Około 800 tysięcy z 1,3 miliona polskich gospodarstw rolnych nie przynosi zysku. Aż pół miliona tych, które korzystają z dopłat, produkuje żywność tylko dla siebie albo...nie produkuje jej wcale - pisze w piątek "Gazeta Wyborcza".
"Rolnik może nie być pewien pogody i wysokości plonów, ale dopłat już tak. Może więc planować inwestycje choćby w oparciu o te pieniądze" - podała "GW". Jak pisze gazeta, "kłopot jest jednak w tym, że dopłaty do rolnictwa nie do końca wspierają rolnictwo". Nie są bowiem połączone z produkcją, efektywnością pracy rolnika czy z jej efektami w ogóle.
Wielu nie przetrwałoby
Według "GW" wiele gospodarstw nie przetrwałoby, gdyby nie unijna kroplówka: wypadłyby z rynku albo w ogóle się na nim nie pojawiły. Z szacunków Justyny Góral z SGH zamieszczonych w dzienniku wynika, że około 800 tys. gospodarstw produkuje żywność na rynek (gospodarstwa towarowe powiązane z rynkiem), ale tylko połowa z nich (około 400 tys. gospodarstw) jest w pełni konkurencyjna bez dopłat unijnych. "Zostaje około 500 tys. rolników, którzy nie sprzedają żywności na rynek w ogóle i produkują tylko na potrzeby własne lub wcale. A dopłaty biorą na przykład na łąki" - napisano.
"Dotacje dla rolników spełniają funkcję socjalną na większą skalę, niż można było przewidzieć: wielu właścicieli małych gospodarstw rolnych utrzymuje się po prostu z tych pieniędzy, często zastępują one szybki kredyt obrotowy, a nade wszystko stabilizują rolnicze dochody" - zauważa gazeta.
Obecny system jest raczej skazany na załamanie. Justyna Góral mówi w "Wyborczej", że weryfikację systemu dopłat wymuszą cięcia budżetu, które grożą Unii po 2027 roku. Rozpocznie się wtedy nowa perspektywa finansowa, a Wielka Brytania po brexicie nie będzie już płacić składek członkowskich.
Autor: mp / Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock