Porywający debiut studentki reżyserii Jagody Szelc "Wieża. Jasny dzień" oraz czarna komedia Pawła Maślony "Atak paniki" zdominowały dwa pierwsze dni konkursowych pokazów w Gdyni. Przypomnijmy, że w głównym konkursie mamy aż osiem debiutów i dwa drugie filmy młodych twórców. To więcej niż połowa wszystkich produkcji, których w br. startuje 17. Dziś przed publicznością niezwykle oczekiwany ostatni wspólny obraz Joanny i Krzysztofa Krauzów "Ptaki śpiewają w Kigali".
Miał rację dyrektor rady programowej festiwalu Wojciech Marczewski, gdy w niedawnej rozmowie z nami zapewniał, że 42. edycja tej imprezy udowodni: "jak wielką siłę we współczesnym polskim filmie stanowią młodzi filmowcy". Tak właśnie dzieje się od pierwszych projekcji. Za nami dopiero dwa dni festiwalu i już dwa debiutanckie objawienia - znakomita, na poły metafizyczna (choć nie do końca!) "Wieża. Jasny dzień" Jagody Szelc oraz błyskotliwy "Atak paniki" Pawła Maślony.
Zwłaszcza o tym drugim filmie dyskutuje się z przejęciem za kulisami gdyńskiej imprezy, wymieniając go wśród najciekawszych reżyserskich debiutów ostatniej dekady. A przed nami kolejne, oczekiwane pierwsze filmy młodych twórców, o których zapewne będzie głośno: przede wszystkim nagrodzona już za reżyserię w Montrealu "Zgoda" Macieja Sobieszczańskiego oraz "Cicha noc" Pawła Domalewskiego.
W sumie w głównym konkursie mamy osiem debiutów i dwa drugie filmy młodych twórców. To więcej niż połowa wszystkich produkcji, których w br. komisja selekcyjna wybrała 17.
Wypada również podkreślić, że tym razem aż siedem obrazów zrealizowały reżyserki - kobiety, co w kontekście nieustannych narzekań na męską dominację na niemal wszystkich filmowych festiwalach na świecie stanowi powód do dumy. I najwyraźniej zapowiedź zmian.
Autorskie kino z tajemnicą
Na seanse tego filmu świetnie zorientowana gdyńska publiczność rezerwowała już bilety dosłownie kilka sekund po tym, jak organizatorzy włączyli internetowy system. Fama niezwykłej produkcji, na jaką obraz młodej debiutantki (jak się okazało całkiem zasłużenie) zapracował już po zamkniętych branżowych pokazach, zrobiła swoje.
"Wieża. Jasny dzień" to film, który opowiedzieć niełatwo, bowiem jego fundament stanowi właśnie tajemnica. Spora część zdarzeń dotyczy tu sfery przeczuć i domysłów, interpretacja pozostaje więc indywidualną sprawą w przypadku każdego widza. Nielinearna narracja dodatkowo potęguje atmosferę niedopowiedzeń. Jedno jest pewne - pani reżyser zafundowała nam dzieło niezwykle przemyślane, oscylujące na pograniczu kina gatunków i wbijające w fotel.
Mamy więc rodzinną traumę, spowitą tajemnicą, dziewczynkę idącą do pierwszej komunii, zadającą trudne, niewygodne pytania, a wreszcie motyw siostrzanej nienawiści, który doprowadza do katastrofy. Rasowy kinoman, oglądając debiut Szelc, przypomni sobie genialne "Lśnienie" Stanleya Kubricka, choć tych tropów - ścieżek podążających "śladami mistrzów" jest znacznie więcej w "Wieży". I nie jest to zarzut, lecz komplement, bo Szelc każdy po swojemu parafrazuje. By oszczędzić przyszłym widzom spoilerów, powiedzmy jeszcze tylko, że reżyserka prowadzi z nami swoistą grę, nieustannie krzyżując szyki.
Nie pomyli się widz, który nazwie ten film psychodramą, ale ten, kto uzna go za horror, także będzie miał rację. Szelc, (aż trudno uwierzyć, że ten film zrobiła studentka, bo jeszcze nie absolwentka reżyserii!) ze skrawków rzeczywistości, z realnych wydarzeń, buduje kino przesiąknięte tajemnicą. A to nie lada umiejętność.
Znakomitą robotę debiutantki wieńczą kapitalnie prowadzeni, niemal kompletnie nieznani aktorzy, którzy przypominają i nam, i bardziej doświadczonym reżyserom, że polskie kino nie ogranicza się do 10 wiecznie eksploatowanych nazwisk - utalentowanych adeptów sztuki aktorskiej mamy znacznie więcej.
"Dzikie historie" po polsku?
Choć "Atak paniki", film drugiego debiutanta, który porwał gdyńską publiczność, nie jest może dziełem aż tak perfekcyjnie przemyślanym w detalach, jak "Wieża", to nie sposób nie zachwycić się czarną komedią, która w finezyjny sposób uczy nas śmiać się z własnych lęków. Maślonę - twórcę filmu - kinomani kojarzą zapewne jako autora scenariusza mrocznego "Demona" Marcina Wrony. Teraz udowadnia, że równie dobrze (a w zasadzie chyba nawet lepiej) czuje się w komedii.
Wyjątkowość tego filmu polega także na tym, iż odtwórcy głównych ról (na razie mało znani aktorzy: Aleksandra Pisula i Bartłomiej Kotschedoff) są zarazem współautorami scenariusza. Dla nich także, podobnie jak dla reżysera, ten film jest pełnometrażowym debiutem. Sam reżyser przyznał, że zawsze marzył o nakręceniu filmu wielowątkowego. Poradził sobie znakomicie, fundując nam przednią, inteligentną zabawę i porcję zdrowego śmiechu. A trzeba przyznać, że coraz rzadziej śmiejemy się beztrosko na rodzimych filmach.
"Atak paniki" składa się z kilku przeplatających się czasowo i chronologicznie wątków, ma też kilku równoważnych bohaterów. Genialnie wypada w roli autorki kryminałów Magdalena Popławska, spotykająca się tête-à-tête z byłym mężem; Dorotę Segdę i Artura Żmijewskiego oglądamy w rolach kompletnie innych niż te, do których nas przyzwyczaili - grają śmieszną parę małżeńską wracającą z wakacji, Pisula jest pracującą w internetowym serwisie pornograficznym pannicą, zaś Kotschedoff uzależnionym od gier komputerowych kelnerem. Wszystkie historie i ich bohaterów Maślona połączy z wielkim hukiem w ostatniej scenie.
O fabularnym debiucie Pawła Maślony nie sposób mówić, nie wspominając głośnych argentyńskich "Dzikich historii", zresztą sam reżyser wcale nie ukrywa inspiracji tym filmem. Nie ma jednak mowy o dosłownym przełożeniu tamtych historii na nasze realia, zwłaszcza że w polskim filmie bohaterów dopada atak paniki, tam zaś mieliśmy do czynienia z wybuchem furii.
Film do naszych kin trafi na początku 2018 r. Możemy z pełną odpowiedzialnością zapewnić przyszłych widzów, że jest artystycznym sukcesem.
Autor: Justyna Kobus / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: FPFF w Gdyni