Surferzy z całego świata zebrali się u wybrzeży Peru, by wybrać spośród siebie najlepszego. Mierząc się z monstrualnymi falami ryzykowali życie, ale sami twierdzą, że "ujeżdżanie" 15-metrowej fali to przede wszystkim świetna zabawa.
Coroczne spotkanie "szaleńców", jak nazywają ich wszyscy w tym południowoamerykańskim kraju, odbywa się u wybrzeży Limy. To jeden z pięciu przystanków na drodze do tytułu mistrza świata w surfingu ekstremalnym.
Mistrzowie "wielkiej fali"
Wygrał Amerykanin z Kalifornii Peter Mel. Kilka punktów mniej zdobyli reprezentanci Australii, Brazylii, Portugalii i dotychczasowy "mistrz wielkiej fali", Jamie Sterling z Hawajów. Jednak ważniejsza od samych pozycji była dla wszystkich zabawa i ogromna ilość adrenaliny, jaką wydziela pływanie na monstrualnych falach.
"Dobre fale, świetne warunki"
- Stałe, dobre fale i mało wiatru to wszystko, czego ci trzeba, by się dobrze bawić. To spotkanie potwierdziło, że w okolicach Limy pływa się najlepiej na świecie - powiedział zawodnik gospodarzy, Kodiak Semsh, który skończył szósty i też przeżył.
Wieczorem na wszystkich czekało już podium i butelki chłodnego szampana. Następnym przystankiem na drodze "szaleńców" są wybrzeża północnego Pacyfiku i Rafa Nelscotta w amerykańskim Oregonie.
W maju surferzy pływali już w Chile, a przed nimi jeszcze zawody w Kalifornii i wielki finał w Todos Santos w Meksyku, gdzie zostanie koronowany nowy mistrz świata.
Źródło: Reuters