Fundacja Dzika Polska krytykuje Lasy Państwowe za wycinkę kilkusetletnich dębów w Puszczy Białowieskiej. Leśnicy twierdzą, że drzewa były spróchniałe i zostały wycięte ze względów bezpieczeństwa, bo rosły przy kolejce wąskotorowej i przy drodze. Przyznają jednak, że stan dębów został oceniony bez skorzystania ze specjalistycznego sprzętu. Ekologom nie mieści się to w głowie.
- To były żywe drzewa, ich wycinka była bezzasadna. Ewentualnym zagrożeniom dałoby się zapobiec na szereg innych sposobów – mówi wiceprezes fundacji Dzika Polska Adam Bohdan.
Opublikował na profilu facebookowym fundacji zdjęcia pni trzech dębów wyciętych w Puszczy Białowieskiej. Drzewa miały po minimum 270, 200 i ponad 100 lat. Pierwsze i trzecie rosło przy kolejce wąskotorowej, która latem wozi turystów do Topiła, a drugie - w rezerwacie im. Władysława Szafera, obok trasy Hajnówka – Białowieża.
"Drzewa są wypróchniałe"
- Wycinka to ostateczność, która powinna wynikać z badań przeprowadzonych z wykorzystaniem zaawansowanego sprzętu i zaawansowanych metod, np. z użyciem tomografu czy rezystografu. Z dokumentacji, jaką otrzymaliśmy z Nadleśnictwa Hajnówka nie wynika, aby takie specjalistyczne badania zostały wykonane. Wszystko sprowadza się wyłącznie do ogólnego stwierdzenia, że "drzewa te są wypróchniałe i tracą stopniowo grube konary, które spadają bezpośrednio na torowisko kolejki, zagrażając turystom w trakcie ich przejazdu" – podkreśla Adam Bohdan.
Zdjęcia, które zamieścił na profilu, zostały wykonane już kilka miesięcy temu. Czekał z ich upublicznieniem do czasu, aż obejrzy je dr Marzena Suchocka ze Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego.
- Brak szacunku do drzew jest przytłaczający. Nie można podejść do kilkusetletniego dębu i powiedzieć, że trzeba go wyciąć, bo stanowi zagrożenie. To jest bardzo nieodpowiedzialne – mówi dr Suchocka.
Badanie tomografem
W opinii, jaką wydała w tej sprawie, czytamy, że stan dębów był stosunkowo dobry: "Pnie u podstawy, w miejscu ich przecięcia miały jedynie niewielkie ubytki, wynikające z miejscowego rozkładu pni, co w przypadku dębów o takich gabarytach i takim wieku jest zjawiskiem naturalnym i nie przekłada się na znaczące zmniejszenie wytrzymałości pnia".
Doktor Suchocka podkreśla, że wystarczyło przeprowadzić przynajmniej proste badanie tomografem. – Odpowiedziałoby na pytanie, czy dane drzewo się nie złamie. Takie badanie kosztuje kilkaset złotych. To nie są jakieś niebotyczne koszty – mówi.
Dodaje, że nawet jeśli badania wykazałoby, że zagrożenie dla bezpieczeństwa ludzi jest realne, to istniało wiele alternatywnych rozwiązań.
- Takich jak zaniechanie użytkowania kolejki w wietrzne dni czy też usunięcie suchych konarów. A w ostateczności pozostawienie tzw. świadków, czyli ścięcie drzewa na wysokości kilku, kilkunastu metrów. Co stanowiłoby znacznie mniejszą ingerencję w puszczański krajobraz niż wycięcie całych drzew – mówi dr Suchocka.
Dzika Polska: leśnicy nie wykorzystują wiedzy wyniesionej ze szkoleń
Na profilu Dzikiej Polski jest też mowa o tym, że pracownicy nadleśnictw przeszli fachowe szkolenia z zakresu diagnostyki drzew organizowane przez Instytut Drzewa, a jednak ich wiedza nie jest wykorzystywana. Bo do zespołu, który w czerwcu 2018 roku oceniał stan drzew, taka osoba nie weszła. W składzie byli tylko specjalista BHP, strażak i dr inż. Rafał Paluch z Instytutu Badawczego Leśnictwa w Białowieży.
- Żeby być precyzyjnym, do zespołu wszedł również funkcjonariusz policji. Natomiast jeśli chodzi o szkolenia organizowane przez Instytut Drzewa, to faktycznie część naszych pracowników je przeszła. W nadleśnictwie Hajnówka dotyczy to jednego z leśniczych. To, że nie brał on udziału w ocenie drzew, o których mowa, nie ma moim zdaniem żadnego znaczenia w tej sprawie – mówi Jarosław Krawczyk, rzecznik Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Białymstoku.
Podkreśla, że członkowie powołanego przez Lasy Państwowe zespołu mają odpowiednie kompetencje.
- Na czele z dr. Paluchem, który jest cenionym znawcą puszczy, naukowcem, przyrodnikiem i biologiem. Natomiast jeśli chodzi o zarzut, że nie było tu prowadzonych badań tomografem, to informuję, że praca zespołu nie polega na przeprowadzaniu jakichś naukowych doświadczeń, ale wyłącznie na wizualnej ocenie możliwego zagrożenia bezpieczeństwa publicznego - wyjaśnia rzecznik.
Przyznaje, że podlaskie nadleśnictwa nigdy nie stosowały takich urządzeń jak tomograf. – Nie wiemy nawet, jakie gabaryty ma taki sprzęt – mówi Jarosław Krawczyk.
"Nie ma tu mowy o jakiejś chęci sprzedania ich"
Podkreśla, że skoro po wizualnej ocenie drzew stwierdzono występowanie spróchnień, to w kolejnych latach spróchnienia by postępowały.
– Na pewno nie byłoby tak, że w pewnym momencie by się zatrzymały i nie rozprzestrzeniały po całym drzewie. Nie możemy działać na zasadzie: Poczekajmy jeszcze rok, może nic się nie stanie. Bo biorąc pod uwagę chociażby zawilgocenie gleby, takie drzewo mogłyby się przewrócić na turystów podróżujących kolejką. Bezpieczeństwo stawiamy ponad wszystko. Oczywiście wycięte drzewa zostaną pozostawione do naturalnego spróchnienia. Nie ma tu mowy o jakiejś chęci sprzedania ich na deski czy na opał – tłumaczy Jarosław Krawczyk.
Dzika Polska: te drzewa rosły tu przecież od setek lat
Wiceprezes Dzikiej Polski komentuje, że Lasy Państwowe powinny jednak z większą dbałością podchodzić do puszczańskich dębów, które rosną poza terenem ścisłego rezerwatu.
- Zagęszczenie takich drzew jest znacznie mniejsze od tego występującego na terenie rezerwatu. Poza tym rosną tu przecież od setek lat. Nie możemy ich tak lekką ręką usuwać – podkreśla Adam Bohdan.
Źródło: TVN 24 Białystok
Źródło zdjęcia głównego: Fundacja Dzika Polska