Prokuratura prowadzi śledztwo w sprawie śmierci Martyny z Warszawy. Według śledczych, dziewczyna kupiła niebezpieczne środki na odchudzanie od mężczyzny, który nielegalnie produkował je w mieszkaniu pod Łodzią. – Nigdy nie spotkałam tego typu objawów – opowiada reporterce programu "Polska i Świat" ordynator szpitala, w którym zmarła 20-latka.
Nastolatka chciała mieć szczuplejsze ramiona i ciało. Marzyła o idealnej sylwetce - opowiadają jej najbliżsi. Kochała taniec, a kiedy przez chorobę kręgosłupa przestała trenować uznała, że przybiera na wadze. W tajemnicy przed najbliższymi zamówiła w internecie tabletki zwane dnp. Miały być spalaczem tłuszczu, a okazały się śmiertelnie trującą substancją.
Policja zabezpieczyła także listę jego klientów. Wśród nich jest także mail Martyny.
"Pociła się i nie miała siły stać"
Dziewczyna zaczęła się źle czuć już po kilku dniach od zażycia pierwszej pastylki. - Nie wiedziała co się z nią dzieje. Pociła się, nie miała siły stać, cały czas leżała. Robiłam jej zimne okłady, ale to nie wystarczało, bo w momencie ręcznik się nagrzewał - opowiada Magda, przyjaciółka dziewczyny.
- Mamciu ja się strasznie źle czuję. Dziewczyny mi robią okłady. Jak mi tylko trochę przejdzie to dojadę - to jeden z ostatnich sms-ów jaki dostała matka 20-latki od swojej córki.
- Kiedy ją dotykałam, para z niej buchała, woda parowała. Nie mogła oddychać. Dusiła się – opowiada matka.
Nie wiedzieli, co jest Martynie
Kiedy dziewczyna trafiła do szpitala nadal nie przyznała się do brania tabletek. Lekarze nie wiedzieli co jej jest. - Nigdy nie spotkałam tego typu objawów – przyznaje Marzena Staszewska, ordynator chorób wewnętrznych szpitala św. Anny w Warszawie.
- Była podłączona pod aparaturę, bardzo spocona. Włosy miała jakby dopiero wyszła z kąpieli i bardzo ciężko oddychała – wspomina ostatnie chwile życia Martyny, jej koleżanka Kinga.
Bliscy 20-latki podejrzewają, że nawet w szpitalu dziewczyna wzięła kolejną tabletkę. – Z niewyjaśnionych dla nas przyczyn stan dziewczyny zaczął gwałtownie się pogarszać – relacjonuje dr Marzena Staszewska.
Nie zdążyła pożegnać się z córką
Podczas walki o życie dziewczyny, lekarze znaleźli w jej rzeczach opakowanie z tabletkami, które brała. Było prawie puste. Nie pomogła nawet pomoc toksykologów. – W przypadku tego specyfiku nie ma żadnego antidotum – dodaje Staszewska.
Matka nie zdążyła nawet pożegnać się z córką. – Pojechałam do szpitala odwiedzić ją, ale było już za późno – załamanym głosem opowiada mama dziewczyny. Martyna zmarła podczas reanimacji w nocy.
Linia produkcyjna
- Istnieje duże prawdopodobieństwo, że młoda kobieta zmarła w wyniku zażywania tabletek, które kupiła od mężczyzny zatrzymanego w Zgierzu pod Łodzią – przyznaje prokurator Hnatko z Krakowa.
Policja sprawdza na jaką skalę działał Maciej Ż. – Mężczyzna handlował tabletkami przez znajomych i przez ogłoszenia w internecie – mówi Mariusz Ciarka z małopolskiej policji.
Zatrzymany odmówił składania wyjaśnień. Za produkcję i sprzedaż substancji zagrażających życiu i zdrowiu grozi mu do 8 lat więzienia. Jeśli potwierdzi się, że Martyna zmarła wskutek brania kupionego od niego dnp, może spędzić w zamknięciu nawet 12 lat.
Śmiertelnie groźne tabletki
Tabletki, które brała dziewczyna znane są jako spalacz tłuszczu dnp, czyli dinitrofenol. Nie jest to jednak środek na odchudzanie. Spadek masy ciała jest jego skutkiem ubocznym. Jest to specyfik chemiczny, który w przemyśle jest stosowany do produkcji lakierów i barwników, a w rolnictwie do wypalania chwastów.
- Kiedy człowiek go zje, następuje niekontrolowany spadek masy. Temperatura ciała osiąga nawet powyżej 40 stopni – opowiada prof. Zbigniew Kołaciński z oddziału toksykologii instytutu medycyny pracy w Łodzi. - Przy tak wysokiej temperaturze dochodzi do uduszenia i zagłodzenia poszczególnych komórek i paraliżu pracy wielu narządów. Tabletki doprowadzają do tego, że organizm zaczyna się gotować - dodaje.
- Środek ten nigdy nie został dopuszczony do sprzedaży jako produkt spożywczy. To po prostu środek chemiczny i pod żadnym pozorem nie powinien być inaczej stosowany – podkreśla Jan Bondar, rzecznik głównego inspektoratu sanitarnego.
Autor: koko//par / Źródło: TVN24 Kraków
Źródło zdjęcia głównego: tvn24