W zakładzie przetwórstwa mięsa w powiecie nowosądeckim odnaleziono dwie tony mięsa z chorych i padłych krów. W firmie trwa kontrola, a weterynarze próbują zabezpieczyć kolejne partie mięsa, zanim trafi ono do sklepów.
Afera z podejrzanym mięsem wybuchła w sobotę. Dziennikarz "Superwizjera" TVN zatrudnił się w ubojni i pokazał produkcję mięsa z chorych i padłych zwierząt. Tzw. leżaki, czyli bydło, które powinno trafić do utylizacji, były przerabiane na mięso przeznaczone do normalnej sprzedaży.
Po emisji wszczęto śledztwo w sprawie zakładu znajdującego się powiecie ostrowskim na Mazowszu. Decyzją Głównego Lekarza Weterynarii we wtorek cofnięto zgodę na ubój mięsa w tej rzeźni.
Po reportażu zareagowało też wiele państw europejskich, które wysłały pytania do Polski, czy podejrzana wołowina trafiła do ich kraju. Media na Słowacji informują, że w tym kraju odkryto partię podejrzanego mięsa.
Trefne mięso w Małopolsce
Tymczasem polskie służby weterynaryjne próbują ustalić, gdzie sprzedawano podejrzane mięso. Część trafiła na pewno do Małopolski. - Z tego co mi wiadomo na teren województwa małopolskiego trafiły dwie tony tego mięsa - przyznaje w rozmowie z TVN24.pl Grzegorz Kawiecki, zastępca Małopolskiego Wojewódzkiego Lekarza Weterynarii.
Partię mięsa odkryto w zakładzie przetwórstwa mięsa w powiecie nowosądeckim. Ale wiadomo już, że stamtąd podejrzane produkty rozjechały się po całym województwie. - Próbujemy wycofać całe to mięso z rynku. Na podstawie faktur ustalamy do jakich podmiotów zostało przekazane i idziemy jak po sznurku do kolejnych podmiotów, które je kupiły. W przypadku namierzenia produktów zawierających podejrzane mięso, wydajemy decyzję o zatrzymaniu ich dystrybucji - informuje Kawiecki.
Jak dowiedzieli się dziennikarze TVN24.pl, mięso z padłych i chorych krów trafiło m.in. do kiełbas. Według ekspertów spożywanie mięsa z tzw. leżaków może stanowić zagrożenie dla życia i zdrowia.
Autor: Szymon Jadczak / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24