Ogromny wstrząs, ciemność i potężny odrzut. To sytuacja, na którą górnicy zawsze muszą być przygotowani. - To jest straszne przeżycie. I tak nieprzewidywalne.... - mówi w rozmowie z TVN24 Janusz Twardoń, który przeżył dwa wstrząsy w kopalni. Opowiada, że w momencie wstrząsu trudno mówić o jakichkolwiek odczuciach. Ale jest górnicza solidarność, a "człowiek nie myśli o tym, co się stało, ale o tym, gdzie jest i jak uratować załogę i siebie".
Jest doświadczonym górnikiem, pod ziemią pracuje już 26 lat. Wspomina, że na jego zmianie doszło kiedyś do dwóch wstrząsów. W takich chwilach natychmiast robi się ciemno.
- To nie są sekundy, to są milisekundy. Jest duży podmuch, odrzut, a ludzie właściwie po chwili dochodzą do siebie, podnoszą się i zaczynają się wycofywać - opowiada.
Zauważa, że dużą rolę odgrywa wtedy dyspozytor, który przez urządzenia głośnomówiące, zamontowane w ścianie, informuje załogę, że należy się wycofać i w którym kierunku.
Znaleźli schronienie w ścianie wydobywczej
- Pierwszy wstrząs mieliśmy na chodniku podścianowym. W tym czasie cała załoga była w ścianie. Dzięki temu, nie doszło do żadnych uszczerbków na zdrowiu. Wszyscy wycofali się w bezpieczne miejsce z zagrożonego rejonu - wspomina.
O tym, jak duży to był wstrząs, przekonali się później, widząc zniszczone urządzenia i maszyny. CZYTAJ WIĘCEJ O TYM, JAK WYGLĄDA ŚCIANA WYDOBYWCZA
- Gdyby górnicy byli wtedy na chodniku podścianowym, gdzie było epicentrum wstrząsu, na pewno żywi by stamtąd nie wyszli - dodaje Janusz Twardoń.
Opowiada, że drugi wstrząs był w tej samej ścianie. Jego epicentrum było wówczas w rejonie pracy kombajnu.
- Doszło do wypiętrzenia spągu (podłoża-red.), wyrzucenia przenośnika na sekcję obudowy zmechanizowanej i kombajnu. Jednak ta przestrzeń między sekcjami a kombajnem była przestrzenią, w której można było bezpiecznie przebywać. Jeden z kombajnistów tak się uratował. Był w tej bezpiecznej przestrzeni. Urobek został wyrzucony, a on - będąc w rejonie kombajnu - doznał tylko lekkich obrażeń - mówi górnik z kopalni "Zofiówka".
"Nie ma czegoś takiego, że ktoś odwróci się i pójdzie"
Opowiada, że w momencie wstrząsu trudno mówić o jakichkolwiek odczuciach. Podkreśla, że liczy się wtedy górnicza solidarność, a "człowiek nie myśli o tym, co się stało, ale o tym, gdzie jest i jak uratować załogę i siebie".
Opowiada o kombajniście, który został przysypany. Jego kolega, nie widząc go, krzyczał, pytając gdzie on jest. - Nie odzywał się, więc go po prostu szukał. Wreszcie go odnalazł. Wyprowadzili go z jeszcze dwoma innymi pracownikami. Pomogli mu, znaleźli go. Nikt go nie zostawił w tym zagrożonym miejscu - zauważa.
- Nie jest tak, że ktoś zobaczy, że kolega jest przysypany, odwróci się i pójdzie, ratując tylko siebie. W takiej chwili człowiek myśli jak pomóc, żeby wszyscy się wycofali z tego zagrożonego rejonu - dodaje.
"Zawsze idzie się po żywego"
Janusz Twardoń zauważa, że w przypadku takich akcji jak ta w kopalni Wujek w Rudzie Śląskiej, gdzie po silnym wstrząsie trwają poszukiwania dwóch górników, nadzieja umiera ostatnia.
- Wierzymy do ostatniej chwili, że tym ludziom być może udało się schronić w miejscu, w którym przeżyją. Akcja trwa, zawsze idzie się po żywego - mówi.
Tu jest kopalnia "Zofiówka":
Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem związanym z Waszym regionem, czekamy na Wasze sygnały/materiały. Piszcie na Kontakt24@tvn.pl.
Autor: NS / Źródło: TVN 24 Katowice
Źródło zdjęcia głównego: TVN 24 Katowice | Szymon Sawaściuk