Największy budżet w historii kina. Przełomowa technologia wynaleziona na potrzeby filmu. Reżyser megaloman, którego ostatni hit zdobył 11 Oscarów i dotychczas nie pobity rekord boxoffice'u. "Avatar" w pierwszy weekend zarobił ponad 230 milionów dolarów, u nas zadebiutuje 25 grudnia.
W pierwszy weekend wyświetlania "Avatar" zarobił w Stanach 73 miliony dolarów (a pojawiają się głosy, że tylko gwałtowne śnieżyce powstrzymały kinomanów przed podwyższeniem tego wyniku), a na całym świecie 232 miliony. To prawie zwróciło 20th Century Fox i Jamesowi Cameronowi wyłożone na film pieniądze, jeśli wierzyć oficjalnym danym oczywiście. Wytwórnia przyznaje się do budżetu rzędu 250 mln dolarów, jednak część źródeł mówi o sumie nawet 400 milionów. Znając perfekcjonizm Jamesa Camerona, jego fascynację technologicznymi nowinkami i bardzo drogimi zabawkami oraz tendencję do przekraczania budżetów, ta liczba wcale nie jest tak nieprawdopodobna.
To pierwszy pełnometrażowy kinowy film Jamesa Camerona od czasu "Titanica", (który kosztował 200 milionów, a zarobił 1,8 miliarda) i oczekiwania były ogromne. Podsycał je od roku sam reżyser, mówiąc o swoim najnowszym dziele jako o przełomie w kinematografii i doświadczeniu z niczym nie porównywalnym. Kopie "Avatara" były strzeżone niczym złoto w Ford Knox - do tego stopnia, że część kin miało problemy z odtworzeniem trójwymiarowej wersji, mimo posiadania oryginalnych kodów do zabezpieczeń.
"Avatar" zrewolucjonizuje kino?
Reżyser dopieszczał swój film przez cztery lata. Na jego potrzeby wynaleziono specjalną nową technikę filmowania w 3D, którą Cameron nazwał e-motion capture. Dotychczas kamera rejestrowała ruchy aktorów, które potem przetwarzano tworząc postacie wirtualne. Reżyser zapewnia, że nowa technologia pozwala kamerze skupić się na oczach aktora, co pozwala animować nie tylko ich ruchy, ale i emocje.
Cameron planował zrobić "Avatara" tuż po "Titanicu", ale ówczesna technologia nie była dostatecznie zaawansowana, żeby pozwolić mu zrealizować wszystkie pomysły. Podobno dopiero całkowicie wirtualna postać Golluma z "Władcy Pierścieni" przekonała reżysera, że pora opuścić morskie głębiny, gdzie od dwunastu lat kręcił filmy dokumentalne, i ponownie porwać się na coś większego.
Od "Piranii 2" do "Avatara"
Nie po raz pierwszy film Camerona oferuje dużym dzieciom zabawki, których nikt nigdy wcześniej im nie pokazał. Zaczynał w 1981 roku od wyreżyserowania "Piranii 2", filmu, którego budżet, obsada i scenariusz ledwo kwalifikowały go do kategorii kina klasy B. Jednak już następny film – "Terminator" - okazał się ogromnym hitem, który wykreował nie tylko Camerona, ale i obecnego gubernatora Kalifornii. Potem wytwórnie dawały Cameronowi wolną rękę, co zwykle – poza jednym wyjątkiem, "Otchłani" z 1989 roku – skutkowało rewelacyjnymi wynikami finansowymi.
W "Obcym 2" dał Sigourney Weaver karabin większy od niej samej i urządził jatkę w stacji kosmicznej. W "Prawdziwych kłamstwach" i "Terminatorze 2" ponownie dał się wykazać Arnoldowi Schwarzeneggerowi. Wreszcie w "Titanicu" zatopił legendarny statek oraz Leonardo di Caprio, za co zgarnął 11 Oscarów, kosmiczne zyski i przydomek "Król świata".
Piękne, acz banalne?
"Avatar" ma być ukoronowaniem jego dotychczasowej kariery. Krytycy zwracają uwagę, że o ile warstwa wizualna jest olśniewająca, wbijająca w fotel i rzeczywiście przełomowa, to jedyną rzeczą, na której Cameron zaoszczędził, był scenariusz. "Kosmiczna Pocahontas", "Tańczący z Avatarami", "naiwna mieszanka militarystycznego s-f, ekologicznej opowiastki i międzygatunkowego romansu", "wrażenie jak po kwasowym tripie, ale historię słyszeliśmy już tysiąc razy" – czytamy w zagranicznych recenzjach.
Własne zdanie o "Avatarze" można będzie sobie wyrobić od 25 grudnia.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Imperial Cinepix