Festiwal w Berlinie dobiega końca. W piątek pokazano ostatnie konkursowe filmy, a już w sobotę wieczorem dowiemy się, który z nich otrzyma tytuł zwycięzcy festiwalu i statuetkę Złotego Niedźwiedzia oraz 50 tysięcy euro. Konkurs zamknął "mocny" obraz "The killer inside me" w reż. Michaela Winterbottoma.
Film o psychopatycznym mordercy kobiet wywołał skrajne uczucia u widzów - po pokazie prasowym rozległy się brawa, ale można było też usłyszeć buczenie.
Najwięcej kontrowersji wzbudziła pokazana na ekranie przemoc. Film reżysera, który próbuje sił we wszystkich gatunkach, tym razem miał przerazić widzów. Poniekąd się udało. Wielu widzów, nie mogąc znieść pokazywanych na bliskich ujęciach scen przemocy i zmasakrowanych twarzy, po prostu wyszła z sali podczas seansu.
Jeśli ktoś obejrzał ten film i twierdzi, że wspieram nim jakąs formę drastycznej przemocy wobec kobiet, to znaczy, że oglądał go w bardzo perwersyjny sposób berlin
"Przemoc musi być szokująca"
- To było zamierzone szokowanie. Cały sens tej historii opiera się na historii człowieka zakochanego w dwóch kobietach, które pobił na śmierć. Przemoc musi być szokująca. Nie uważam, że dobre jest robienie filmów, w którym przemoc jest tylko rozrywką - mówił na konferencji prasowej Winterbottom.
I odpierał zarzuty o skupienie się na brutalnej seksualnej przemocy stosowanej tylko wobec kobiet. - Jeśli ktoś obejrzał ten film i twierdzi, że wspieram nim jakąś formę drastycznej przemocy wobec kobiet, to znaczy, że oglądał go w bardzo perwersyjny sposób - tłumaczył reżyser.
A o swoim bohaterze mówił: - Nie wierzę w to, że ktoś po tym filmie może stwierdzić, że Lou to modelowy, wspaniały charakter, którym chcielibyśmy być albo, że bicie kobiet jest czymś dobrym i heroicznym. Na końcu nawet on sam chce siebie zniszczyć.
Reżyserowi znudziła się improwizacja
Broniąc swojej wizji, reżyser kilkakrotnie powtarzał, że chciał być jak najbliżej literackiego pierwowzoru - powieści Jima Thompsona z 1952 roku, w której należy szukać źródeł jego inspiracji i pomysłów na brutalne sceny. - Moje filmy wielokrotnie robione były jako improwizacja, bez dokładnego planu. Chciałem w końcu spróbować czegoś innego, a kręcenie według ściśle określonego scenariusza, było dla mnie dużym wyzwaniem - mówił w Berlinie Winterbottom.
Psychopatyczny morderca to nie wszystko
I rzeczywiście - dzięki książce film Brytyjczyka ma nie tylko bardzo dobry punkt wyjścia, ale i rewelacyjne nakreślone postaci, nawet te z drugiego planu. Szczególnie pociąga skomplikowana natura głównego bohatera Lou (Casey Affleck), szeryfa małego miasteczka w Teksasie, prowadzącego podwójne życie obrońcy prawa i psychopatycznego mordercy.
Przez pierwsze 20 minut filmu zastanawiamy się, kiedy bohater rzuci się na swoje ofiary. Ale Lou morduje w sposób systematyczny i zaplanowany, zabijanie nie jest jego kaprysem, ale raczej... objawem choroby. To o tym właśnie jest ten film.
Mimo wszystko, obrazowi zdaje się czegoś brakować. Być może chodzi o powoli tocząca się i w dodatku przegadaną fabułę? Być może o próbę oddania psychiki bohatera, która jednak nie wychodzi poza powierzchnię literackiego pierwowzoru? A może chodzi o to, że jest to historia, którą w kinie widzieliśmy już tysiąc razy. Kamera kocha psychopatycznych morderców, ale sama jego obecność w scenariuszu to nie jest gotowe rozwiązanie na dobry film.
Co zadziwiające w Berlinie z reżyserem nie pojawiła się żadna z gwiazd grających w filmie - zabrakło Bena Afflecka oraz aktorek Jessiki Alby i Kate Hudson.
Gerard Depardieu gra mamuta
W piątek na festiwal przyjechał za to Gerard Depardieu, odtwórca głównej roli w sympatycznym filmie "Mammuth".
Ten obraz to wdzięczne kino drogi, w którym zwolniony właśnie na emeryturę główny bohater swoim starym motorem z lat 70. wyrusza w podróż, by uzupełnić papiery o zaświadczenia od wszystkich byłych pracodawców. Po drodze nie tylko spotyka dawnych przyjaciół, wrogów i zapomnianych członków rodziny, ale radzi sobie w końcu z traumą przeszłości i utratą pierwszej miłości.
Film pełen jest komicznych scen, zabawnych dialogów, a Depardieu w roli niezdarnego emeryta wypada rewelacyjnie. - Chcieliśmy odczarować starość, śmiechem zmierzyć się ze strachem spowodowanym końcem naszych społecznych ról takich jak praca - mówili reżyserzy Benoit Delepine i Gustave Kervern. Przyznać trzeba, że im się to udało. Czy wystarczy na nagrodę w berlińskim konkursie przekonamy się już dzisiaj wieczorem.
Źródło: tvn24.pl, Bild.de