Latające krzesła, półnadzy mężczyźni i mnóstwo rozdawanych na prawo i lewo razów - to nie scena z dalekowschodniego kina akcji, ale kiepski dzień w pewnym amerykańskim salonie sukien ślubnych.
Zaczęło się od wizyty w salonie przyszłej panny młodej. Kobieta była wyjątkowo niezadowolona z tego, jak ją obsłużono, chociaż obsługa wspomina, że sama grzecznością nie grzeszyła.
Nic nie zapowiadało mającej nastąpić katastrofy, gdy panna młoda spokojnie opuściła spokojny sklep w Lathrup Village w stanie Michigan. Ale kobieta wróciła 24 godziny później. Z posiłkami. Teraz domagała się poprawek w swojej sukni.
Ciosy manekinem
Domagała się tak mocno i nieprzyjemnie, że właściciel sklepu odmówił spełnienia jej prośby. Tego dla towarzyszy kobiety było już za wiele. Rozpoczęła się pyskówka, która swój punkt kulminacyjny osiągnęła, gdy jeden z mężczyzn spoliczkował właściciela sklepu.
Wtedy w ruch poszło wszystko, czym można było uderzyć przeciwnika. Latały stołki, suknie, a wszędzie biegali rozwścieczeni mężczyźni - do walki włączyli się klienci, choć i kobiety nie stroniły od konfrontacji.
Droga bójka
Po dalszych wypadkach, którymi była m.in. seria ciosów manekinem i rzut właścicielem w szklaną witrynę, zjawiła się policja. Krewcy towarzysze panny młodej trafili do aresztu.
Właścicielowi salonu ślubnego pozostało zaś tylko oszacowanie strat (ok. 20 tys. dolarów) i gorzka konstatacja, że czegoś takiego od 20 lat pracy w branży nie widział.
Źródło: ENEX