Tegoroczne "Orły", czyli polskie Oscary, wzbijały się wolno i długi czas leciały nisko: galę przekładano dwukrotnie i niewielu wiedziało jaki tak naprawdę będzie finał. Ale on "huknął" z wielkim impetem. Prawie tak wielkim jak spadający podczas gali żyrandol zawieszony nad sceną. Spokojnie - to tylko mistrzowska reżyseria, której nie powstydziłby się sam Andrzej Wajda. Jego "Katyń", zgodnie z przewidywaniami, zebrał najwięcej statuetek z puli.
Mimo że "Katyń" zgarnął aż siedem z 15 "Orłów" (m.in. za drugoplanową rolę kobiecą - nagroda dla Danuty Stenki, muzykę - nagroda dla Krzysztofa Pendereckiego, zdjęcia - Paweł Edelman, scenografia - Magdalena Dipont), w tym tę najbardziej prestiżową, czyli za najlepszy polski film, to gala odsłoniła przynajmniej trzech innych wielkich zwycięzców. "Orła" za najlepszą reżyserię - w tej kategorii nominowany był też Andrzej Wajda - odebrał "czarny koń" tego wieczoru, czyli Andrzej Jakimowski za "Sztuczki". Film uhonorowano też Nagrodą Publiczności, którą w plebiscycie przyznali widzowie.
Owacje dla mistrzów
Publiczność, która zasiadła na widowni Teatru Narodowego, gdzie odbyła się jubileuszowa, dziesiąta gala, dwa razy musiała poderwać się tego wieczoru z wygodnych foteli. Pierwsze "standing ovation" przypadło fenomenalnej Danucie Szaflarskiej za rolę Anieli w filmie Doroty Kędzierzawskiej "Pora umierać". 93-letnia aktorka, która odebrała statuetkę za najlepszą główną rolę żeńską, była bardzo wzruszona.
Dziękuję z całego serca całej ekipie, która się mną, staruszką, tak opiekowała - żeby mi się coś złego nie stało. Danuta Szaflarska
W rozmowie z tvn24.pl podkreśliła natomiast, że na tę nagrodę "złożyli się" widzowie, za co jest im bardzo wdzięczna. - To dla nich, my artyści, robimy to wszystko. Kiedy oni nas doceniają, to już niczego chyba więcej nie trzeba - mówiła uśmiechnięta.
Trzecim wielkim aktorem "show" (słowo pojawia się nie przez przypadek) w Teatrze Narodowym był Janusz Morgenstern, który został nagrodzony za "Osiągnięcia Życia". Jednemu z twórców Polskiej Szkoły Filmowej, reżyserowi takich filmów jak "Do widzenia, do jutra", "Jowita", czy "Trzeba zabić tę miłość" gratulował minister kultury Bogdan Zdrojewski. - Filmy tego reżysera charakteryzuje wielki szacunek do historii. Moje doświadczenia jako widza z jego twórczością są niezwykle ciepłe. Chcę jeszcze dodać do tego, że Janusz Morgenstern to nie tylko świetny reżyser, ale i fantastyczny nauczyciel, który prowadzi młode pokolenia polskich twórców - podkreślał minister w rozmowie z tvn24.pl.
Dramaturgia a la Hitchcock
Ale gala wręczania "Orłów 2008" była wyjątkowa nie tylko ze względu na rozmach i gwiazdorsko brzmiące nazwiska laureatów. To naprawdę było "show" i to bardzo dobrej próby. Sformułowanie: "żenujące żarty prowadzącego", które często towarzyszy tego typy ceremoniom, tym razem nie znalazłoby uzasadnienia. Maciej Stuhr, który poprowadził galę czarował po mistrzowsku.
Czarował dosłownie, bo to on był odpowiedzialny za niebywałe zwroty akcji, które wprawiały kilkakrotnie publiczność w osłupienie. Najpierw zaczęła rozlatywać się zawieszona nad sceną atrapa żyrandola - element scenografii. Po kolei odpadały poszczególne elementy, a wszyscy zastanawiali się o co chodzi. Stuhr "ogrywał" to na wszystkie sposoby i wygrywał z konsternacją widowni. Aż do czasu, kiedy na scenę runął cały żyrandol... tuż po słowach prowadzącego, że "nikt nie wie przecież, co tak naprawdę może się jeszcze wydarzyć tego wieczoru".
- Udało się nabrać prawie wszystkich. O upadającym żyrandolu podczas takiej gali myślałem od ponad dwóch lat. Marzyłem, żeby coś takiego uknuć i chociaż było to trudne technicznie, to udało się idealnie - zdradził nam Stuhr tuż po ceremonii. O prowokacji-majstersztyku dyskutowano jeszcze długo po gali.
W roli prowadzącego błysnął też na chwilę - poproszony o to przez Stuhra - Andrzej Chyra. Ale po ceremonii przyznał, że do "perfekcji Maćka raczej mu jeszcze daleko". - Na szczęście miałem wszystko napisane, więc jakoś poszło - relacjonował. Zapytany przez nas, czy nie czuje się zawiedziony, że tym razem wychodzi z gali bez swojego "Orła" (Chyra był nominowany za główną rolę męską w "Katyniu") odparł: - Zupełnie nie. Obiektywnie moi "konkurenci" mieli większe role. I tak dobrze się ubawiłem, a Robertowi Więckiewiczowi naprawdę gratuluję.
"Orły" pofrunęły nie w te ręce
Ale wieczór "Orłów" miał też swoje rysy. Na ceremonii zabrakło bardzo wielu nagrodzonych artystów. I chociaż - jak zwracała uwagę Agnieszka Holland - "ma to swoje dobre strony, bo znaczy, że artyści pracują", to jednak pewien niedosyt pozostał.
Wśród wielkich nieobecnych był nie tylko Andrzej Wajda (w jego imieniu "Orła 2008" za najlepszy polski film odebrał producent Michał Kwieciński), ale m.in. wspomniany Robert Więckiewicz (Orzeł za najlepszą główną rolę męską w filmie "Wszystko będzie dobrze" Tomasza Wiszniewskiego), Danuta Stenka (najlepsza drugoplanowa rola żeńska w "Katyniu"), Krzysztof Penderecki (muzyka do "Katynia") i Tomasz Sapryk ("Orzeł" za najlepszą drugoplanową rolę męską w "Sztuczkach" Andrzeja Jakimowskiego).
Akademia z prezydentem
Polskie Nagrody Filmowe "Orły" przyznawane są od 10 lat. Organizatorem przedsięwzięcia jest Niezależna Fundacja Filmowa, która corocznie przeprowadza głosowanie w konkursie na "Orły". Od 2004 r. na Orły głosuje i wyłania laureatów licząca ponad 500 członków Polska Akademia Filmowa. Na poniedziałkowej gali wybrano jej pierwszego prezydenta. Została nim Agnieszka Holland.
- To wielka odpowiedzialność i wielkie wyróżnienie. Stawiam przed sobą sporo celów w związku z tą nową rolą. Najważniejszy plan to zakopać wszelkie swary środowiskowe i odtworzyć więź, która istniała w polskim kinie między twórcami w latach 70-tych i 80-tych - mówiła reżyserka po ceremonii.
Zdjęcia: Andrzej Wronko
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: tvn24.pl/fot. PAP