Po 44 latach prowadzenia pasieki rolnik z Zawoi musi się pozbyć pszczół . Tak zadecydował sąd w Suchej Beskidzkiej po tym, jak sąsiedzi mężczyzny poskarżyli się, że owady im przeszkadzają. Eksperci grzmią, że to sprzeczne z ekologią, bo pszczoły to podstawa życia.
Czesław Kudzia z leżącej w Małopolsce Zawoi od 44 lat hoduje pszczoły. Na swojej posesji ma około 40 uli.
Teraz jednak okazuje się, że pielęgnowana od lat pasieka ma zniknąć. A to wszystko dlatego, że owady przeszkadzają dwóm sąsiadom pana Czesława. Bo obaj na jad pszczeli są uczuleni.
Sąsiedzi udali się do sądu, a ten przyznał im rację i stwierdził, że pasieka ma zniknąć. Z tą decyzją pan Czesław nie może się pogodzić. Bo, jak mówi, to nie tylko lata jego pracy, ale i pieniądze.
Biegli nie mieli zastrzeżeń
– Dla mnie to jest szokujące. Nie rozumiem tego, by jednym pociągnięciem długopisu można wszystko zniszczyć. To kosztuje kupę pieniędzy. Jeden ul kosztuje 1000–1500 złotych. A jedna pszczoła… to też są straszne pieniądze - żali się w rozmowie z TVN24.
Panu Czesławowi wtóruje jego przyjaciel Sławomir Hajos, który zauważa, że likwidacja pasieki bez szkody dla pszczół jest niemożliwa. – To są ule stacjonarne, nie można ich przenosić. Nie są przystosowane do przewozu, zresztą pan Czesław nawet nie ma ich gdzie przenieść - zaznacza.
Mężczyzna zauważa, że postępowanie sąsiadów jest dla niego całkowicie niezrozumiałe. A jeszcze trudniej mu zrozumieć decyzję sądu. – Biegli stwierdzili, że pasieka jest prowadzona z dostatecznymi zabezpieczeniami, za wyjątkiem niewielkich technicznych uwag. Uważają, że jest prowadzona dobrze - mówi Hajos.
Pszczoły podstawą życia
Decyzja budzi także kontrowersje wśród ekspertów, którzy zauważają, że pszczoły stanowią podstawę życia na ziemi. – Gdyby nie pszczoły, to przy tej liczbie ludności jaka jest na świecie, nie mielibyśmy wystarczającej ilości witamin i pożywienia. Korzyści płynące od pszczół można by wymieniać w nieskończoność – zauważa prof. Kazimierz Woch z Uniwersytetu Rolniczego w Krakowie.
Co więcej, eksperci podkreślają, że pszczoły same w sobie zagrożenia dla ludzi nie stanowią. Owad zaatakuje tylko jeśli sam zostanie zaatakowany. – Jeżeli niewłaściwie obchodzimy się z pszczołami, to mogą zdarzyć się sytuacje groźne. Ale są to sytuacje rzadkie, wynikające z błędów popełnianych przez hodowców. Prawidłowo prowadzona pasieka nie powinna stanowić zagrożenia – tłumaczy Przemysła Szeliga ze zrzeszenia pszczelarzy krakowskich.
Tymczasem pan Czesław broni nie składa. Już zapowiedział apelację od decyzji sądu.
Sąd komentuje
Już po naszej publikacji na portalu tvn24.pl do sprawy odniósł się sąd rejonowy w Suchej Beskidzkiej. W przesłanym do nas komunikacie czytamy, że wyrok nie jest jeszcze prawomocny.
Czytamy też, że orzekający w tej sprawie biegły stwierdził, że część pszczelich matek nie pochodzi ze specjalnej wyselekcjonowanej hodowli, którą zaleca Związek Pszczelarski. - To powoduje, że pszczoły pochodzące z tak zwanego "dzikiego chowu" są zdecydowanie bardziej agresywne niż te, których hodowlę zaleca Związek Pszczelarski. Działka pozwanego nie posiada też odpowiednich zabezpieczeń – czytamy.
"Pszczoły były agresywne"
Biegły miał także zalecić wywożenie uli do odpowiednich miejscy, by pszczoły mogły bezpiecznie czerpać pyłek do produkcji miodu. W bezpośrednim pobliżu pasieki pozwanego nie ma takich pożytków jednak nie ma, dlatego pszczoły korzystają z pożytków na działkach sąsiednich. Postępowanie miało wykazać, że pszczoły były na tyle agresywne, że atakowały dzieci sąsiadów pozwanego.
Według sądu obecność pszczół uniemożliwia budowę czy remonty na sąsiednich działkach.
Sąd odnosi się też do zarzutów za to, że sędzia referent mieszka w miejscowości, w której znajduje się pasieka pozwanego. W komunikacie czytamy, że nie mieszka on blisko pasieki i nie został złożony wniosek o wyłączenie sędziego od orzekania w sprawie.
- Z ostatecznym komentarzem w niniejszej sprawie należy wstrzymać się do wydania prawomocnego orzeczenia – czytamy w komunikacie.
Autor: mmw/sk / Źródło: TVN24 Kraków
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Kraków