W ostatniej drodze Zbigniewowi Wodeckiemu towarzyszyli rodzina, przyjaciele i fani. Spoczął na cmentarzu Rakowickim w rodzinnym grobie. Żegnano go oklaskami.
We wtorek przed południem z Wieży Mariackiej rozbrzmiały dźwięki utworu Louisa Armstronga "What a Wonderful World". W ten sposób Kraków pożegnał Zbigniewa Wodeckiego.
O godzinie 12 w Bazylice Mariackiej rozpoczęła się msza święta. Odprawiał ją bp Tadeusz Pieronek. Przed rozpoczęciem nabożeństwa wielbiciele twórczości Wodeckiego żegnali artystę, bijąc brawo.
Homilię wygłosił ks. Robert Tyrała, znawca muzyki kościelnej.
- I oto jesteśmy w Bazylice Mariackiej, gdzie słyszymy ten śpiew: Żegnaj, mój świecie. Po tej stronie życia bowiem nie zobaczymy już naszego zmarłego: męża, ojca, dziadka, przyjaciela, znajomego, człowieka, którego kochali inni ludzie. Nie zobaczymy, bo poszedł po najważniejszą nagrodę, najważniejszego Fryderyka czy światowe Grammy… po nagrodę do innego świata, do Boga – mówił podczas mszy ks. Tyrała
Duchowny przypominał również wiernym, jakim człowiekiem był Wodecki.
- Życie i muzyczne powołanie Zbigniewa Wodeckiego było wypełnieniem misji bycia dla innych. Zawsze uśmiechnięty; tam gdzie był, grał i śpiewał, tam budził nadzieję i radość wokół siebie; pozytywnie patrzący na życie. Żył dla innych, nie dla siebie. Była w nim bowiem ta boża iskra, która kazała mu właśnie otworzyć się na innych ludzi - mówił.
List prezydenta
Prezydent Andrzej Duda w liście odczytanym podczas mszy przez prezydenckiego ministra Wojciecha Kolarskiego napisał, że odejście Zbigniewa Wodeckiego jest wielką stratą dla polskiej kultury. "Przez całe życie zapraszał nas do świata swoich niepowtarzalnych dźwięków; wspaniały, dobrze rozpoznawany głos, wybitny talent" - napisał prezydent.
Według niego Wodecki zawsze pozostawał odrębny, z własnym stylem, a na jego piosenkach wychowały się pokolenia. "Zbigniew Wodecki umiał śpiewać refleksyjnie i lirycznie, w sposób mistrzowski bawił się konwencjami" - napisał prezydent.
Jak podkreślił Andrzej Duda, Wodecki łączył pokolenia. "Wielokrotnie udowadniał, że dobra muzyka znajduje się blisko nas, musimy tylko, jak mawiał, nauczyć się słuchać" - podkreślił w liście prezydent.
Gdy wyprowadzano z kościoła trumnę, ponownie rozległy się brawa.
Spoczął na cmentarzu Rakowickim
Dalszy ciąg uroczystości rozpoczął się o godz. 14 na cmentarzu Rakowickim w alejce tuż obok rodzinnego grobowca. Tam również, podobnie jak w kościele, oprócz rodziny zmarłego zjawiły się tłumy fanów artysty. Ostatnie pożegnanie zakończyło się przed godziną 15. Ponownie rozległy się brawa.
Przed pogrzebem rodzina prosiła, by zamiast kwiatów i wiązanek przekazywać datki na rzecz Małopolskiego Hospicjum dla Dzieci. Rodzina prosiła także, aby podczas trwania żałoby po śmierci Zbigniewa Wodeckiego nie organizować bez jej wiedzy i zgody żadnych wydarzeń artystycznych wykorzystujących jego twórczość, nazwisko oraz wizerunek.
Krótko po śmierci Zbigniewa Wodeckiego prezydent Krakowa Jacek Majchrowski informował, że artysta spocznie w Alei Zasłużonych na krakowskich Rakowicach, gdzie pochowani są między innymi Jan Matejko, Helena Modrzejewska i Ignacy Daszyński. Jednak rodzina zdecydowała, że artysta zostanie złożony do grobu rodzinnego. - Takie było jego życzenie - przekazał Mariusz Nowicki, menadżer muzyka.
Nie potrzebował konferansjera
Wodecki był jedną z najważniejszych postaci polskiego świata muzycznego. Był znany m.in. z takich przebojów jak: "Opowiadaj mi tak", "Pszczółka Maja", "Zacznij od Bacha", "Izolda", "Chałupy".
- Ktoś, kto kojarzy Zbigniewa Wodeckiego z dwóch, trzech największych przebojów, to ktoś, kto nie ma pojęcia, jak wielka była jego klasa, jak zaczynał w krakowskim środowisku. Ale tak to już jest. Być może jest to dowód na jego szaloną uniwersalność. Potrafił śpiewać dla prawie każdej publiczności z równym sukcesem. A to domena naprawdę nielicznych - powiedział Piotr Metz, dziennikarz muzyczny.
Wodecki był bowiem nie tylko popularnym piosenkarzem, głosem, ale także skrzypkiem, trębaczem i kompozytorem, a w opinii Magdy Umer, "jednym z najpoważniejszych artystów, jakich poznałam. Był też "królem życia i takim zostanie".
Jak powiedział aktor Andrzej Grabowski, Wodecki nigdy nie potrzebował konferansjera na koncertach, ponieważ sam z powodzeniem pełnił tę funkcję. - Był niezmiernie dowcipny, ludzie się śmiali podczas jego koncertów, słuchali tych jego fantastycznych wykonań piosenek, jego genialnej gry na skrzypcach. Słuchali, jak grał na trąbce, słuchali jego opowieści o sobie, o życiu, o dzieciństwie - podkreślił.
"Miałem fart, bo wyrzucili mnie z liceum muzycznego"
Wodecki był nie tylko wokalistą i instrumentalistą, dał się poznać również jako kompozytor i aranżer. Samego siebie określał mianem "śpiewającego muzyka".
Mówił, że nigdy nie przywiązywał szczególnej wagi do słów, muzyka była ważniejsza. - Kiedy dorosłem, niektóre teksty stały się dla mnie ważne, ale zasadniczo byłem melodykiem. Słuchałem różnych interesujących kapel i dbałem o to, by i u mnie muzycznie wszystko brzmiało - wyznawał w rozmowie z portalem Dwutygodnik.pl.
Naukę gry na skrzypcach rozpoczął jako pięciolatek. W Państwowej Szkole Muzycznej II stopnia im. W. Żeleńskiego w Krakowie uczył się w klasie Juliusza Webera. Pod koniec lat 60. "wciągnął" go artystyczny Kraków i Piwnica Pod Baranami. Występował też z zespołami Anawa (na skrzypcach), Czarna Perła (na trąbce). Grał m.in. z Ewą Demarczyk, Markiem Grechutą. Był skrzypkiem Orkiestry Symfonicznej PRiTV oraz Krakowskiej Orkiestry Kameralnej pod dyrekcją Kazimierza Korda.
- Miałem fart, bo mnie wyrzucili z liceum muzycznego. Gdyby nie to, byłbym teraz koncertmistrzem w filharmonii. Ale wyrzucili mnie i musiałem pójść do szkoły muzycznej o charakterze zawodowym. Tam nie było żadnych przedmiotów ogólnych - historii, geografii czy fizyki - tylko sama muzyka - wspominał w wywiadach.
Płyta przypomniana
Jako wokalista zadebiutował w 1972 r. na X Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu utworem "Tak to ty". W tym samym roku zrealizował swój pierwszy recital telewizyjny pt. "Wieczór bez gwiazd". Wkrótce potem jego kompozycje i piosenki zaczęli doceniać jurorzy festiwali w całej Polsce. Łącznie nagrał siedem albumów m.in. "Dusze kobiet", "Obok siebie" czy "Platynowa". Ostatnia praca – "1976: A Space Odyssey" – ukazała się dwa lata temu i zyskała status złotej płyty, dzięki współpracy Wodeckiego z zespołem Mitch and Mitch.
"1976: A Space Odyssey", pierwotnie wydany w 1976 r. pt. "Zbigniew Wodecki", nie podbił polskich list przebojów. W końcu, jak przyznawał Wodecki, o tej płycie zapomniał nawet jej autor. O pracy przypomnieli muzykowi członkowie formacji Mitch and Mitch, którzy zaprezentowali materiał z lat 70. w jego uwspółcześnionej formie podczas OFF Festivalu. Młoda publiczność nie tylko zaakceptowała wokalistę z "epoki rodziców", ale jego koncert i album stały się jednymi z najważniejszych wydarzeń muzycznych roku.
- Typowy brak wiary we własne siły - oceniał Wodecki po latach. - Jakoś nie wierzyłem, żeby ten debiut był szczególnie fajny. Niby mi się ta płyta podobała, muzycy ją chwalili, ale nic poza tym. Co innego się wtedy puszczało - mówił artysta, który w momencie nagrywania płyty miał 26 lat. - Ale pamiętam taki moment, kiedy po nagraniu "Zacznij od Bacha" z Orkiestrą Polskiego Radia i Telewizji prowadzoną przez Andrzeja Trzaskowskiego podszedł do mnie pewien facet i pyta: "To pan to nagrał?". Odpowiedziałem, że ja. Pokiwał głową i poszedł. Na to ktoś podbiega do mnie i mówi: "Wiesz, kto to był?! Władysław Szpilman!". Wielki pianista. No więc muzykom się podobało, lubili to grać. Ale resztą rządził ówczesny rynek - dodał.
Marzył, by promować młodych muzyków
Jak podkreślił Metz, Wodecki "potrafił śpiewać, grać na trąbce, prowadzić koncert z fantastyczną lekkością". - Jako jedyny chyba narodził się po raz kolejny po kilkudziesięciu latach i to dla zupełnie innej publiczności, robiąc z zespołem Mitch and Mitch swoją klasyczną, choć nieco zapomnianą płytę. Myślę, że była to unikatowa postać pod każdym względem - ocenił.
Umer wspomniała natomiast zdziwienie artysty, gdy "po wydaniu płyty z zespołem Mitch and Mitch udzielał wywiadów, w których mówił, że sam nie wie, co się dzieje - że młodsze pokolenie wzięło go za swojego rówieśnika. Cieszył się bardzo tym, że nie tylko dzieci, z powodu 'Pszczółki Mai', go znają, ale że akceptuje go także młode pokolenie. Odszedł w momencie największego uznania" - podkreśliła.
Jak sam mówił, "to, że udało mi się przez tyle lat utrzymać na powierzchni mętnej wody naszego show-biznesu, to na pewno pochodna tego, że łaziłem po kuchni, po pokojach, po salach szkolnych i ćwiczyłem gamy, tercje, oktawy, utwory Bacha czy Beethovena". - Otarłem się o różne estrady i zespoły. Cały czas przebywałem w środowisku świetnych ludzi, prawdziwych autorytetów. Jak się żyło w takim tyglu, to była większa szansa, że się trafi na swój czas i odpowiedni moment. Dlatego życzę wszystkim młodym, żeby pracowali nad sobą, ćwiczyli i nie załamywali się – podkreślił Wodecki, który sam marzył, by promować młodych zdolnych ludzi.
Nie zdążył wystąpić na koncertach "Mój jubileusz", które planował jesienią 2017 r.
Odszedł 5 maja
5 maja Zbigniew Wodecki przeszedł w Warszawie operację wszczepienia bypass-ów. Niespodziewanie 8 maja nad ranem doznał rozległego udaru mózgu.
- Mimo niezwykłej woli życia i starań lekarzy udar dokonał nieodwracalnych obrażeń. Odszedł od nas w dniu 22 maja w jednym z warszawskich szpitali. Żona i dzieci byli przy nim - napisano w informacji na stronie artysty.
Autor: wini/gp/jb / Źródło: TVN24 Kraków / PAP