Pierwszy oskarżony, syn prokuratorów: biłem pokrzywdzonego rękami i nogami. Drugi oskarżony, prezes klubu piłkarskiego: wychodząc z mieszkania zauważyłem jego żonę i powiedziałem: niepotrzebnie było wzywać policję. Obaj zeznawali w sądzie po tej samej stronie. W Sądzie Okręgowym w Częstochowie ruszył proces Mateusza T. i Adama C. Nie tylko oni mają kłopoty z prawem po wydarzeniach z 26 sierpnia 2017 roku. Przed sądem, ale w innym procesie, ma stanąć były komendant komisariatu policji. Toczą się również śledztwa w sprawie zachowania policjantów i pani prokurator.
Obaj mężczyźni oskarżeni są o to, że wspólnie i w porozumieniu zniszczyli drzwi mieszkania Adama S. i wdarli się do środka. Drugi zarzut jest poważniejszy. Obaj odpowiadają też za pobicie. Ale z różnych artykułów Kodeksu karnego.
Mateusz T. - według prokuratury - bił Adama S. także toporkiem. To istotna różnica. Zgodnie z artykułem 159, może spędzić w więzieniu nawet osiem lat. Natomiast za pobicie z artykułu 158 Adamowi C. grozi do trzech lat więzienia.
T. do wszystkiego się przyznaje - z wyjątkiem użycia toporka. - Pobiłem pokrzywdzonego rękami i nogami - zeznał w sądzie.
C. ponadto oskarżony jest o przytrzymanie żony Adama, gdy chciała pomóc mężowi, oraz grożenie jej śmiercią. Do niczego się nie przyznaje. - Zauważyłem tę kobietę dopiero wychodząc z mieszkania i powiedziałem: niepotrzebnie było wzywać policję - wyjaśniał.
To właśnie wezwanie policji było motywem całego zajścia, co przyznali obaj oskarżeni.
Droga do procesu
Pokrzywdzony długo na ten dzień czekał. Po napaści nie wrócił do mieszkania, wyprowadził się z miasta i leczy się psychiatrycznie, a jego małżeństwo rozpadło się. - Stwierdzono u mnie zespół stresu pourazowego. Mam napady lękowe. Jak ktoś krzyknie głośniej na ulicy, odczuwam niepokój. I co chwilę muszę wracać do tej sprawy - opowiadał nam Adam S.
Do zdarzenia doszło ponad dwa lata temu. Akt oskarżenia gotowy był w lipcu 2018 roku, ale proces nie mógł ruszyć, ponieważ częstochowscy sędziowie odmawiali rozstrzygania w tej sprawie z uwagi na zawodową i towarzyską znajomość z rodzicami Mateusza T. Oboje są prokuratorami.
Gdy wreszcie znalazła się w Częstochowie sędzia, deklarująca brak powiązań z rodziną T. i wyznaczono pierwszy termin rozprawy na koniec maja 2019 roku, obrońcy oskarżonych zaproponowali mediację.
Pokrzywdzony zgodził się, licząc między innymi na szybkie zakończenie sprawy.
- Pamiętam, jak sąd zaznaczył, że bezwzględny termin na mediację to miesiąc - mówił w rozmowie z nami Adam S. - Batalia prawna oszczędziłaby mi spotykania tych ludzi, ale oni chcieli tylko odwlec temat, zyskać parę miesięcy.
- On się cały czas boi oskarżonych. Mediacja dawała szanse, że się podbuduje - powiedział nam o Adamie S. Arkadiusz Ludwiczek, jego pełnomocnik. - Ale nie odbyło się żadne spotkanie z oskarżonymi ani nie padła żadna propozycja zadośćuczynienia z ich strony. To mnie dziwi, bo mediacja polepszyłaby ich sytuację.
- Mediacja nie powiodła się – przyznali w rozmowie z nami obrońcy oskarżonych.
A potem były wakacje.
Na kolejny pierwszy termin rozprawy 24 września nie stawił się jeden z oskarżonych, Adam C., przedstawiając zwolnienie lekarskie. I proces znowu nie ruszył.
5 listopada obecni byli wszyscy, oprócz żony Adama S.
Oskarżeni znali się z klubu piłkarskiego, którego C. był prezesem. Z tego, co mówili we wtorek przed sądem można wnioskować, że kolegami już nie są. Obwiniają się nawzajem, umniejszając własną winę.
Świętowanie
W sobotę 26 sierpnia 2017 roku Mateusz T., wtedy 25-letni świętował narodziny swojego dziecka. Z kilkoma kolegami z klubu, w tym z Adamem C., wtedy lat 42, po rozegraniu meczu piłki nożnej pili alkohol. Około godziny 22 z piwem i whisky poszli oglądać mecz siatkówki do mieszkania C., które znajduje się pod mieszkaniem pokrzywdzonego 25-letniego wówczas Adama S.
Do tego momentu zeznania T. i C. pokrywają się. C. dodał, że hałasowali już pod blokiem, dopalając papierosy. Potwierdza to filmik Adama S., który z okna swojego mieszkania zarejestrował komórką śpiewających mężczyzn.
Jak opowiadał nam S., chwilę później zszedł do sąsiadów z prośbą o uciszenie się. Właśnie szykował się z żoną do snu. Gdy prośba nie odniosła skutku, po kilkudziesięciu minutach wezwał policję. T. i C. zgodnie przyznali w sądzie, że była taka wizyta mężczyzny, którego wtedy nie znali, a potem przyjechali do nich policjanci, którym nie otworzyli drzwi. Dalej oglądali mecz.
- Po czym współoskarżony stwierdził: musimy załatwić sprawę z konfidentem - powiedział w sądzie T.
- Stwierdziłem, że mieszka nade mną ktoś, kto informuje o zajściach policję. To musi być konfident - sprostował C.
I wyszli z mieszkania. Od tego momentu rozmijają się w zeznaniach.
Napad według Mateusza T.
- Nie miałem wiedzy, kto wzywał policję, nie wiedziałem, gdzie pokrzywdzony mieszka, poszedłem za panem C. - mówił w sądzie T.
Dlaczego? Bo, jak wyjaśniał, pożyczył od C. 10 tysięcy złotych na poród i wyprawkę dla dziecka i nie miał z czego spłacić długu. - W ramach tego długu poszedłem załatwić sprawę z konfidentem - wyjaśnił. W innym miejscu powiedział wprost, że C. "kazał" mu to zrobić. Nie padło dokładnie, co ma zrobić, ale było to "jasne i czytelne".
- Kopnąłem w drzwi, wyważyłem. Było ciemno, współoskarżony zapalił światło. Pokrzywdzona stała z boku i krzyczała, a jej mąż leżał na łóżku. Uderzyłem go cztery razy pięścią w twarz i raz kopnąłem w żebra - opowiadał.
Przyznał, że wziął do ręki leżący na podłodze toporek, ale wyrzucił go w krzaki (we wcześniejszych wyjaśnieniach, które odczytywała sędzia, twierdził, że wyrwał ten toporek z ręki pokrzywdzonego i nie pamięta, czy zadawał nim ciosy ani co się z nim stało).
- Wychowałem się w dzielnicy o wysokiej przestępczości. Wziąłem toporek, bo się wystraszyłem, że pokrzywdzony, jak wstanie, będzie chciał się zemścić - mówił T.
Napad według Adama C.
- Pan Mateusz bardzo źle zareagował na słowo konfident Zdenerwowało go. Wstał i wyszedł z mojego mieszkania. Wyszedłem również ja – zeznał C.
Po co? Bo kupił to mieszkanie z myślą o swojej siedemnastoletniej córce i nie chciał mieć zatargów z sąsiadami, żeby jej się tu dobrze mieszkało.
- Zastałem pana Mateusza piętro wyżej przy obcych drzwiach. Złapałem za klamkę, były zamknięte. Odszedłem od drzwi i powiedziałem, że nie ma sensu używać siły - opowiadał C. - Gdy byłem pięć, sześć kroków od drzwi, usłyszałem huk i zobaczyłem, jak pan Mateusz wpada do mieszkania. Było ciemno, zapaliłem światło. Zobaczyłem jak pan Mateusz uderza pięściami sąsiada. Mogę z całą odpowiedzialnością stwierdzić, że nie używał żadnego narzędzia. Próbowałem go odciągnąć od pana Adama.
C. odniósł się w sądzie do pożyczki dla T. Jak stwierdził, były to pieniądze klubowe, których T. "do dzisiaj nie spłacił i nie poczuwa się do tego”.
Napad według Adama S., jego żony i nagrań
W nocy z 26 na 27 sierpnia 2019 Adam S. w sumie trzy razy dzwonił na policję. Każdą rozmowę nagrywał. Dwukrotnie prosił o interwencję w sprawie zakłócania ciszy, za trzecim razem - z powodu zagrożenia własnego życia. T. i C. byli już u jego drzwi.
Dyktafon zarejestrował odgłosy natarczywego dzwonka, walenia i kopania w drzwi. Potem - bicia po twarzy i krzyki.
- Wyłaź, k...wa! - krzyczy intruz.
Adam: co się dzieje?
Intruz: co się, k..wa, dzieje?! Policję wzywałeś? Wyłaź!
I kobiecy głos: proszę, proszę.
Co się stało dalej, Adam niewiele pamięta. Po tym, gdy dostał od T. cios w głowę, padł nieprzytomny.
Żona Adama S. opowiedziała nam, że prosiła napastników, by puścili jej męża. Wtedy T. miał uderzyć ją w głowę, a C. przytrzymywać na podłodze, grożąc wyrzuceniem z balkonu.
Zeznawała iż widziała, jak T. wskoczył w butach na łóżko i kopał jej męża, celując w głowę, a potem uderzał siekierką, którą małżeństwo miało zabrać na planowaną wycieczkę pod namiot do Hiszpanii. Mówiła też, że pamięta, iż na koniec, wychodząc, napastnicy zagrozili im śmiercią, jeśli zgłoszą napaść policji.
Żona Adama S. pochodzi z Rosji. Wkrótce po napaści i złożeniu zeznań wyjechała do rodziny. Mąż nie ma z nią kontaktu.
Piąty komisariat
Z relacji pokrzywdzonych oraz nagrań rozmów z policją wynika, że feralnej nocy policjanci interweniowali raz w bloku oskarżonych i pokrzywdzonego z powodu zakłócania ciszy nocnej. Adam S. opowiadał nam, że mimo próśb, by nie podawać sąsiadom jego adresu i mimo dokładnego podania ich adresu, przyszli najpierw do niego z pytaniem, kto hałasuje. Poczuł się przez nich wskazany.
Nie weszli do zakłócających ciszę sąsiadów, za drugim razem w ogóle nie przyjechali, bo - jak mówi na nagraniu dyżurny policji - nie mogą wyważyć drzwi, nic nie zrobią na miejscu, mogą tylko sporządzić notatkę do sądu.
Za trzecim razem, gdy hałaśliwi sąsiedzi wyważali drzwi Adama S., dyżurny najpierw odmówił mu przysłania patrolu, a na koniec obiecał, że spróbuje.
Gdy policjanci przyjechali na miejsce, napastników już nie było w mieszkaniu Adama S. Pukali do mieszkania C., a gdy nikt im nie otworzył, odeszli. Z zeznań oskarżonych wynika, że mógł tam być wtedy przynajmniej C. Po wyjściu od Adama S. rozeszli się do swoich domów.
Funkcjonariuszy wysłał na interwencję komisariat piąty w Częstochowie. Jego komendant Arkadiusz B. został po tej sprawie odwołany. Za co dokładnie - do dzisiaj nie wiadomo. Nieoficjalnie - to on miał osobiście odwołać policjantów, gdy po napaści na Adama S. zamierzali wyważyć drzwi Adama C.
Prokuratura Krajowa wszczęła śledztwo wobec funkcjonariuszy piątego komisariatu w sprawie przekroczenia uprawnień i niedopełnienia obowiązków służbowych. Jak informuje nas jej rzeczniczka Ewa Bialik, nadal "prowadzone są czynności procesowe".
Z postępowania wyłączono materiały dotyczące składania fałszywych zeznań przez Arkadiusza B.. byłego komendanta komisariatu piątego. Treści zeznań prokuratura nie ujawnia. Wiadomo tylko, że podejrzany nie przyznaje się. - Postępowanie zakończyło się skierowaniem aktu oskarżenia przeciwko Arkadiuszowi B. Nie zapadł jeszcze prawomocny wyrok - przekazuje Bialik.
W związku z tą sprawą Prokuratura Krajowa prowadzi także śledztwo w sprawie nadużycia uprawnień przez funkcjonariusza publicznego przeciwko prokurator rejonowej w Częstochowie Annie K. Jak informuje Bialik, K. została zawieszona w obowiązkach służbowych i nadal ich nie wykonuje. – Wniosek skierowany do Sądu Dyscyplinarnego o podjęcie uchwały zezwalającej na pociągnięcie pani Anny K. do odpowiedzialności karnej nie został jeszcze prawomocnie rozpoznany - mówi Bialik
Co zrobiła prokurator Anna K. oraz komendant Arkadiusz B., wiemy tylko z zeznań oskarżonych.
Umówili się na dziewiątą
Adam C. i Mateusz T. sami zgłosili się na piąty komisariat w poniedziałek rano 28 sierpnia 2017 roku, więc prawie dwa dni po napaści na Adama S. Nie udało nam się dowiedzieć od policji, czy i jak byli poszukiwani w niedzielę.
T. mówił w sądzie, że o godzinie 22 spotkał się z C., jego żoną i bratem oraz jeszcze kilkoma kolegami i uzgodnili przebieg zdarzeń feralnej nocy tak, by pasował do zeznań żony Adama S.
- Współoskarżony kontaktował się z komendantem „piątki” i miał wiedzę na temat zeznań pokrzywdzonej, że powiedziała, że ja zadawałem uderzenia toporkiem. Ustaliliśmy, że całą winę poniosę ja – mówił w sądzie T., przypominając znowu o długu wobec C.
Jak twierdzi, C. ustalił z komendantem, że stawią się do komisariatu następnego dnia o dziewiątej.
- Przed dziewiątą do komisariatu przyjechała prokurator Anna K., która powiedziała mi wprost, żebym przyznał się do wszystkiego, to nie pójdę siedzieć. Kazała mi się przyznać do czegoś, czego nie zrobiłem, do artykułu 159 - zeznał T. Przypomnijmy, że chodzi o toporek, czyli pobicie z użyciem niebezpiecznego narzędzia.
- Pan C., pani prokurator i pan komendant zamknęli się w jednym pomieszczeniu, a ja czekałem na zewnątrz. Można to sprawdzić, jest nagranie z monitoringu - dodał T.
C. zaprzeczył, że "współpracował z policją".
Autor: Małgorzata Goślińska/gp / Źródło: TVN 24 Katowice
Źródło zdjęcia głównego: TVN 24 Katowice