Jest nazywany ostatnim żyjącym przedstawicielem złotej ery Hollywood. Zasłynął jako tytułowy "Spartakus" w opowieści o słynnym gladiatorze i jako Van Gogh w "Pasji życia", wreszcie bohater westernów popularnych w latach 50. i 60. Wychowany w skrajnej nędzy, jest wzorcowym przykładem spełnienia amerykańskiego mitu "od zera bohatera". Kirk Douglas, "najsłynniejszy męski podbródek" świata, kończy dziś 100 lat.
Zagrał w 91 filmach, 30 sam - a potem wspólnie z synem Michaelem Douglasem - wyprodukował. Początkowo uwielbiał grać buntowników i twardzieli, dopiero z czasem odkrył, że równie przekonująco wypada jako skomplikowany inteligent – uwodzicielski, nierzadko zaplątany we własne sidła. Jak choćby bohater głośnego "Układu" Eli Kazana.
Trzykrotnie otrzymał nominacje do Oscara. Wszystkie trzy za pierwszoplanowe role w filmach: kinie noir "The Champions", melodramacie "Piękny i zły" oraz "Pasji życia" za rolę Van Gogha.
Mimo to statuetkę za całokształt dokonań, traktowaną często jako instrument, służący naprawianiu "błędów" Akademii, odebrał dopiero w wieku 80 lat, czyli w 1996 roku.
Syn śmieciarza
Kirk Douglas (a właściwie Issur Danielovitsch, krócej Izzy Demsky) urodził się 9 grudnia 1916 r. w małym mieście o jakże europejskiej nazwie Amsterdam w stanie Nowy Jork. Na świat przyszedł jako czwarte dziecko, w wielodzietnej rodzinie rosyjsko-żydowskiego emigranta-analfabety. Ojciec był handlarzem złomu i śmieciarzem. Więcej jednak niż pracował, pił.
W głośnej autobiografii "Syn śmieciarza" (napisanej przez samego Kirka, bez pomocy ghost writerów) opisał dzieciństwo spędzone w nędzy i czas dorastania. "Chcąc uciec od biedy i upokorzeń, musiałem przeskakiwać marzenia. Nie ma silniejszego napędu dla ambitnego człowieka. Pieniądze na naukę zdobywałem, pracując jako stróż, kelner, robotnik w stolarni" – czytamy na samym początku. Książka była bestsellerem, a Kirk, uzdolniony również literacko, ma na koncie również kilka niezłych powieści, w tym dwie książki dla dzieci.
Ale zanim po wojennym epizodzie trafił do nowojorskiej Akademii Sztuki Dramatycznej, rozpoczął studia na wydziałach filozofii i literatury angielskiej, a w końcu zdobył dyplom z historii sztuki. Bywało, że chodził głodny i prowokował policjantów, by… móc przesypiać noc w więzieniu, z braku mieszkania - nauka pochłaniała bowiem wszystkie zarobione pieniądze. Gdy w końcu podjął studia aktorskie, wcale nie zanosiło się na to, że będzie to jego wybór na życie.
Żydowskie nasienie
Oprócz biedy w młodości Kirk zmagał się z antysemickim otoczeniem, które sprawiło, że sam długo czuł niechęć do żydowskich korzeni. W ostrych, wręcz wulgarnych słowach opisuje epizody z tego okresu życia i swoją reakcję na niechęć do bliższych relacji "z żydowskim nasieniem". Choćby ten z właścicielką hotelu, w którym szukał pracy, przedstawiając się anglosaskim nazwiskiem, bo jego rozmówczyni "Żydów poznawała po zapachu".
Jego nie rozpoznała, do momentu, w którym podczas seksu, jak wspomina, wykrzyczał jej to w twarz. Choć jest taktowny, z satysfakcją opisuje, że go jednak nie odepchnęła.
Mimo że o aktorstwie marzył tak naprawdę od przedszkola, odkąd wyrecytował pierwszy w życiu wierszyk, był zdania, że to zawód nie dla niego. Jeszcze na uczelni słyszał od profesora, że brak mu talentu. Gdy w odpowiedzi rzucił w wykładowcę krzesłem, dowiedział się, że to właściwy krok do zostania dobrym aktorem.
Nie miał urody już wówczas sławnych Gregory’ego Pecka czy Jamesa Stewarta, ale mimo to podobał się kobietom, w tym – gwiazdom filmowym. Stał się mistrzem uwodzenia, czemu zawdzięcza swój filmowy debiut. W Hollywood zaprotegowała go bowiem sama Lauren Baccal, z którą ponoć miał romans. Zadebiutował w wieku lat 30, w 1946 u boku wielkiej diwy tamtego okresy Barbary Stanwyck, w "Dziwnej miłości Marty Ivers". I od razu został dostrzeżony.
Instynkt i oscarowe nominacje
Od początku miał niebywały instynkt, gdy mowa o wyborze ról. Producenci przecierali oczy, gdy nieznany młodzian odrzucił tę u boku Avy Gardner i Gregory’ego Pecka, by zagrać główną rolę w "Championie".
Za nią właśnie otrzymał swoją pierwszą nominację do Oscara. Zagrał młodego boksera dążącego do zrobienia kariery za wszelką cenę. Był w tej roli bezwzględny, a zarazem niezwykle ludzki, budzący sympatię widza. Potem był western "Bezkresne niebo" Howarda Hawksa (twórcy "Rio Bravo"), który zachwycił się przeciętnym facetem z mocno zarysowaną szczęka i charakterystyczną dziurką w brodzie. "On jest po prostu stworzony dla kina" - powiedział, wróżąc Kirkowi wielką karierę. Posypały się propozycje w całej serii westernów, których na jakiś czas stał się gwiazdą. "Indiański wojownik", "Ostatni kowboj" czy "Był sobie łajdak" to tylko kilka westernowych perełek, w których zagrał, robiąc furorę.
Kirk jednak od początku był aktorem poszukującym. Drugą nominację do Oscara dostał za rolę w niesłusznie zapomnianym melodramacie "Piękny i zły", gdzie partnerował wielkiej gwieździe lat 50. Lanie Turner. Gdy MGM zaproponowało mu rolę słynnego malarza – Vincenta Van Gogha w "Pasji życia" - był wniebowzięty. Film będący biograficzną opowieścią o holenderskim artyście, był adaptacją głośnej powieści Irvinga Stone’a pod tym samym tytułem.
W rolę Paula Gauguina wcielił się w nim Anthonny Quinn. Wraz z Kirkiem stworzyli genialny duet, ale Oscara za drugi plan zdobył Quinn, zaś Douglas musiał zadowolić się nominacją, już trzecią z kolei. Dostał jednak za tę rolę Złotego Globa i do dziś uważa ją za jedną ze swoich najważniejszych kreacji.
Powstanie niewolników czyli "Spartakus"
Był już wówczas nie tylko sławnym aktorem, ale i bogatym człowiekiem. Założył własną wytwórnię filmową, co pozwoliło mu na niezależność artystyczną, o której tak marzył. Nie był nigdy aktorem łatwym we współpracy. W autobiografii sam przyznaje, że kompletnie ignorował wskazówki reżyserów, polegając na własnej intuicji.
Zafascynowany postacią Spartakusa – przywódcy powstania niewolników - postanowił wyprodukować o nim film, w którym zagrałby główną rolę. Potrzebował jedynie sprawnego reżysera. Gdy w tej roli (jego zdaniem) nie sprawdził się Anthonny Mann, wybór padł na nieznanego wówczas jeszcze Stanleya Kubricka, który pracę z Kirkiem, wtrącającym się także do scenariusza, wspominał jako koszmar.
Do pisania scenariusza "Spartakusa" Douglas zatrudnił Daltona Trumbo, którego za prokomunistyczne sympatie umieszczono wtedy na hollywoodzkiej czarnej liście. Trumbo tworzył scenariusze, ukrywając się w Meksyku, podpisując je jedynie pseudonimem. Douglas jako pierwszy umieścił w czołówce filmu jego prawdziwe nazwisko, a gest ten uznano za początek końca hollywoodzkiego "polowania na czarownice".
"Spartakus" był wielkim wydarzeniem 1960 roku, a z Douglasa uczynił gwiazdę pierwszej wielkości. Niewiele też film się zestarzał, a wyprodukowany niedawno remake, zrealizowany z wykorzystaniem nowoczesnej techniki, nawet nie zbliżył się do oryginału. W rolach drugoplanowych pojawiły się także największe światowe gwiazdy - m.in. Laurence Olivier i Peter Ustinov, i to on zdobył jednego z czterech Oscarów, jakie przypadły filmowi. Do dziś jednak panuje opinia, że Douglas został skrzywdzony przez Akademię. Zresztą nie po raz ostatni.
Kazan zamiast Sophii Loren i najwyższej gaży
Lata 60. to był czas, gdy robił film za filmem. O tym, jak bardzo ten kojarzony na początku z westernami aktor różnił się od sławnych kolegów, świadczy rozmowa z Johnem Waynem, jaką opisał we wspomnianej biografii. Największy twardziej Hollywood wyśmiał go wówczas, wytykając role "mięczaków"- zaliczył do nich nawet Vincenta Van Gogha. Douglas odpowiedział, że etap wymachiwania pistoletem ma już za sobą i pozostawia go mniej zdolnym, wiecznym chłopcom.
Odrzucił m.in. rolę w "Upadku Cesarstwa Rzymskiego", gdzie za partnerkę miałby Sophię Loren, choć oferowano mu rekordową na tamte czasy kwotę pół miliona dolarów w ramach gaży. Bez zastanowienia przyjął za to rolę w filmie Eli Kazana "Układ", gdzie wcielił się w błyskotliwego biznesmana, żyjącego w sieci powiązań i układów, który pewnego dnia uznaje, że ma dość. Niszczy swoje małżeństwo, karierę, całego dotychczasowe życie, by wreszcie stać się sobą.
Powstał film porównywany do obrazów Bergmana, niestety, mało chwalebna przeszłość Kazana, który dla odmiany "wsypał" kolegów mających sympatyzować z komunistami, sprawiła, że został ostentacyjnie pominięty przez Akademików. Rola Douglasa, podobnie jak partnerującej mu młodziutkiej wtedy Faye Dunway, zaliczana jest jednak do wielkich kreacji aktorskich amerykańskiego kina końca lat 60.
Rola życia, której nie było
Rola w "Układzie" (1969 r.) uważana jest za ostatnią wielką kreację Kirka Douglasa-aktora. Choć grał sporadycznie nawet jeszcze w 2004 roku (powstała wtedy ciepła, rodzinna opowieść o klanie Douglasów "Wszystko w rodzinie"), bardziej zaangażował się w działalność producencką i w pisanie -wydał w sumie 10 książek i wszystkie doczekały się pochlebnych recenzji.
Na początku lat 60. za niewielkie pieniądze Kirk kupił prawa do powieści Kena Keseya "Lot nad kukułczym gniazdem". Po zaadaptowaniu jej na potrzeby sceniczne Kirk zagrał rolę McMurphy’ego w teatrze. Był zdania, że to najlepiej napisana postać, w jaką kiedykolwiek miał okazję się wcielać. Publiczność bawiła się doskonale, ale o dziwo, sztuka zebrała koszmarne recenzje. Uznano, że kpina z pacjentów zakładu psychiatrycznego jest nie do przyjęcia, zupełnie nie rozumiejąc jej przesłania.
Dość szybko przestali ją wystawiać, a przez kilkanaście kolejnych lat Kirk Douglas próbował namówić do ekranizacji książki wytwórnie, a nade wszystko wielkich reżyserów. W końcu się poddał, a projekt przejął syn Michael. On dokonał tego, co nie udało się sławnemu ojcu - znalazł reżysera z dawnego bloku wschodniego, który po wyjeździe z Czechosłowacji potrzebował mocnego uderzenia, by zaistnieć w Hollywood. Nie brakowało mu odwagi, na szczęście również talentu.
Tym reżyserem był oczywiście Milos Forman, który uznał, że do swojej wymarzonej roli Kirk jest już, niestety, za stary. Sam Michael, jako główny producent, również delikatnie sugerował, że nie chce by ojciec grał McMurphy’ego.
Film był gigantycznym sukcesem, odebrał aż pięć najważniejszych Oscarów - w tym dla Jacka Nicholsona za główną rolę. Kirk do dziś powtarza, że oddałby wszystkie pieniądze, jakie zarobili na tym filmie, za możliwość zagrania tej postaci.
Kobieciarz-monogamista
Przez lata swojej sławy miał opinię wielkiego kobieciarza. Sam przyznaje się do związku m.in. z Ritą Hayworth i Marleną Dietrich – największymi femme fatale złotej ery Hollywood. "Znałem mężczyzn, którzy co noc spali z inną. Nigdy tego nie rozumiałem, zwłaszcza wtedy, gdy sam tak postępowałem przez pewien czas" - wyznaje w biografii i od 62 lat jest z tą sama kobietą, druga żoną, producentką Anną Buydens, którą poznał na planie "Ich pierwszej miłości" i poślubił 1954 roku.
Mają dwóch synów – m.in. nie mniej dziś znanego od ojca Michaela Douglasa. Pierwsze małżeństwo Kirka z aktorką Dianą Dill przetrwało zaledwie osiem lat (1943–1951). Z tego związku Kirk również miał dwóch synów, jeden z nich zmarł, na skutek przedawkowania leków i alkoholu.
Do jego bliskich przyjaciół należał prezydent Stanów Zjednoczonych Ronald Reagan, niegdyś kolega z planu filmowego, choć jak sam o sobie mówił, "nie aż tak zdolny".
Wypadek i wola walki
Wiodący niezwykle aktywne życie jeszcze w latach 90. gwiazdor, w 1991 r. cudem wyszedł cało z wypadku śmigłowca, który zderzył się w powietrzu z innym, niewielkim samolotem. Kilku pasażerów zginęło na miejscu, Douglas doznał poważnego urazu kręgosłupa. Codziennie ćwiczył jednak u boku trenera i odzyskał sprawność.
Mimo przyjaźni z Ronaldem Reaganem, zawsze popierał wraz z synami demokratów. Jako ambasador dobrej woli, z poręczenia Departamentu Stanu, jeździł po całym świecie za własne pieniądze.
W 1981 r. prezydent Jimmy Carter uhonorował go Prezydenckim Medalem Wolności.
Pięć lat po wypadku przeszedł udar, po którym stracił zdolność mówienia. Znów wola walki sprawiła, że trzy miesiące później, odbierając honorowego Oscara, był w stanie, choć z wielkim trudem, za niego podziękować.
Wychodzenie z choroby opisał w książce "My Stroke of Luck". Ona również, podobnie jak "Syn śmieciarza", trafiła na czołówki bestsellerów.
Dziś porusza się już i mówi z wielkim trudem, ale podkreśla, że uważa się za szczęśliwego człowieka. Jest zagorzałym blogerem, a jego bloga często przedrukowuje "The Huffington Post". Pisze o wszystkim - począwszy od nawyków ukochanego psa, po politykę międzynarodową Stanów Zjednoczonych.
Jego teksty dowodzą tego, że mimo sędziwego zachował świeżość umysłu i doskonałą pamięć. Jak sam mówi, jest prawdopodobnie najstarszym blogerem na świecie. Redaktorzy "The Huffington Post" dodają, że zapewne również jedynym stulatkiem z Oscarem.
Kirk, Dziki Zachód i "Filmówka"
Młodzi fani aktora zapewne nie wiedzą, że w 1966 r. odwiedzając Polskę, stał się bohaterem nakręconego w Łodzi filmu. Było to właśnie wtedy, gdy jeździł po krajach "zza żelaznej kurtyny", ze wspomnianą misją dobrej woli. W czasie pobytu w Polsce pojawił się w Łódzkiej Szkole Filmowej.
Na jego cześć studenci "Filmówki" zbudowali specjalnie fragment miasteczka z Dzikiego Zachodu. Poprosili go także, żeby dosiadł rumaka, strzelał z colta i uczestniczył w bójkach "na niby" z innymi "kowbojami", w których się wcielali. Ten happening – bo tak dziś byśmy go nazwali - został zarejestrowany w niespełna 10-minutowym dokumencie przez Marka Piwowskiego i Feriduna Erola, a obok gwiazdora pojawia się na planie m.in. wówczas jeszcze młodziutka, piękna studentka wydziału aktorskiego - Barbara Brylska.
Etiuda nosi tytuł "Welcome Kirk".
Na sporządzanej od dekad liście największych legend w całej historii kina, Kirk Douglas zajmuje 17 miejsce. I jest jedynym żyjącym aktorem z pierwszej 20.
Autor: Justyna Kobus / Źródło: tvn24.pl