Muzyka zawsze miała dla mnie funkcję autoterapeutyczną i dlatego często poprzez nią mówiłem to, czego nie umiałem nazwać na co dzień - przyznaje Piotr Madej, muzyk znany szerszej publiczności jako Patrick the Pan. - Życie artysty jest sinusoidą emocjonalną, nie zawsze jest się na szczycie, nie za każdym razem wszyscy grają twoje piosenki, a koncertów nie zawsze jest dużo. Teraz już to rozumiem - przyznaje.
Otwierając jego media społecznościowe, od razu można się dowiedzieć, że nie ma na imię Patryk. Jest za to "tym na środku" w Patrick the Pan, tym z tyłu po lewej w zespole Dawida Podsiadło Live, a także producentem muzycznym, autorem tekstów, wokalistą, pianistą oraz gitarzystą. Piotr Madej pochodzi z Krakowa, a jego muzyczny projekt podobno wcale nie zawdzięcza nazwy bajce "Piotruś Pan". W 2016 roku, na antenie radiowej Czwórki, muzyk przyznał, że nazwa Patrick the Pan jest częściowo wynikiem pomyłki. Cztery lata wcześniej, gdy kończył swoje pierwsze nagrania, był zmęczony i przy zapisywaniu nazwy projektu popełnił błąd, przez którą z długopisu (z angielskiego "pen") stał się patelnią (z ang. "pan").
Jego debiutancka płyta "Something of an End" ukazała się w 2014 roku i zapewniła mu kontrakt z profesjonalną wytwórnią płytową, gdzie nagrał dwa kolejne albumy. Zagrał na scenach największych polskich festiwali muzycznych, w tym na Open'er Festival w Gdyni oraz OFF Festival w Katowicach. Poza wspomnianym już Dawidem Podsiadło, Piotr współpracował z takimi artystami jak Artur Rojek, Andrzej Smolik czy Misia Furtak. 25 czerwca ukazało się jego najnowsze, czwarte wydawnictwo "Miło wszystko".
Estera Prugar: Słyszałam, że dziwnie ci mówić o tym, jak dobrze się czujesz.
Piotr Madej: Może nie dosłownie dziwnie, ale skoro już nawiązałaś do tej piosenki ("Toronto" – red.), to cały czas uczę się mówić o tym, co czuję i to działa w dwie strony – że jest źle i że jest dobrze.
Wydawać by się mogło, że pisząc teksty piosenek, już dawno nauczyłeś się mówić o uczuciach.
Muzyka faktycznie zawsze miała dla mnie funkcję autoterapeutyczną i dlatego często poprzez nią mówiłem to, czego nie umiałem nazwać na co dzień. Natomiast teraz uczę się wyrażania siebie nie tylko wtedy, kiedy "jestem" piosenką, ale także w tych codziennych chwilach, gdy jestem po prostu człowiekiem, Piotrkiem, który funkcjonuje w różnych relacjach, a także w pracy. Staram się nazywać to, co mnie piecze i kłuje.
Jak ci idzie?
Jest dobrze. Przede wszystkim wyciągnąłem wnioski dotyczące tego, że trzeba rozmawiać, szczególnie kiedy coś jest nie tak. Ta lekcja w moim życiu została odrobiona dość późno, więc stąd też na nowej płycie piosenka "Porozmawiajmy o emocjach". Zobaczyłem, jak wiele można osiągnąć poprzez rozmowę, szczególnie w życiu prywatnym – jak zupełnie inaczej działa związek w momencie, gdy obie jego strony na bieżąco ze sobą rozmawiają, czyszczą swoje sprawy i przegadują wszystkie tematy, bo nie ma czegoś takiego, jak tabu. Dzięki temu zaczęło mi się żyć lepiej i lżej.
Teledysk do tej piosenki, gdzie dwoje ludzi cały czas funkcjonuje ze sobą i obok siebie jedynie w obrębie mieszkania, przywodzi na myśl również lockdown. Jak radziłeś sobie z czasem zamknięcia?
Gdyby nie liczyć strasznej świadomości, że wokół nas chorują i umierają ludzie, a inni tracą w tym czasie dorobek swojego życia, spotykając się z najróżniejszymi formami tragedii, to sam motyw siedzenia w domu i możliwość zwolnienia wpłynęły na mnie bardzo dobrze.
Należę do tej grupy, która pandemii trochę zawdzięcza, choćby z uwagi na to, że mogłem nagrać płytę "Miło wszystko", ale również dlatego, że miałem okazję uporządkować i osiąść w swoim życiu rodzinno-związkowym. Uspokoić się. Poza tym sam z siebie jestem domatorem, więc pod tym względem był to dla mnie dobry czas.
Podobno wcześniej nie byłeś pewien, czy powrócisz na scenę jako Patrick the Pan.
To prawda. Zalążek mojego kryzysu egzystencjalnego pojawił się już na poprzedniej płycie "Trzy.zero", która była odwrotnością "Miło wszystko" – była ciężka, ciemna i trochę depresyjna. Dominowało tam bardziej zwątpienie, niż nadzieja. Kiedy ten album się ukazał, to właściwie od razu miałem go dość, bo męczył mnie już na etapie tworzenia, które było długie i mozolne. Nawet tekstowo poszedłem wtedy w mocny ekshibicjonizm negatywny i wyżaliłem się z różnych rzeczy, a to też miało swoją cenę i zapoczątkowało wątpliwości na temat tego, czy Patrick the Pan ma sens. Sama płyta przyjęła się dobrze. Recenzje były okej, ale nie wydarzyło się nic, co pociągnęłoby mnie dalej w taki sposób, w jaki bym sobie tego życzył jako artysta, szczególnie po tak wymagającym procesie tworzenia tego materiału.
Wszystko to sprawiło, że zacząłem się zastanawiać nad sensem tego, co robię. To oczywiście była pułapka, bo życie artysty jest sinusoidą emocjonalną, nie zawsze jest się na szczycie, nie za każdym razem wszyscy grają twoje piosenki, a koncertów nie zawsze jest dużo. Teraz już to rozumiem i dźwigam, ale wtedy to był cios, który doprowadził mnie do tych refleksji na temat tego, czy nie powinienem sobie odpuścić na stałe lub wrócić dopiero za kilka lat pod zmienioną nazwą. Natomiast wątpienie w sens tego, co się tworzy, jest chyba naturalnym elementem każdego działania artystycznego, a może nawet każdego zawodu. Ostatecznie teraz mogę powiedzieć, że "Miło wszystko" jest pięknym odbiciem od dna i dziś jestem już na przeciwnym biegunie emocjonalnym.
Słuchając Twojej nowej płyty, miałam wrażenie, że w jakiś sposób Cię poznałam, jeszcze przed naszym faktycznym spotkaniem.
Myślę, że słusznie miałaś takie wrażenie, bo ten ekshibicjonizm emocjonalny chyba już ze mną został. Nauczyłem się śpiewać w sposób liryczny o własnych przeżyciach i cały czas wplatam je w teksty, które jednocześnie staram się pisać tak, aby ktoś, kto nie jest mną i mnie nie zna, również mógł znaleźć w nich elementy zaczepienia i odniesienia. Wszyscy mamy swoje przeżycia, często związane z innymi ludźmi, dlatego nawet jeśli pewne detale są stricte moje, to ogólna sytuacja może przydarzyć się każdemu.
Mówiłem już o tym, że muzyka ma dla mnie funkcję terapeutyczną, ale dodatkowo każda płyta jest również kartką z mojego pamiętnika. Dużo w nich mnie. Mam wrażenie, że z każdym albumem coraz więcej, bo trochę przestaje mi się chcieć już śpiewać o czymś innym. Piosenki na "Miło wszystko", choć nie chronologicznie, rzeczywiście opowiadają o tych najbardziej kluczowych momentach mojego życia w ostatnich czterech latach. Znalazło się wśród nich zerwanie z psem w tle, ale też poznanie kogoś nowego i budowanie relacji z tą osobą. Dokonałem pewnego sercowego remanentu.
No właśnie, jak się czuję pies Tadek?
Teraz akurat jest nie mój miesiąc, więc nie wiem, ale strzelam, że dobrze. W systemie, w którym żyje, czyli mieszkania w dwóch domach, które zmienia co półtora lub dwa miesiące, jest szczęśliwy. W obu miejscach. Jestem tego pewien.
Śpiewasz o tym, że nie chciałeś mieć psa. To przez tryb życia artystycznego czy z innych powodów?
Kiedy Tadek został adoptowany, to nie miałem jeszcze tak bogatego życia artystycznego, jakie mam teraz. Dziś faktycznie dość często nie ma mnie w domu, natomiast gdy ten pomysł się pojawił, to kierowałem się doświadczeniami z dzieciństwa. Moi rodzice adoptowali psa, gdy miałem 14 lat i oczywiście bardzo go kochałem, ale pamiętałem też, ile rzeczy wtedy za mnie robili – wizyty u weterynarza, karmienie, spacery. Ja byłem tylko od zabawy, a pies wymaga szerszej opieki i w ten sposób o tym myślałem: jak mamy wcisnąć w nasze życie zwierzaka, skoro oboje mamy pracę, a tu miałby się pojawić kolejny, długoterminowy obowiązek. To mnie przerażało.
Finalnie zostało to przegadane i mniej więcej po roku od pomysłu pojawił się piesek, a ja bardzo szybko przestałem tego żałować.
Mimo pisania o własnych doświadczeniach, w Twoich tekstach cały czas można znaleźć również odniesienia do aktualnych wydarzeń społecznych i politycznych.
Tak. Czuję potrzebę, aby komentować rzeczywistość. Wiem, że chwilę temu powiedziałem, że wolę śpiewać o sobie, ale chyba na każdej płycie w jakiś sposób odnosiłem się do tego, co się dzieje na świecie, przede wszystkim z ludźmi jako gatunkiem.
Tytułowa piosenka "Miło wszystko" wręcz w trybie wyliczania pokazuje wiele problemów współczesnej cywilizacji, w tym również naszego kraju. Pierwotnie chciałem ją zawrzeć jako intro całego albumu, ale szybko zdałem sobie sprawę, że w ten sposób stworzyłbym "Trzy.zero – dwa" – kontynuację poprzedniej płyty, a nie taka jest przecież myśl przewodnia najnowszego albumu. Później myślałem o tym, żeby w ogóle wyrzucić tę piosenkę, aż wymyśliłem, by najpierw wymienić to, co drażni mnie dziś na świecie, w kraju i społeczeństwie, a później zrównoważę to wszystko deklaracją i prostym, banalnym, ale ważnym dla mnie wnioskiem, że miłość jest rozwiązaniem na wszystko. Kropka.
Ja na tej płycie znalazłam wiele twarzy miłości: poza tą romantyczną, starą, nową, ale także tą do zwierzęcia, jest na niej jeszcze miłość rodzinna, pokazana w piosence "Toronto", do której – poza Dawidem Podsiadło i Misią Furtak – zaprosiłeś również swoją partnerkę oraz babcię.
To prawda, zaprosiłem moją 85-letnią babcię Lodzię, czyli Leokadię, ponieważ od początku zależało mi na tym, aby te chórki były bardzo różnobarwne, ale jednocześnie trochę swojskie, nieperfekcyjne. Nie chciałem zapraszać wyłącznie samych świetnych, znanych wokalistów, którzy wszystko zaśpiewają za pierwszym razem, bo potrzebowałem też osób, które nie zajmują się tym na co dzień. Chociaż babcia śpiewa, ale zupełnie inne rzeczy, bo w kole seniora.
Jak się pracowało z babcią albo babci z Tobą?
Niełatwo i to już na etapie wyciągnięcia jej z domu, bo mówimy przecież o czasach pandemii. Nagrywaliśmy w lutym, chociaż zacząłem ją namawiać jeszcze w listopadzie ubiegłego roku. Cały czas coś wypadało, a ogólna sytuacja nie sprzyjała też wyciąganiu z domu starszej osoby.
Kiedy już się udało i doszło do przetransportowania babci do studia, to okazało się, że nauczyła się złej partii. Wtedy chciała się wycofać, ale na szczęście ją przekonałem, żeby tego nie robiła. Usiadłem przy pianinie i pokazałem jej co, jak i w którym momencie. Problemem było również to, że nawet biorąc pod uwagę, że babcia śpiewa, to to, co ja robię, jest zupełnie inne artystycznie od tego, co ona zna. Moja muzyka chyba nie jest jej do końca po drodze, jeśli chodzi o jej walory estetyczne, ale koniec końców na szczęście zaśpiewała. Może czasami musiałem zastosować edycję, ale tylko w kwestiach czasu rozpoczęcia, bo w intonacji, czyli wysokości dźwięku, właściwie nic nie musiałem poprawiać.
Płyta wydana, teraz koncerty?
Jasne! Już są pierwsze daty, ale wierzę, że będzie ich coraz więcej. Jestem optymistycznie i spokojnie nastawiony. Nawet jeśli miałoby się okazać, że przyjdzie czwarta fala pandemii i znów nie będzie można grać, to ja i tak mam teraz naprawdę dobry czas w życiu. Byłem i jestem w pełni świadomy tego, w jakim momencie wydaję płytę, dlatego jestem przygotowany na wszelkie problemy, jakie mogą zaistnieć po drodze z przyczyn epidemiologicznych.
Śledziłeś to, co działo się w kwestiach muzyczno-politycznych przez ostatni rok?
Na tyle, na ile dało się to wyczytać w internecie, oczywiście. Uważam, że było w tym mnóstwo absurdów, które dalej się ciągną, bo stadiony można wypełniać tysiącami ludzi bez maseczek, a koncerty wciąż podlegają obostrzeniom.
Wydaje mi się, że jako branża artystyczna jesteśmy poza jakimkolwiek zainteresowaniem polityków, którzy mają nas w głębokim poważaniu. Nie jest łatwo, ale i tak przetrwamy, czegokolwiek by nie próbowali nam zabrać i zakazać.
Masz obawy dotyczące tego, czy i jak zmieni się publiczność koncertowa?
Słyszałem o prognozach, że przyszły rok ma być w branży najlepszy od wielu lat. Jeśli te wszystkie obostrzenia w końcu znikną, jeśli będziemy się szczepić i zacznie znikać temat wirusa, to chyba wszyscy jesteśmy teraz głodni spotkań artystycznych.
Niedawno zorganizowałem w Krakowie przedpremierowy odsłuch "Miło wszystko", bez koncertu – po prostu, postawiliśmy dwa głośniki i podpięliśmy mikrofon, a ja opowiadałem i puszczałem ludziom piosenki. Było około pięćdziesięciu osób i usłyszałem od nich, że było świetnie, bo byli spragnieni samego wyjścia, spotkania z artystą i posłuchania tylko tego, co ma im do powiedzenia. Każdy, kto lubi spotkania kulturalne, bo nie tylko muzyczne, zwyczajnie za nimi tęskni.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: Izabela Olczyk