Trzy lata temu "Nietykalni" podbili serca widzów na całym świecie. Teraz twórcy filmu Olivier Nakache i Eric Toledano wracają z nowym obrazem: słodko-gorzkim "Sambą". W rozmowie z tvn24.pl Olivier Nakache, czyli połówka reżyserskiego duetu, opowiada m.in. o tym, co było inspiracją do powstania "Samby", dlaczego nie chciałby pracować w pojedynkę i zdradza, czy zgodziłby się na zrobienie filmu w Hollywood.
Olivier Nakache i Eric Toledano pracują razem od wielu lat, jednak dopiero "Nietykalni" przynieśli im międzynarodową sławę i przyciągnęli do kin na całym świecie rekordową publiczność. Historia przyjaźni sparaliżowanego arystokraty i mającego kłopoty z prawem chłopaka z przedmieść w bezpretensjonalny sposób mierzy się ze stereotypami rasowymi oraz klasowymi. "Nietykalni" stali się jednym z najbardziej kasowych francuskich filmów w historii - w Polsce obraz obejrzało niemal 800 tys. widzów.
Teraz Olivier Nakache i Eric Toledano wracają z "Sambą" - filmem, który ma szansę powtórzyć poprzedni sukces.
Tytułowy Samba (doskonale zagrany przez Omara Sy, znanego z roli w "Nietykalnych") to imigrant, który marzy o lepszym życiu we Francji. Biurokratyczna pomyłka sprawia, że Samba trafia do aresztu; grozi mu deportacja. Na szczęście spotyka Alice (Charlotte Gainsbourg), która po wielu latach pracy w korporacji postanawia zmienić swoje życie i pomagać innym.
- "Samba" to przede wszystkim historia o miłości. To film o dwóch osobach, które być może nigdy nie powinny się spotkać, bo pochodzą z dwóch zupełnie różnych światów - wyjaśnia w rozmowie z tvn24.pl Olivier Nakache, połówka reżyserskiego duetu.
- Elementem, który je łączy, jest jednak praca: Alice, którą gra Charlotte Gainsbourg, pracuje za dużo, przeżywa wypalenie zawodowe. Z drugiej strony mamy bohatera granego przez Omara Sy, który podejmuje się mnóstwa różnych zajęć, aby tylko móc zostać we Francji - dodaje.
tvn24.pl: Skąd wziął się pomysł na film?
Olivier Nakache: To historia ze świata, który znamy. Zaczerpnięta z życia, które toczy się tuż obok nas. Wraz z Erikiem Toledano (drugim z twórców - red.) myśleliśmy o osobach, które widzi się palące papierosy na zapleczu wielkich restauracji czy luksusowych hoteli. Taki obraz mieliśmy w głowie - chcieliśmy nadać im imię, opowiedzieć ich historię.
To już nasz piąty wspólny film i tym razem chcieliśmy zrobić komedię romantyczną. Zależało nam jednak, aby był nie był to typowy dla tego gatunku film, więc wybraliśmy historię, która nie jest łatwa. Tę trudną opowieść chcieliśmy z kolei okrasić romantyzmem.
W filmie zwraca uwagę realistyczne oddanie wielu szczegółów. Jak wyglądał proces pracy nad scenariuszem, zwłaszcza na etapie dokumentacji?
Dla nas najważniejsze jest, żeby film był jak najbliżej rzeczywistości. Wymagało to olbrzymiej pracy dokumentacyjnej. Odwiedzaliśmy komisariaty, ośrodki dla imigrantów, sądy. Chcieliśmy, żeby to było autentyczne.
To już Wasz kolejny film, który porusza temat imigracji. Dlaczego jest on dla Was tak ważny? To temat bardzo francuski, niezwykle złożony i bardzo głęboko zakorzeniony w historii kraju. W sposób naturalny więc ta problematyka mocno nas dotyka. Dodatkową motywacją była dla nas chęć dalszej współpracy z Omarem Sy - już po "Nietykalnych" poczuliśmy, że chcemy nakręcić z nim kolejny film, ale dopiero teraz byliśmy gotowi. Tym razem chcieliśmy jednak podejść do tematu bardziej poważnie, dlatego w filmie jest wiele elementów dramatycznych. Uważamy natomiast, że do takiej problematyki warto dodać odrobinę humoru. Bo właśnie takimi zabawnymi scenami łatwiej jest trafić do ludzi. Na czym polegają problemy w procesie integracji imigrantów we francuskim społeczeństwie?
Największym problemem jest brak komunikacji, a wystarczy ze sobą po prostu porozmawiać. Czasami tego właśnie potrzeba, by runęły mury, a stereotypy zostały obalone. Oczywiście, nie jest to łatwe, ale nie można tracić tego celu z oczu, trzeba umieć go zachować. To jedyne wyjście, by wspólnie żyć.
Nie jesteśmy politykami, opowiadamy historie. Ale a nuż dzięki kinu ktoś, widząc anonimowe do tej pory osoby pracujące w hotelach czy restauracjach, pomyśli sobie: być może to ktoś taki jak Samba. Jeśli taka myśl pojawi się choć u jednej osoby, my już wygraliśmy.
To już kolejny film, w którym występuje Omar Sy. Jak zaczęła się Wasza współpraca i dlaczego okazała się ona tak trwała? Bo to najlepszy aktor na świecie! Poznaliśmy się w 2001 r., minęło więc już trochę czasu. Kiedy się spotkaliśmy, Omar pracował przy skeczach dla francuskiej telewizji. Nawet nie był ich głównym bohaterem. Podeszliśmy do niego i zapytaliśmy, czy nie chciałby nakręcić z nami filmu krótkometrażowego. On odpowiedział: "Ale ja nie jestem aktorem!". My odparliśmy: a my nie jesteśmy reżyserami!
Omar ma niewiarygodny dar wcielania się w postaci, które gra. Doskonale sprawdza się zarówno w komedii, jak i dramacie. Poza tym emanuje niesamowitą empatią. Na pewno na trochę go jeszcze zatrzymamy, o ile tylko nie skradną go nam Amerykanie!
W odróżnieniu od "Nietykalnych, w "Sambie" jedną z głównych bohaterek jest kobieta. Dlaczego się na to zdecydowaliście?
Już od dawna chcieliśmy pracować z Charlotte Gainsbourg. To niezwykle znana i lubiana we Francji aktorka, ale my zobaczyliśmy w niej siłę komediową. Trzeba przyznać, że większość filmów, w których gra, to nie komedie. My mieliśmy wielką ochotę, żeby skonfrontować ją z postacią graną przez Omara Sy.
Jak wyglądała współpraca Charlotte Gainsbourg i Omara Sy? Czy od razu między nimi zaiskrzyło?
Przed rozpoczęciem zdjęć spotkali się dwa razy. Za pierwszym razem musieliśmy nawet skrócić ich spotkanie, bo zobaczyliśmy, jak wiele się między nimi dzieje, a resztę chcieliśmy zostawić na film! Scena, w której ich bohaterowie widzą się po raz pierwszy w ośrodku dla imigrantów, to trzeci raz w życiu, kiedy się spotkali. To niewiele, praktycznie się nie znali, a już była pomiędzy nimi chemia, którą widać na ekranie.
"Samba" na pierwszy rzut oka bardzo przypomina "Nietykalnych": podobna tematyka, ten sam aktor. Nie baliście się zarzutów, że idziecie na łatwiznę i chcecie powtórzyć sukces za pomocą sprawdzonej recepty?
Nie, zdecydowanie nie. Gdyby tak rzeczywiście było, nie wybralibyśmy tak trudnej, dramatycznej tematyki. "Nietykalni" na pewno dali nam natomiast wolność. Mogliśmy pozwolić sobie na współpracę np. z Charlotte Gainsbourg. Mogliśmy zrobić naprawdę to, na co mieliśmy ochotę.
Czy sukces "Nietykalnych" był dla Was zaskoczeniem?
Oczywiście! Nawet nie bylibyśmy w stanie wyobrazić sobie tak wielkiego sukcesu. To był rodzaj łaski, magii, której nie da zapomnieć. To jest pewne światło, które będzie nam już towarzyszyć do końca życia. Dopiero po "Nietykalnych" uświadomiliśmy też sobie, że możemy robić to, co chcemy.
Nad czym teraz pracujecie?
Zaczynamy teraz pisać, rozpoczynamy nową przygodę. Wybieramy się tam, gdzie nikt się nas nie spodziewa. Być może będzie to film o edukacji i młodych ludziach; możliwe, że z udziałem jedynie nieznanych aktorów. Nawet w czasie podróży do Polski pisaliśmy trochę w samolocie.
Jakie są wady i zalety pracy w duecie?
Ja widzę same dobre strony! Po pierwsze, już przy powstawaniu filmu jesteśmy wzajemnie dla siebie widzami. Poza tym jest dwa razy więcej pomysłów - czasami zastanawiam się, jak to robią inni, kiedy pracują sami. Łatwiej jest także po filmie: jeśli zdarzy się kompletna klapa, lepiej jest znosić to razem. A z kolei kiedy odnosi się sukces, to również prościej jest temu sprostać i wzajemnie się hamować, żeby woda sodowa nie uderzyła do głowy. Plusy widać nawet w czasie podróży takiej jak ta do Polski. Kiedy jesteśmy razem, jest po prostu ciekawiej. Czytaliśmy dużo o historii kraju, przygotowywaliśmy się, a teraz możemy na bieżąco wymieniać się uwagami. Jeśli zapomnę golarki, zawsze mogę pożyczyć od Erica.
Jaki był odbiór "Samby" we Francji i na świecie?
We Francji film został bardzo dobrze przyjęty, obejrzały go ponad 3 mln osób, to jest doskonały wynik. Spotykamy się też z pierwszymi pozytywnymi reakcjami np. w Belgii czy Holandii. To, co lubimy chyba najbardziej, to spotkania z widzami, które nas naprawdę wzbogacają. Po "Nietykalnych" nie odwiedziliśmy Polski, ale otrzymaliśmy tyle maili i listów, że stwierdziliśmy, iż musimy tu przyjechać.
Czy planujecie zrobić w przyszłości film po angielsku? Czy ciągnie Was do Hollywood? We Francji mamy wyjątkowy system kręcenia filmów, jedyny taki na świecie. W kraju wciąż mamy też wystarczająco wiele historii do opowiedzenia. Bardzo chcielibyśmy jednak nakręcić film z aktorami grającymi po angielsku. Nie wykluczamy więc takiej opcji, ale warunkiem zawsze jest dobra historia. Trudno mi sobie w tej chwili wyobrazić, jak miałaby wyglądać nasza praca w hollywoodzkim systemie kręcenia filmów, na pewno nie będziemy sobie jednak niczego zabraniać. Może narodzi się jakaś historia, w której obok siebie wystąpią Omar Sy i George Clooney.
Kiedy spotykamy aktorów takich jak Meryl Streep czy Steve Carell, którzy mówią, że są zachwyceni naszym filmem i gotowi, żeby pracować z nami, kiedy tylko chcemy, to na naszych twarzach pojawiają się rumieńce.
Przed nami ceremonia rozdania Oscarów. Ten rok był wyjątkowo udany dla polskiego kina - nominacje zdobyły dokumenty krótkometrażowe i "Ida" w aż dwóch kategoriach. Czy udało Ci się już obejrzeć ten film?
O.N.: Tak, oglądałem "Idę", to naprawdę wspaniały film. Ale w tym roku konkurencja jest naprawdę silna, nominowany w tej samej kategorii jest również np. doskonały film "Timbuktu". My Francuzi trzymamy oczywiście kciuki za Marion Cotillard (jest nominowana w kategorii najlepsza aktorka - red.). Będę zadowolony, jeśli Oscary dostanie zarówno "Ida", jak i Marion.
Autor: Katarzyna Guzik / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Gutek Film