W sylwestrową noc mieszkańcy Aleksandrii (woj. śląskie) usłyszeli skomlenie. To Pepe, mały pies, który próbując przeskoczyć przez ogrodzenie, nadział się na ostry pręt. Niewykluczone, że wystraszyły go fajerwerki. Zwierzę kilka godzin czekało na pomoc.
Około godz. 2 w nocy usłyszała skomlenie. Wyjrzała przez okno. Było tak ciemno, że trudno było cokolwiek dostrzec. Ale niewątpliwie jakieś zwierzę potrzebowało pomocy.
- Poprosiłam zięcia, żeby wyszedł ze mną na podwórko. Okazało się, że to pies nabił się na ogrodzenie. Próbowaliśmy mu jakoś pomóc, ale ugryzł zięcia - opowiada TVN24 mieszkanka Aleksandrii koło Częstochowy. To ona pierwsza próbowała ratować rannego psa.
Co dalej? Jak twierdzi kobieta, kilka razy dzwoniła na numer 112 i rozmawiała z dyżurnym.
- Odmówiono mi przysłania straży pożarnej. Usłyszałam też, że blokuję linię, a są ważniejsze przypadki. Ostatecznie wysłano policję - mówi kobieta.
Policja zabezpieczała miejsce zdarzenia od godz. 4, ale bez pomocy weterynarza niewiele mogli zrobić. Do lekarza niestety nie mogli się dodzwonić. Rano dojechali też strażacy, którzy przecięli metalowy pręt. Dzięki temu można było zabrać Pepe do Śląskiego Centrum Weterynarii.
"Ten pies czekał siedem godzin na pomoc"
Na miejscu pojawili się też inspektorzy z Biura Obrony Zwierząt APA oraz prezes Fundacji "Psia Duszka".
- Z tego, co udało nam się ustalić, to pies wisiał na płocie od godz. 2. Pepe spłoszony fajerwerkami skoczył przez płot i nadział się na pręt, który wszedł w okolice pachwiny i wyszedł w okolicy kręgosłupa. Ten pies czekał na pomoc siedem godzin - mówi Agnieszka Węgrzyn, prezes Fundacji "Psia Duszka".
I dodaje: - Jestem wzburzona tą sytuacją. Bo to, że pies wisiał tak tutaj od drugiej w nocy to jest po prostu skandal.
Kiedy w Aleksandrii pojawił się wójt gminy Konopiska, Węgrzyn dopytywała go, dlaczego pies tak długo musiał cierpieć i czekać na pomoc. Jerzy Żurek tłumaczył, że weterynarz, który zajmuje się nagłymi przypadkami jest na urlopie.
- Po raz pierwszy mamy do czynienia z taką sytuacją. Wiadomo, jaki mamy teraz czas. Tutaj potrzebny był człowiek, który nie boi się psów, bo ten był agresywny. Potrzebna była też straż. To wszystko udało się zorganizować - mówił Jerzy Żurek.
Jest lepiej
Pręt został już wyciągnięty z ciała zwierzęcia. Wstępne badania wykazują, że narządy wewnętrzne nie zostały uszkodzone. Krążenie krwi też wróciło do normy. Pies dostaje antybiotyki. Porusza się już na czterech łapach i to o własnych siłach.
Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem związanym z Waszym regionem - czekamy na Wasze sygnały/materiały. Piszcie na Kontakt24@tvn.pl.
Autor: aa/gp / Źródło: TVN24 Poznań
Źródło zdjęcia głównego: tvn24