|

Wielka firma, afera CPK, spotkanie z Horałą. Szef Dawtony komentuje

Zakład przetwórstwa warzyw i owoców Dawtona w Lesznie. Sierpień 2015 r.
Zakład przetwórstwa warzyw i owoców Dawtona w Lesznie. Sierpień 2015 r.
Źródło: Jakub Kamiński/PAP
Nie byli rozpoznawalni, dopóki ich nazwisko nie znalazło się w centrum afery dotyczącej zakupu działki pod kolej do Centralnego Portu Komunikacyjnego. Rodzina Wielgomasów, do której należy firma Dawtona, jeden z największych producentów przetworów warzywnych w Polsce, mierzy się z falą kontrowersji. - Jesteśmy pod ostrzałem - mówi w rozmowie z TVN24+ Paweł Wielgomas, szef Dawtony. Artykuł dostępny w subskrypcji

Ich koncentrat do pomidorowej ląduje w garnkach od dawna, ale o rodzinie Wielgomasów głośno zrobiło się dopiero teraz.

Wirtualna Polska pod koniec października podała, że pod koniec rządów Prawa i Sprawiedliwości wiceprezes Dawtony, Piotr Wielgomas, kupił od Skarbu Państwa dzierżawioną wcześniej przez 15 lat działkę, na której firma uprawia warzywa. To teren istotny z perspektywy budowy kolei do Centralnego Portu Komunikacyjnego. Od tego czasu Dawtona zaczęła być kojarzona nie z ogórkami w słoiku czy kukurydzą w puszce, a z aferą CPK, ziemią w Zabłotni i kontaktami z politykami.

W mediach zaczęło się pojawiać nazwisko Wielgomasów: Andrzeja - założyciela firmy oraz jego synów: Piotra i Pawła, którzy wcześniej publicznie nie byli szczególnie rozpoznawalni. W zarządzie spółki jest też Danuta, żona Andrzeja Wielgomasa, oraz Tomasz, trzeci z braci, ale oni w publikacjach o aferze pojawiają się bardzo rzadko.

Kim są?

Pytam o Wielgomasów mieszkańców Błonia, gdzie mieści się siedziba firmy. Jedni mówią, że "z Andrzejem znają się pięćdziesiąt lat i to zobowiązuje, aby nie komentować 'ajwaj', które się teraz dzieje".

Od innych słyszę, że nie są lubiani i że wykupili w okolicy wszystkie grunty. - Jak rodzina Wielgomasów kupuje ziemię i podchodzi do przetargów, to zawsze dają najwyższą cenę. Rosną im ziemniaki ze złota, stąd te ich wielkie pieniądze - opisują mi mieszkańcy.

-  Andrzej ma typowy chłopski charakter, zacięty. Zawsze prze do przodu – dorzucają.

Idę dalej.

- Taki Wielgomas to się rodzi raz na sto tysięcy osób – mówi mi jeden z mężczyzn. - Albo nie – zmienia zdanie. - Jeden na dwieście tysięcy osób.

Co ma pan na myśli? – dopytuję. - Kto umie z małej szklarenki zrobić taką wielką firmę? Nic złego nie powiem o nich. Dają ludziom pracę, dobrze tu z nimi żyjemy. 

"To był nasz chlebodawca"

Odwiedzam Urząd Miasta w Błoniu i pytam sekretarza Przemysława Kubickiego, czy Dawtona to dobry sąsiad. - Przed laty były skargi na zakład Dawtony. Mieszkańcy skarżyli się na uciążliwości zapachowe i hałas, jednak zakład został unowocześniony, postawiono ekrany dźwiękochłonne i w ostatnich latach nie przypominam sobie skarg na zapachy. Oczywiście mieszkańcy zwracają uwagę na uciążliwość transportu ciężarowego, są też skargi na planowaną przez Dawtonę budowę nowego magazynu –  odpowiada Kubicki.

- Andrzej Wielgomas był rolnikiem, zaczął od słoików z ogórkami i buraczkami. Dawtona rozwijała się powoli i konsekwentnie. Lata 90. były ciężkie dla wsi, dla rolnictwa. Wiele gospodarstw nie przetrwało tamtego czasu i kryzysu rosyjskiego przełomu wieków, gdy załamał się eksport polskich produktów rolnych na wschód. Rolnicy nie mieli gdzie sprzedawać cebuli, ziemniaków, jabłek. W Błoniu, wtedy gminie typowo rolniczej, smród gnijących warzyw unosił się po całej okolicy – wspomina sekretarz.

Jeśli chodzi o smród, to dziś narzekają na niego mieszkańcy Leszna (około 10 kilometrów od Błonia), co opisał niedawno "Newsweek". W Lesznie mieści się jeden z sześciu zakładów Dawtony. – Cebula czy kukurydza, które nie zostały sprzedane, zbyt długo leżą na polach, często blisko naszych domów. Nie są odpowiednio utylizowane: nie są wywożone, spalane ani przeorane, tylko składowane w stertach. Szczególnie wiosną i jesienią, kiedy czyszczone są magazyny, odór staje się nie do zniesienia – relacjonuje mi Janusz Biały, radny gminy Leszno.

Mówi też, że mimo organizowanych spotkań mieszkańców i przedstawicieli samorządu z zarządem Dawtony nie udało się dotąd znaleźć dobrych rozwiązań. - Dochodzi do tego, że na wniosek mieszkańców, wspólnie z wójtem, zgłaszać było trzeba konieczność interwencji inspekcji ochrony środowiska, a w skrajnych przypadkach sprawy trafiały nawet do policji i prokuratury w celu ustalenia źródeł uporczywego odoru - rozkłada ręce.

Od mieszkańców Leszna słyszę, że tyle było skarg i interwencji, że firma "musi mieć jakiś parasol ochronny". Kontaktuję się w sprawie zgłoszeń z Wojewódzkim Inspektoratem Ochrony Środowiska w Warszawie. Otrzymuję informację, że w okresie 1 stycznia 2021 do 17 listopada 2025 roku wpłynęło kilka wniosków o interwencje. Jak czytam, mała liczba wniosków nie świadczy o tym, że te uciążliwości nie są przez mieszkańców odczuwalne, ale że niektóre wnioski są kierowane w imieniu grupy mieszkańców bez wskazania ich liczby. Wnioski dotyczyły możliwego nieuprawnionego wprowadzania ścieków przemysłowych do wód lub ziemi, a także ich rolniczego wykorzystania na okolicznych polach w Lesznie w sposób powodujący uciążliwości zapachowe.

- To duży pracodawca, płaci podatki i ma powiązania z władzami gospodarczymi oraz partiami politycznymi. Niezależnie od tego, kto rządzi, firma może liczyć na przychylność i wsparcie. Gdyby podobne nieprawidłowości dotyczyły mniejszego przedsiębiorstwa, reakcje i kary byłyby znacznie ostrzejsze – ocenia jeden z mieszkańców Leszna.

Ale nie wszyscy narzekają. - Gdy myśmy tam pracowali, to nie protestowaliśmy. To był nasz chlebodawca, dzisiaj mamy z niego emeryturę. Jeśli wtedy nie byliśmy odważni, to dlaczego teraz mamy się wychylać? –  zastanawia się starszy pan, kiedyś również pracownik firmy.

Zaczepiam aktualnych pracowników Dawtony, w Błoniu i Lesznie, i pytam o warunki pracy. Jedni opowiadają, że są tu trzy tygodnie, inni - że trzy lata, a kolejni - że 10 czy nawet 20 lat. Rozmawiam z osobami, które pracowały w kilku zakładach Dawtony. Przemieszczały się. Wszyscy mówią, że mają umowę o pracę i że firma oferuje codzienny transport dla tych, którzy dojeżdżają z dalszych stron. Wśród osób, które poznaję, jest Ukrainka zatrudniona na sezon przez agencję pracy. Ona akurat ma umowę-zlecenie.

"Tona, by podkreślić ambicje"

Z Pawłem Wielgomasem, szefem Dawtony, spotykam się w siedzibie firmy w Błoniu, ale później jedziemy też do zakładu w Lesznie.

Jak rolnik stał się milionerem? - zagaduję. - Rodzice zaczynali w latach 80. od jednej szklarni i 15 hektarów ziemi, mieli małe gospodarstwo. W szklarni były pomidory, ale hodowaliśmy też chryzantemy. Ojciec od samego początku szukał możliwości rozwoju, zastanawiał się, jak stworzyć wartość dodaną do gospodarstwa rolnego, jak marnować mniej żywności - opowiada Paweł Wielgomas.

Zobacz także: