naukowcami i historykami sztuki badacze doszli do wniosku, że artysta został przypadkowo postrzelony przez miejscowego chłopca, lecz zdecydował się ukryć tę zbrodnię. - Dowodem jest to, że pocisk w nadbrzuszu van Gogha został wystrzelony z pewnej odległości, ponadto ukośnie, a nie wprost, jak można oczekiwać od samobójstwa – twierdzą autorzy książki.
A kiedy policja pytała artystę, czy próbował się zabić, powiedział: - Myślę, że tak. Prosił przy tym, aby nie oskarżać nikogo innego o przestępstwo.
Poza tym, sztalugi i pędzle, które ponoć wziął na pola pszenicy tego dnia, nie mówiąc już o broni, nigdy nie zostały znalezione. Kolejny dowód? Mieszkańcy Auvers-sur-Oise twierdzili przez lata, że słyszeli śmiertelny strzał nie w polu, ale w podwórzu w mieście, mniej niż pół mili od karczmy, gdzie mieszkał.
Autorzy biografii wierzą, że śmiertelny strzał padł z pistoletu 16-latka o imieniu Rene Secretan, który spędzał lato w willi w pobliżu miejsca zamieszkania malarza. Tego wieczora w towarzystwie kilku kolegów Secretan wyszedł się napić. - Jeden miał na sobie strój kowbojski i uszkodzony pistolet, wszyscy byli pod wpływem alkoholu... Nie chcieli nikogo zabić. Przypadkowe zabójstwo jest dużo bardziej prawdopodobne – zapewnia White Smith.
Akt miłości do brata?
Dlaczego van Gogh tak chętnie zatuszował zbrodnię? Zdaniem pisarzy, choć "aktywnie nie szukał śmierci, to z zadowoleniem ją przyjął, gdy sama do niego przyszła". - Tak naprawdę to był akt miłości do brata, dla którego był ciężarem – wyjaśnia Naifeh.
Autorzy biografii przyznają, że "zaskakująco niewiele wiadomo na temat incydentu, który pozostawia, oczywiście, mnóstwo miejsca na domysły".
Na ponad 900 stronach badacze podają także inne rewelacje, m.in. że rodzina legendarnego impresjonisty próbowała go zamknąć w zakładzie psychiatrycznym na długo przedtem, zanim sam się na to zdecydował; że tak zaciekle walczył z ojcem pastorem, iż niektórzy w rodzinie oskarżyli go o jego zabicie, oraz że gwałtowne zmiany nastrojów van Gogha, postrzegane jako połączenie manii i depresji, były wynikiem padaczki.
Steven Naifeh i Gregory White Smith w 1991 roku zdobyli nagrodę Pulitzera za biografię "Jackson Pollock: An American Saga". Książka znalazła się też wśród finalistów National Book Award i na liście bestsellerów "New York Times".
Źródło: BBC News, CBS, tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: National Gallery of Art