10-latka nie chciała rozbierać się na lekcjach wychowania fizycznego. Kiedy nauczyciele dostrzegli na jej ręce siniaka, powiadomili policję. Lekarz stwierdził ślady bicia na całym ciele. Dziewczynka i jej starszy o rok brat zostali odebrani opiekunom, wtedy matka się ich zrzekła. - Są trudne, nie daję rady - tłumaczyła.
Dramat rodzeństwa z Zabrza. Jak ustaliła policja, 10-latka i jej starszy o rok brat byli adoptowani. Teraz znów są w placówce.
Nauczyciele powiadomili policję, gdy dostrzegli na ręce dziewczynki siniaka. - Już wcześniej podejrzewali, że jest bita. Dziewczynka nie chciała rozbierać się na lekcjach WF. Nikt nie miał prawa jej do tego przymusić i potwierdzić obawy - mówi Agnieszka Żyłka, rzeczniczka zabrzańskiej policji.
Lekarz w szkole stwierdził siniaki również na nogach i pośladkach dziewczynki. Zabrano ją do szpitala, gdzie ślady bicia znaleziono na całym ciele dziecka.
Dziewczynka i jej brat prosto ze szkoły trafili do ośrodka wychowawczego. Policja podejrzewa o znęcanie się fizyczne i psychiczne nad nimi opiekunów, matkę i jej partnera. Oboje mają 41 lat. Postawiono im już zarzuty.
Dziewczynka się obwinia
Opiekunem prawnym jest 41-letnia kobieta. Adoptowała rodzeństwo z byłym mężem, gdy miały po 3 i 4 lata - tak wynika z informacji Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie w Zabrzu.
- Nie byli naszymi podopiecznymi, pierwszy raz zobaczyłam matkę i jej dzieci. W czasie rozmowy powtórzyła dwa razy, że zrzeka się praw do nich. Wyjaśniała, że nie daje już rady, nie wytrzymuje, bo dzieci są trudne, sprawiają same problemy. Twierdziła, że wzięła je z patologicznej rodziny. Ale nigdy nie zgłosiła się do nas z prośbą o pomoc - mówi Aleksandra Szumacher z zabrzańskiego MOPR.
- Pierwszy raz się z czymś takim spotkałam. To było w piątek. W poniedziałek zadzwoniłam do placówki dowiedzieć się, jak się czują dzieci. Chłopiec się zaadoptował, dziewczynka jest wygaszona. Z mojego doświadczenia wynika, że najprawdopodobniej obwinia się o całą sytuację - dodaje Szumacher.
Obawia się, że dla dzieci może się to skończyć traumą. Po raz kolejny stracili rodziców. W czasie rozwodu zrzekł się ich adopcyjny ojciec.
Nie było pijaństwa ani awantur
W odpowiedzi na zarzuty konkubent matki miał powiedzieć policji, że raz pobił dziewczynkę. - Matka powiedziała, że to jest jej sposób wychowania dzieci, a nie znęcanie - mówi Żyłka.
Według informacji policji, 41-latek znęcał się również nad swoim ojcem. - 74-letni mężczyzna nie ma nogi, niedosłyszy. Syn bił go i wyzywał, wydzielał mu jedzenie - opowiada rzeczniczka.
Dodaje, że w rodzinie nie było pijaństwa. Nie figurowała w kartotekach policji. Sąsiedzi nigdy nie zgłaszali awantur.
Wobec podejrzanych zastosowano policyjny dozór i zakaz zbliżania się do dzieci. Mężczyzna dodatkowo nie może zbliżać się do swojego ojca. Sprawcom przemocy domowej grozi kara do 5 lat więzienia.
Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem związanym z Waszym regionem, pokazać go w niekonwencjonalny sposób - czekamy na Wasze sygnały/materiały. Piszcie na Kontakt24@tvn.pl
Autor: mag/sk / Źródło: TVN 24 Katowice
Źródło zdjęcia głównego: śląska policja