Rodzice chcieli, by został farmaceutą i zawsze ubolewali, że zajął się show-biznesem. Najbardziej ekscentryczny i najpłodniejszy spośród żyjących filmowców, na szczęście dla nas, od pół wieku nieprzerwanie tworzy jednak kino. "Dzień w którym kończy montaż jednego filmu, jest tym, w którym zaczyna kolejny scenariusz" - zdradza Mira Sorvino. Dokument Roberta B. Weide'a - "Reżyseria: Woody Allen" - zdradza nam znacznie więcej. Od piątku będzie można go oglądać w polskich kinach.
Z trwającego trzy godziny dokumentu Wide'a, który zrobił furorę na tegorocznym poznańskim festiwalu "Transatlantyk", wyłania się obraz Allena - niebywale wrażliwego, nieśmiałego i skromnego artysty. A nade wszystko, mimo braku zewnętrznej atrakcyjności,obdarzonego niezwykłym poczuciem humoru, intrygującego mężczyzny. Potwierdzają to jego liczne kobiety z Diane Keaton na czele. Od 28 czerwca przekonają się o tym też polskie fanki.
Śmierć? Wciąż jestem przeciw
Reżyser dokumentu musiał namawiać Allena na udział w nim wiele lat. Bohater już w zwiastunie zaznacza: - Większość wiadomości na mój temat jest wymyślonych, zupełnie przesadzonych lub nieprawdziwych.
Dodaje jednak, że czasem trafiają się historie prawdziwe.
Allan Stewart Konigsberg, bo tak brzmi jego prawdziwe nazwisko, do piątego roku życiabył słodkim dzieckiem. Czar prysł gdy - jak sam mówi - uświadomił sobie własną śmiertelność. - Nie podobało mi się to - mówi do nas z ekranu Allen. - Co to znaczy koniec? Znikasz na zawsze? Pomyślałem wtedy: "hej, tak to ja się nie bawię" i już nigdy nie byłem taki sam.
Tę scenę (z chłopcem, który popada w depresję, bo odkrywa tymczasowość otaczającego świata), wiele lat później umieści w "Annie Hall", powszechnieuważanym za najwybitniejsze z jego dzieł. Jego stanowisko w kwestii śmierci jest niezmienne od lat: - Wciąż jestem przeciw - ogłosił niedawno z powagą, podczas premiery filmu w Cannes.
Szkoły nienawidził i twierdzi, że był najgorszym uczniem na świecie, choć czas spędzony z kolegami, uważa za najwspanialszy w życiu. Już w wieku piętnastu lat zaczął publikować żarty w prasie i szybko zyskał rozgłos. Był jednak tak nieśmiały, że wstydził się własnych sukcesów - przybrał wtedy pseudonim Woody Allen i posługuje się nim do dziś.
Z czasem od żartów przeszedl do pisania dowcipów dla telewizyjnego talk show, ale czuł, że są kiepsko serwowane publiczności. Jego agenci przekonali go więc, by zaczął występować sam. Stremowany przechodził tortury. Tak bardzo przeżywał występy, że monologujac, owijał się kablem od mikrofonu, widzowie zaś, drżeli ze strachu, że się udusi. - Pewnego dnia coś sie wydarzyło - wspomina dziś artysta. - Wskoczylem dziwnie lekko na scenę i oto strach odpuścił. Czułem, że panuję nad publicznością, i że mogę być niezłym aktorem.
Z innego stada niż ludzkość
Dziś pewnie trudno uwierzyć, ale on sam wcale nie palił się do kręcenia filmów, a pierwszy kontakt z kinem wspomina jako katastrofę. Był już znanym komikiem "Tonight show" (bił się w nim np. z kangurem i śpiewał z psem, zarabiając za jeden wystep więcej niż rodzice przez miesiąc), gdy niewielka wytwórnia zaproponowala mu 20 tys. dolarów za napisanie scenariusza. Allen stworzyl oryginalny tekst "Co słychać koteczku", tyle że to, co zobaczył na ekranie, niewiele miało wspólnego z oryginałem.
- Wzięli dobrego reżysera i nie dali mu o niczym decydować, a z mojego scenariusza została miazga. Nawet nie byłem w stanie oglądać. Obiecałem sobie, że koniec z filmem, jeśli nie będę mógl sam kontrolować wszystkiego - zdecydował wówczas. Na szczęście był już wtedy na tyle ceniony, że znalazł chętnych na sfinansowanie własnego projektu. Tak powstał pierwszy w całości przez niego zrobiony film "Bierz forsę i w nogi" i z miejsca odniósl sukces.
Jego liczne fobie znane są powszechnie jego fanom. Cierpi więc podobno m.in. na: arachnofobię (lęk przed pająkami), entomofobię (przed owadami), demofobię (lęk przed tłumem), na misofobię (strach przed zarazkami) i oczywiście na tanatofobię, czyli lęk przed śmiercią. Przyznaje, że boi się też… łazienek hotelowych.
- Allan to hipochondryk jakiego nie znał dotąd świat – mówi Diane Keaton, wieloletnia partnerka i zarazem jedna z jego ulubionych aktorek, z którą przyjaźni się do dziś. I zaraz dodaje: - Z pewnością nie jest normalny, pochodzi z jakiegoś innego stada, niż reszta ludzkości.
A widzowie filmu Weide'a upewniaja się, na każdym kroku, że ma rację. "Normalny", w tradycyjnym rozumieniu tego słowa, z całą pewnością Woody nie jest.
Prawie jak prostytutka
O jego filmach napisano już chyba wszystko. Czasy najwiekszej świetności przeżywal w latach 70., gdy powstały takie dziela jak nagrodzona 4 Oscarami "Annie Hall" z Keaton i nim samym w rolach głównych, czy "Manhattan"- opowieść mężczyźnie w średnim wieku, który zakochuje sie w bardzo młodej dziewczynie. - Aż do "Annie Hall" interesowalo mnie tylko bawienie publiczności, potem uznałem, że muszę zacząć opowiadać o tym, co mnie samego uwiera - wyznaje w filmie Weide'a. Nie ukrywa, że bardziej ceni muzę tragedii niż komedii, "bo ta druga jest bliższa rzeczywistości".
Ma na koncie 19 nominacji do Oscara i aż cztery zdobyte statuetki, choć po żadną z nich nigdy nie raczył udać się na galę. - Oscary są dziełem przypadku i nic nie znaczą - mówi. Po czym dodaje, że wieczorami zwykle gra na klarnecie i szkoda mu czasu. Mimo prawie osiemdziesiątki na karku, wciąż jest tytanem pracy, pełnym świeżych pomysłów. - Moja mama dożyła 100 lat, a ojciec 96, tak więc długowiecznośc mam w genach - mówi Allen. I dodaje, że powinien zdążyć przez ten czas, nakręcić jeszcze przynajmniej 20 kolejnych filmów. "Dzień w którym kończy montaż jednego filmu, jest tym, w którym zaczyna kolejny scenariusz" - zdradza Mira Sorvino.
Pisze wyłącznie na starej, 40-letniej maszynie i żadna siła nie przekona go do komputera. Poprawki nanosi ręcznie na osobnych kartkach, następnie je wycina i za pomocą zszywacza, umieszcza w przekreślonym miejscu. Przyznaje, że proces twórczy naznaczony jest ułomnością, bowiem za każdym razem, gdy siada do pisania myśli: "To Obywatel Kane", to będzie arcydzieło, konfrontacja z rzeczywistością czyni z niego, "idącą na kompromisy prostytutkę".
Skromny, zabawny, intrygujacy
Choć niektórzy posadzają go o megalomanię, ma krytyczny stosunek do swoich dzieł. Jest zdania, że spośród kilkudziesięciu nakręconych przez niego filmów, tylko kilka jest coś naprawdę wartych. Wciąż uważa, że jeszcze nie nakręcił dzieła życia. - Jedynym co oddziela mnie od wielkości, jestem ja sam - mówi szczerze.
Autor: Justyna Kobus//kdj / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Materiały dystrybutora Fundacja Ruchome Obrazy