Bez procesu, zabrany przez policję z ulicy za rzekome groźby karalne Krystian Broll spędził w szpitalu psychiatrycznym w Rybniku 8 lat. Ma zrujnowane zdrowie, opinię i dom. Żąda za to 14,5 mln zł. Proces ruszył dzisiaj w Katowicach.
2006 rok. Projektant i elektryk Krystian Broll zostaje zabrany przez policję z ulicy i odwieziony do szpitala psychiatrycznego w Rybniku. Zarzut: groźby karalne. Miał powiedzieć do jednej osoby: zabiję cię. Nikt mu tego nie udowodnił.
Nie było konfrontacji podejrzanego z pokrzywdzonym. Nie było procesu. Prokuratura w Rybniku wysłała Brolla na badanie psychiatryczne, biegli stwierdzili paranoję i rybnicki sąd postanowił o przymusowym leczeniu.
Bezterminowo, na tym polega detencja. Szansa na wyjście co pół roku. Psychiatrzy zbadali Brolla i wysyłali opinię do sądu. Zalecili dalsze leczenie w zamknięciu. Sąd poszedł za radą lekarzy. Taka sytuacja powtarzała się co pół roku przez 8 lat.
Brolla wyciągnął ze szpitala dopiero Sąd Najwyższy. Po kasacji Rzecznika Praw Obywatelskich, poprzedzonej wieloma publikacjami w mediach.
2014 rok. Krystian Broll wrócił do domu. Miał 72 lata, zszarganą opinię i białaczkę. Dom zrujnowany przez złodziei.
Teraz żąda 14, 5 mln zł zadośćuczynienia, proces w tej sprawie ruszył dzisiaj w Sądzie Okręgowym w Katowicach. - Jestem na ostatniej prostej, mogę w każdej chwili kopnąć w kalendarz. Ale mam plany, jak wydać te pieniądze, przyzwoite cele. Odbuduję dom, pomogę ludziom w potrzebie - powiedział Broll TVN 24.
- Będziemy walczyć do ostatniej krwi, aby temu skrzywdzonemu człowiekowi pomóc. Taka krzywda nie powinna się już nikomu przydarzyć - mówi Piotr Wojtaszak, adwokat Brolla.
Najpierw leczyć, potem karać
Sąd Najwyższy nie zostawił suchej nitki na niższych instancjach, które umieściły i przetrzymywały Brolla w szpitalu. M. in. wytknął sądowi w Rybniku, że nie posłał podejrzanego na leczenie ambulatoryjne, co sugerowała jedna z biegłych. Generalnie poddał w wątpliwość, czy występek Brolla był wysoko szkodliwy społecznie, co jest warunkiem detencji.
Dostało się sądowi okręgowemu w Gliwicach, który rozpatrywał odwołanie Brolla - za powierzchowność i brak rzetelności. "Rażąco naruszono prawo procesowe" - grzmiał SN. Krótko: obawiano się, że Broll popełni jeszcze raz czyn, którego nigdy nie popełnił.
Rzecznik Praw Obywatelskich pod koniec 2015 roku zaskarżył do Trybunału Konstytucyjnego konstytucyjność zapisu kodeksu karnego o środkach zabezpieczających, czyli detencji. Sąd, zdaniem rzecznika, nie powinien typować podejrzanego na przestępcę, to znaczy prorokować, czy np. groźby Brolla były bardzo szkodliwe społeczne i zostaną kiedyś powtórzone. "To poważne zagrożenie wolności i praw człowieka" - uważa rzecznik. Za to powinien ich przesłuchać. Bo „nie można wpierw karać, następnie dopiero leczyć”.
- Straszną krzywdę temu człowiekowi wyrządzono - powiedział TVN 24 karnista prof. Piotr Kruszyński. - Wymiar sprawiedliwości się skompromitował.
Nikt w organach sprawiedliwości nie został jednak ukarany za Brolla. Ani w szpitalu psychiatrycznym.
W styczniu tego roku Wojtaszak złożył do prokuratury w Rybniku zawiadomienie o usiłowanie popełnienia zabójstwa Brolla przez jedną z ordynatorów szpitala. – Przez półtora tygodnia podawała mu dawkę leków zwiększoną wielokrotnie. Pan Broll pod koniec tej terapii leżał nieruchomo w łóżku. Był w agonalnym stanie – twierdzi adwokat.
Kamery nad pisuarami
Opowieść Brolla o pobycie w szpitalu mrozi krew w żyłach. "Zintensyfikowanym leczeniem" miał być karany za domaganie się uwolnienia, pisanie w swojej sprawie do różnych instytucji i mediów, skarg na szpital. Według jego adwokata, personel napuszczał na niego innych pacjentów, sugerując, że to przez niego odbierane są im przywileje. Broll został pobity, miał złamany nos.
Dwa lata, bez stosownego skierowania sądu, spędził na oddziale o wzmocnionym zabezpieczeniu dla ciężkich przestępców, pośród morderców. Bez spacerów, totalnie inwigilowany (kamery monitoringu widział tam nawet nad pisuarami i ubikacjami).
Leczą się przymusowo nawet 12 lat
Krytsian Broll nie jest jedynym pacjentem, który tyle czasu spędził w rybnickim szpitalu za drobne przestępstwo. Feliksa Meszkę lecznica, decyzją sądu rejonowego w Katowicach, trzymała za groźby karalne 11 lat. Jego również, w zeszłym roku, oswobodził Sąd Najwyższy.
Stanisław Belski za kradzież kilku paczek kawy wyszedł ze szpitala po 8 latach. Sąd rejonowy w Krakowie uznał, że nie musi się już dalej leczyć, bo jego czyn przestał być przestępstwem w 2013 roku (wzrósł próg wartości kradzieży, za którą można zamknąć). Aplikowano mu elektrowstrząsy.
Wojtaszak zamierza walczyć o zadośćuczynienie również dla Meszki i Belskiego. Gdyby każdy z tych pacjentów miał proces i udowodniono by im winę, mogliby spędzić w więzieniu najwyżej po dwa lata.
Adwokat ma w rybnickim szpitalu czwartego klienta, który za groźby karalne leczony jest już 12 lat.
Autor: mag / Źródło: TVN 24 Katowice
Źródło zdjęcia głównego: tvn24