Pytanie, jakie najbardziej interesuje widzów ostatniej części trylogii Christophera Nolana, brzmi: czy dorównuje ona genialnej, drugiej części? Odpowiedź brzmi: nie. Reżyser sam sobie zawiesił poprzeczkę tak wysoko, że nie dosięgnął jej ponownie. Mimo to z klasą zamyka serię o Człowieku Nietoperzu. Przez 165 minut oglądamy w napięciu wielkie widowisko, któremu nie brak ważnych pytań: o sens życia, śmierci, cierpienia.
Tak, jak postać Człowieka-Nietoperza zmieniła historię komiksu, tak Christopher Nolan zmienił w nową jakość ekranizację jego przygód. Wykreował epicką trylogię z bohaterami, którzy - choć z komiksowym rodowodem - ewoluują ku prawdziwie dramatycznym postaciom.
"Mroczny Rycerz powstaje", to przede wszystkim obraz piekła rozgrywającego się w duszy Batmana. Przejmujący. Dawny playboy przeistoczył się w zmęczonego walką samotnika - zgorzkniałego, rozpaczającego po starcie wielkiej miłości.
Wayne przynudza?
Nolan żongluje wątkami z poprzednich części trylogii i jest w tym perfekcyjny. Widowiskowe sceny akcji przeplata serią egzystencjalnych pytań, chwilami popadając w patos. Młodych widzów, których być może bardziej kręci Bat-mobile (tym razem Bat-plane) może drażnić fakt, że twórcy często każą Bruce’owi snuć refleksje na życiem. Dialogi są jednak mocnym atutem filmu, nawet jeśli wydaje się, że Batman trochę "przynudza".
I tylko jedno nie zmieniło się w ostatnim filmie Nolana o Człowieku Nietoperzu. Mimo spójnej, logicznie prowadzonej akcji, nic nie jest tu jednoznaczne ani pewne.
Na przekór schematom
Powiedzmy wyraźnie: choć najnowsza opowieść o Batmanie nie jest objawieniem na miarę "Mrocznego Rycerza", to niemal trzygodzinny film ogląda się z zapartym tchem. Gdyby nie to, że mamy w pamięci, powalający rzadko osiągalnym w tym gatunku dramatyzmem poprzedni obraz, nie byłoby wybrzydzania. Akcja toczy się w takim tempie i wciąga tak bardzo, że nie czujemy upływu czasu.
Na pomoc Batmanowi
Tryptyk Nolana najlepiej oglądać w całości - począwszy od części pierwszej po najnowszą. Wtedy można naprawdę docenić konsekwencję reżyserskiej wizji. Choć przestrzega on żelaznej zasady amerykańskiego kina - bohater przechodzi wielką przemianę - łamie też inne fabularne schematy. Bo czy można porównywać pozostałe ekranizacje komiksów - Spidermana, X-Mena, Hulka - z tym, co wykreował Nolan? Który z komiksowych herosów może równać się z Batmanem, jego bagażem dramatów, skomplikowaną osobowością, dylematami rodem z Dekalogu?
Jako zwolennik realizmu w kinie, reżyser dba o sensowność najbardziej dziwacznych zdarzeń, i mimo futurystycznej otoczki fabuły, pilnuje ich prawdopodobieństwa. Nie boi się też, co dotąd było nie do przyjęcia, obnażenia słabości super-bohatera. Tym samym czyni go bliższym widzom. W tej ostatniej części tryptyku Batman doświadcza cierpień fizycznych i upokorzeń tak wielkich, że wręcz mamy ochotę zerwać się z kinowego fotela i biec mu na pomoc!
Film gwiazd drugiego planu
Minęły cztery lata od ostatniego filmu o Batmanie, ale w życiu Bruce'a Wayna minęło ich osiem. Batman żyje w odosobnieniu, dźwigając brzemię zbrodni, której nie popełnił. W finale "Mrocznego Rycerza" wziął przecież na siebie winę za śmierć prokuratora Harveya Denta. Wbrew faktom. Ten ostatni odszedł w glorii bohatera, którym nie był. Tymczasem Batman - zaniedbany, postarzały, kontuzjowany - usunął się w cień i nie chce już ratować świata.
Do powrotu zmuszają go dwie postaci: Kobieta Kot - bezkarna złodziejka (rewelacyjna Anne Hathaway) oraz monstrualny mięśniak Bane, który zamierza zrównać z ziemią Gotham. Ten ostatni zastąpił Jokera, który ponoć miał nawet pojawić się w finałowej opowieści, przeszkodziła jednak śmierć nagrodzonego Oscarem odtwórcy tej roli - Heatha Ledgera.
Siła drugiego planu
Nim jednak Batman znowu przywdzieje pelerynę i zasiądzie za kierownicą technicznego cuda, przyjdzie mu stoczyć psychologiczną potyczkę z Alfredem - opiekującym się nim od dzieciństwa przyjacielem, dobrym duchem i lokajem. W tej roli Michael Caine - choć na drugim planie, to jednak przyćmiewa Christiana Bale'a.
Film zresztą należy do bohaterów drugiego planu, którzy wykreowali w nim najlepsze sceny. Jak w poprzedniej części Joker. Hathaway dystansuje wcześniejsze aktorki w roli Catwoman. Arogancka, ociekająca seksapilem, zwinnością ruchów, faktycznie przywodzi na myśl kocicę i to dziką. Jest jeszcze druga piękność, filantropka i milionerka (Marion Cottilard), która znajdzie się wyjątkowo blisko Batmana...
Siłą i największym atutem "Mrocznego Rycerza" była postać Jokera. Bane, niestety, nie jest postacią na miarę poprzednika. Przekonujący w tej roli Tom Hardy dwoi się i troi, by wycisnąć co się da ze złego gladiatora. Na próżno. Toporny Bane jest bardziej elementem skomplikowanej fabuły niż postacią zapadającą w pamięć. Wydaje się być też piętą achillesową filmu. Brakuje tej szczególnej "więzi", jaką Nolan zbudował wcześniej między Batmanem a Jokerem.
Jak łatwo zgadnąć, kręcony z ogromnym, epickim rozmachem film, wizualnie jest absolutną perłą. Na opis gadżetów i efektów specjalnych szkoda jednak miejsca i czasu - lepiej prezentują się na ekranie niż na papierze. Po raz kolejny dramatyzm zdarzeń podkreśla jedyna w swoim rodzaju, wspaniała muzyka Hansa Zimmera.
Batman powróci?
Z setek już stron zapisanych na internetowych forach wynika, że zakończenie podzieliło publiczność. Wydaje się jednak, że Nolan wybrał najwłaściwsze z możliwych rozwiązań. Zamykając definitywnie własną, autorską opowieść o Człowieku Nietoperzu, zostawił otwartą furtkę dla kolejnych części. Bo nikt nie wierzy przecież, by Hollywood potrafiło zabić kurę, znoszącą złote jajka. Pojawiła się np. informacja, że następne części Batmana będzie kręcił Darren Aronofsky (twórca "Requiem dla snu" i "Czarnego łabędzia"). Znając surrealistyczne zapędy tego reżysera możemy się więc spodziewać np. Batmana jako zjawy odwiedzającej sny Jokera. Ale to dopiero za jakiś czas.
Na razie wiemy na pewno, że już zawsze historia Człowieka Nietoperza, będzie dzielić się na dwie epoki - przed i po Christopherze Nolanie.
Autor: Justyna Kobus//kdj / Źródło: tvn24.pl