Strajk na francuskiej kolei kosztował już około 100 milionów euro - poinformował w poniedziałek szef francuskich kolei państwowych Guillaume Pepy. - To daje koszt rzędu 20 milionów euro dziennie - podkreślił.
Pepy o kosztach strajku, który (podzielony na etapy) ma trwać do czerwca, mówił na antenie rozgłośni RMC i w stacji telewizyjnej BFM. Jego zdaniem akcja protestacyjna nie sparaliżowała Francji, ale "mocno ukarani zostali klienci kolei". Zwrócił przede wszystkim uwagę na koszty poniesione przez firmy korzystające z towarowego transportu kolejowego.
- Nie wolno nam zapominać, że przedsiębiorstwa przemysłowe we Francji są również karane - podkreślił. - Kiedy klienci korzystający z przewozów towarowych widzą, że dostawa ładunku nie jest wiarygodna (...), bardzo trudno jest ich odzyskać - przyznał szef francuskich kolei państwowych SNCF.
Protest słabnie
Agencja AFP zwraca uwagę, że w czwartym dniu strajku protestowało 43 proc. personelu: maszynistów, konduktorów i zawiadowców stacji. To o pięć punktów procentowych mniej niż w pierwszym etapie strajku (3-4 kwietnia).
Według danych SNCF protestuje wciąż 74 proc. maszynistów.
Nie chcą reform
Kolejarzom nie podobają się reformy zaplanowane przez prezydenta Emmanuela Macrona. Zmiany zakładają m.in. odebranie kolejarzom specjalnego statusu. Ta grupa zawodowa ma we Francji m.in. gwarancje zatrudnienia do końca życia, corocznej podwyżki płac oraz możliwość przejścia na emeryturę w wieku 57 lat (maszyniści w wieku 52), która dodatkowo jest wysoka. Rząd podkreśla, że specjalny status nie zostanie odebrany obecnym pracownikom, ale nie będzie już przyznawany osobom zatrudnianym w przyszłości.
Zapoczątkowana w ubiegłym tygodniu akcja kolejarzy ma trwać przez trzy miesiące. Kolejarze przez dwa dni w tygodniu mają strajkować, a potem na trzy dni wracać do pracy.
Autor: msz//sta / Źródło: PAP