Żandarmeria Wojskowa wyjaśnia okoliczności postrzelenia migranta przez polskiego żołnierza przy granicy z Białorusią w województwie podlaskim. Ranny trafił do szpitala, przeszedł operację. Ustalenia żandarmerii wskazują, że doszło do nieszczęśliwego wypadku, a strzał padł, gdy żołnierz potknął się podczas oddawania strzału alarmowego. Grupa Granica informuje, że Syryjczyk ma 22 lata i chce ubiegać się o ochronę międzynarodową.
Informację podaną w mediach społecznościowych przez aktywistów zajmujących się pomocą humanitarną przy granicy z Białorusią w Podlaskiem potwierdziła w niedzielę (5 listopada) prokuratura.
- Na razie czynności w tej sprawie wykonuje Żandarmeria Wojskowa, w trybie art. 308 Kodeksu postępowania karnego - poinformował w niedzielę, w rozmowie z Polską Agencją Prasową, zastępca do spraw wojskowych prokuratora rejonowego Białystok-Północ płk Radosław Wiszenko. To przepisy pozwalające przeprowadzić czynności niezbędne (np. zabezpieczyć ślady i inne dowody) jeszcze przed formalnym wszczęciem śledztwa lub dochodzenia.
Prokurator: doszło do tego wskutek potknięcia się przez żołnierza
Sprawę przejął wydział wojskowy Prokuratury Okręgowej w Warszawie. Jak przekazał Wiszenko, do zdarzenia doszło 3 listopada.
- Z informacji, które mi przekazano, wynika, że doszło do tego wskutek nieszczęśliwego wypadku, potknięcia się przez żołnierza - powiedział dla PAP prokurator.
Ranny trafił do szpitala w Hajnówce. W poniedziałek był już w szpitalu w Białymstoku, gdzie przeszedł operację.
Rzeczniczka Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego w Białymstoku Katarzyna Malinowska-Olczyk przekazała, że kula utkwiła w kręgosłupie, a mężczyzna miał ogromne szczęście, bo gdyby przeszła centymetr wyżej, miałby sparaliżowany nogi.
Najpierw informowali, że doszło do rykoszetu, teraz - że rykoszetu nie było
Tymczasem "Gazeta Wyborcza" napisała, że dostała odpowiedź z Dowództwa Generalnego Rodzajów Sił Zbrojnych, z której wynika, że Syryjczyk został ranny "po oddaniu strzału alarmowego w wyniku rykoszetu pocisku". Przyczyna wypadku różni się więc od tej podawanej dzień wcześniej przez prokuratora.
Podpułkownik Marek Pawlak, rzecznik Dowództwa Generalnego Rodzajów Sił Zbrojnych, odsyła nas do komunikatu na stronie.
Zwracamy mu jednak uwagę, że komunikat jednym zdaniem różni się od stanowiska dowództwa opublikowanego w "Wyborczej". W "Wyborczej" zdanie brzmi tak: "Po oddaniu strzału alarmowego w wyniku rykoszetu pocisku, ranny został jeden z migrantów - obywatel Syrii", a na stronie dowództwa tak: "Po oddaniu strzału alarmowego ranny został jeden z migrantów – obywatel Syrii".
Nie ma więc informacji o rykoszecie. - Wkradł się błąd. Nie było rykoszetu. Obowiązujący jest komunikat na naszej stronie – mówi rzecznik.
Rzecznik żandarmerii: żołnierz oddał strzał alarmowy
O tym, że nie było żadnego rykoszetu, mówi też kapitan Iwo Sawa, rzecznik Oddziału Żandarmerii Wojskowej w Lublinie, pod którą podlega żandarmeria prowadząca w tej sprawie postępowanie.
- Nasze ustalenia są takie, że nie było żadnego rykoszetu. Mężczyzna został postrzelony w wyniku nieszczęśliwego wypadku po tym, jak żołnierz, oddając strzał alarmowy, potknął się w lesie. Ustalamy, w jakich okolicznościach doszło do tego potknięcia – mówi kapitan Iwo Sawa z Oddziału Żandarmerii Wojskowej w Lublinie.
Dodaje, że strzały alarmowe są oddawane w sytuacji, gdy dany patrol wzywa wsparcie innego patrolu.
– Żołnierze mogą oczywiście kontaktować się drogą radiową, ale w praktyce szybciej wzywa się wsparcie, oddając strzały w powietrze, tak jak w tym przypadku. Z całą pewnością nie były to natomiast strzały ostrzegawcze, które - chociaż również oddawane są w powietrze - to służą ostrzeżeniu kogoś, kto atakuje żołnierzy. W tym przypadku migranci uciekali, a nie atakowali – wyjaśnia kpt. Sawa.
Sprawdzają, ile padło strzałów
Gdy pytamy, czy faktycznie było tak jak twierdzi cytowany przez "Wyborczą" Syryjczyk, że gdy leżał ranny na ziemi, usłyszał jeszcze trzy strzały, mówi, że te szczegóły są jeszcze ustalane.
- Oczywiście będzie też policzone, ile strzałów oddał żołnierz – zaznacza.
Odnosząc się do niektórych komentarzy internautów, którzy zastawiają się, jak to się stało, że żołnierz miał odbezpieczoną broń, mówi, że oczywistym jest, że miał, bo oddawał akurat strzał alarmowy.
Żołnierzowi grozi od sześciu miesięcy do ośmiu lat więzienia
Informuje nas też, że żandarmeria prowadzi postępowanie w oparciu o przepisy mówiące o odpowiedzialności żołnierza, który poprzez nieostrożne obchodzenie się z bronią nieumyślnie powoduje u innej osoby naruszenie czynności narządu ciała lub rozstrój zdrowia.
- Ze wstępnych informacji wynika, że mogło dojść do ciężkiego uszczerbku na zdrowiu. Zgodnie paragrafem 2 artykułu 354 Kodeksu karnego żołnierzowi grozi więc od sześciu miesięcy do ośmiu lat pozbawienia wolności. Gdyby obrażenia nie były ciężkie, groziłaby mu kara aresztu wojskowego albo trzech lat więzienia – zaznacza.
Dowództwa Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych: migrantów było pięciu
W komunikacie Dowództwa Generalnego Rodzajów Sił Zbrojnych jest mowa, że do zdarzenia doszło 3 listopada około godziny 14.40, gdy "w rejonie Zgrupowania Zadaniowego Dubicze Cerkiewne w m. Topiło podczas wykonywania obowiązków patrolowania granicy, zauważono przemieszczających się pięciu migrantów".
Czytamy też, że Syryjczyk "z obrażeniami prawej części lędźwi zaopatrzony został przez wojskową grupę zabezpieczenia medycznego, a następnie karetką pogotowia przewieziony na Szpitalny Odział Ratunkowy w m. Hajnówka. Życiu migranta nie zagraża niebezpieczeństwo".
Grupa Granica: Syryjczyk chce ubiegać się o ochronę międzynarodową
Grupa Granica, która od początku kryzysu migracyjnego zajmuje się pomocą humanitarną na granicy z Białorusią, podała w poniedziałek w mediach społecznościowych - powołując się na informacje uzyskane od poszkodowanego - że to 22-letni Syryjczyk. Przywołując jego relację, aktywiści podali, że był on w grupie innych osób z Syrii, która przekroczyła granicę i idąc, ok. 7-9 km od granicy usłyszał krzyk, a zaraz potem padł strzał.
"Mężczyzna podkreśla, że usłyszał jeden, pojedynczy i niezrozumiały dla niego krzyk, dobiegający do niego z tyłu, po którym od razu padł strzał powalający go na ziemię. Mężczyzna został trafiony w plecy. Usłyszał jeszcze trzy strzały. Grupa, z którą szedł, natychmiast się rozbiegła" - podali aktywiści.
Poinformowali też, że w szpitalu ranny wyraził pisemną wolę ubiegania się o ochronę międzynarodową.
Operacja "Śluza" - kryzys wywołany przez Łukaszenkę
Kryzys migracyjny na granicach Białorusi z Polską, Litwą i Łotwą został wywołany przez Alaksandra Łukaszenkę, który jest oskarżany o prowadzenie wojny hybrydowej. Polega ona na zorganizowanym przerzucie migrantów na terytorium Polski, Litwy i Łotwy. Łukaszenka w ciągu ponad 29 lat swoich rządów nieraz straszył Europę osłabieniem kontroli granic.
Czytaj też: Operacja "Śluza" - skąd latały samoloty do Mińska? Oto, co wynika z analizy tysięcy rejsów
Akcję ściągania migrantów na Białoruś z Bliskiego Wschodu czy Afryki, by wywołać kryzys migracyjny, opisał na swoim blogu już wcześniej dziennikarz białoruskiego opozycyjnego kanału Nexta Tadeusz Giczan. Wyjaśniał, że białoruskie służby prowadzą w ten sposób wymyśloną przed 10 laty operację "Śluza". Pod płaszczykiem wycieczek do Mińska, obiecując przerzucenie do Europy Zachodniej, reżim Łukaszenki sprowadził tysiące migrantów na Białoruś. Następnie przewozi ich na granice państw UE, gdzie służby białoruskie zmuszają ich, by je nielegalnie przekraczali. Ta operacja trwa.
Czytaj więcej w tvn24.pl: Kryzys na granicy polsko-białoruskiej
Źródło: PAP,tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Artur Reszko/PAP