Ratownicy górniczy zawsze schodzą pod ziemię z myślą, że idą po żywych. Na powierzchni zostają najbliżsi, pełni strachu o los ojców, mężów i braci. Z żonami ratowników, którzy zginęli podczas akcji ratunkowej w kopani Pniówek rozmawiała Małgorzata Marczok. O tym, jak powstawał jej reportaż "Schodzimy do piekła", opowiadała w niedzielę na antenie TVN24.
Jak podkreśliła reporterka TVN24 Małgorzata Marczok, starała się "pokazać ludzi, którzy decydują się na ten niezwykły wyczyn i schodzą tam, skąd inni uciekają". - Poznaliśmy ratowników górniczych, mężczyzn, którzy maja niezwykłą pasję do tego, co robią, i niezwykłą życiową odwagę. Trzeba ją mieć, jeśli chodzi się pod ziemię na 1000 lub 1200 metrów, do warunków, które naprawdę przypominają piekło. Wysoka temperatura, bardzo trudne warunki, i przede wszystkim nie zawsze gwarancja tego, że będzie bezpiecznie. – podkreśla Marczok. I dodaje: - Ci mężczyźni ryzykują własne życie po to, żeby walczyć o życie innych. Ich dewiza, że zawsze idą po żywych, to nie tylko hasło, które zagrzewa ich do walki, ale przede wszystkim ich wiara w to, że zawsze jest tam ktoś, kto może na nich czekać.
Ratownicy, z którymi rozmawiała dziennikarka, zapewniają, że nie wybraliby innego zawodu. Bo chociaż jest ekstremalnie trudno, to udana akcja ratunkowa wynagradza wszystko. - Dla tej chwili, kiedy spotyka się tam na dole żywą osobę, wszystko warto zaryzykować – tłumaczy Marczok.
Ratownicy ryzykują własne życie
Dziennikarka mówi, że chociaż ratownicy górniczy sami siebie nie nazywają bohaterami, to tak właśnie należy ich określać.
- Bohater ryzykuje własne życie, ale nie jest sam. Zawsze za nim stoi rodzina, zawsze stoi żona, która się martwi, zawsze stoją dzieci, które zależnie od wieku nie zawsze zdają sobie sprawę z tego, co robi tata. Te momenty, kiedy jest wezwanie, coś się dzieje, są dla rodzin najtrudniejsze. Trzeba pamiętać, że kiedy jest naprawdę duża akcja, to ona jest relacjonowana w mediach. Włączasz telewizor i widzisz na pasku, że siedem osób jest zaginionych, trwa akcja ratownicza, a twój mąż, brat, syn schodzi pod ziemię i ryzykuje własne życie – mówi autorka reportażu "Schodzimy do piekła".
"Tatuś, nie idź"
Każda akcja to niepokój dla najbliższych. - To dramat dla rodziny i naprawdę trudne chwile. W reportażu są opowieści bliskich, którzy mówią, jak to przezywają. Sami ratownicy mówią, że najtrudniejszy jest moment, kiedy dziecko rzuca się na szyję i mówi "tatuś, nie idź". I wtedy muszą podjąć tę bardzo trudną decyzję – opowiada Marczok.
Każdy ratownik składa ślubowanie, że nie będzie szczędził sił, żeby dotrzeć do zaginionych. I w istocie tych sił nie szczędzą, a czasem ponoszą za to najwyższą cenę. Marczok rozmawiała z żonami ratowników, którzy zginęli podczas akcji w kopalni Pniówek. – Ta świadomość, że ich mąż był bohaterem, bo zaryzykował własne życie, żeby uratować czyjeś, to jest dla nich jakieś pokrzepienie, ale nie zapełni tej ogromnej pustki – mówi reporterka.
Źródło: TVN24 Kraków
Źródło zdjęcia głównego: JSW / Dawid Lach