Jerzy Korczyński, reporter TVN24 rozmawiał z rodziną, której udało się - przechodząc przez rosyjskie obozy filtracyjne - uciec z Mariupola do Polski. Zanim to nastąpiło, ukrywali się w piwnicach. W takich warunkach przyszło na świat ich najmłodsze dziecko. Ojciec musiał opuszczać piwnicę, by gotować wodę. Dzięki temu mogli karmić dziecko kaszką.
- Były takie momenty, że naprawdę ciężko się słuchało tego o czym mówili. Ich gehenna trwała ponad dwa i pół miesiąca. Ciągłe przechodzenie z piwnicy do piwnicy, szukanie wody – powiedział w niedzielę (5 czerwca), na antenie TVN24, reporter Jerzy Korczyński.
Rozmawiał z inżynierem z mariupolskiej fabryki, któremu udało się wraz z żoną i dziećmi uciec z miasta i przedostać przez Rosję, Białoruś do Litwy, a ostatecznie trafić do Polski.
Dziecko przyszło na świat w skrajnych warunkach
Masza, czyli matka najmłodszego syna, dopiero będąc w Polsce mogła pójść do lekarza, który ją zbadał. Rodziła w piwnicy, w skrajnych warunkach. Mimo to rodzina bardzo długo wahała się, czy uciekać.
- Pamiętajmy o tym, że mogli uciekać tylko w jednym kierunku - w kierunku Rosji. A to oznaczało, że musieli przejść przez, bardzo upokarzające, obozy filtracyjne – zaznaczył nasz reporter.
Pod ostrzałem artylerii gotował wodę, by móc nakarmić syna kaszką
Rozmawiająca z nim Masza wspominała, że było bardzo zimno, musiała więc szybko przebierać syna i zmieniać mu pieluchę.
- Mąż pod ostrzałem artylerii gotował na zewnątrz wodę. Potem wlewaliśmy ją w termosy i mieszaliśmy z kaszką, by móc czymkolwiek karmić dziecko – mówiła kobieta.
Starszej kobiecie nie wytrzymało serce. Pochowali ją na podwórku
Natomiast jej mąż powiedział, że w mieście czynny był tylko jeden szpital, do którego nie sposób było się dostać. A starszy syn, który miał problem z przepukliną, skarżył się na coraz mocniejsze bóle.
– Gdy gotowałem na zewnątrz wodę, dowiedziałem się że w piwnicy, w której się chowaliśmy zmarła starsza osoba. Przez te bombardowania, nie wytrzymało jej serce. Wynieśliśmy ciało na ulicę. Zadzwoniliśmy po karetkę i wtedy zobaczyłem lekarzy, którzy przyszli pieszo. Zrozumiałem wtedy, że w mieście nie ma już pomocy medycznej i czas uciekać. Lekarze kazali pochować kobietę na podwórku – opowiadał.
W każdym obozie filtracyjnym spędzili wiele godzin
Rodzina wsiadła do samochodu i pojechała w kierunku Rosji, przechodząc przez obozy filtracyjne. Były trzy. W każdym spędzili wiele godzin. W sumie podróż do Polski zajęła im około tygodnia. Są teraz bezpieczni w jednej z miejscowości w województwie śląskim. Pomogli im wolontariusze z Siemianowic.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24