Jeździł rowerem, spał pod namiotem i kąpał się w przeręblach. Przed wyruszeniem w drogę powrotną zjadł kawałek zmarzniętego batonika, popijając go lodowatą wodą.
Tak miniony weekend spędził Karol Dziedziul z Sokółki (Podlaskie), który - chcąc zmierzyć się z siarczystym mrozem - wybrał się na wyprawę po Suwalszczyźnie. - Czekałem bardzo długo na srogą zimę, skrupulatnie się przygotowując. Chciałem w końcu sprawdzić się w ekstremalnych warunkach – mówi Karol Dziedziul.
To mieszkaniec Sokółki, który w czerwcu 2019 roku zdecydował się na rowerową wyprawę wzdłuż polskich granic. Pokonując ponad cztery tysiące kilometrów, uzbierał około 35 tys. zł na rehabilitację Jarka Łukaszuka – sparaliżowanego mieszkańca gminy Korycin. Tym razem Karol postanowił zmierzyć się z "Bestią ze Wschodu".
Zdecydował, że nie będzie rozpalał ogniska
- W piątek (15 stycznia) od razu po pracy wsiadłem do pociągu i po godzinie 17 dojechałem do Suwałk. Tam wsiadłem na rower i udałem się w kierunku jeziora Hańcza. Przejazd tej 33-kilometrowej trasy trwał cztery godziny. Nie spieszyłem się, bo nie mogłem sobie pozwolić, by się spocić. Poza tym sypał śnieg, a jezdnia była bardzo śliska. Temperatura spadła do -12 stopni Celsjusza – opowiada nasz rozmówca.
Po dotarciu na miejsce, rozbił namiot i zamierzał szukać drewna na ognisko. - Zdecydowałem jednak, że będę grzał się tylko ciepłem wyprodukowanym przez samego siebie. Choć temperatura spadła do -20 stopni Celsjusza, przespałem niemal całą noc. Z rana oczywiście "morsowanko" i dalsza droga w stronę Wigier – opowiada Karol Dziedziul.
Dania na zimno się skończyły
W sobotę śnieg padał praktycznie przez cały dzień. W niektórych miejscach trzeba było prowadzić rower.
- Po pokonaniu czterdziestu czterech kilometrów, dojechałem około godziny 8 nad jezioro Wigry. To jedno z moich ulubionych miejsc. Mróz zaczynał jednak chwytać coraz mocniej – mówi sokółczanin.
Po rozłożeniu namiotu zrobił sobie pierwszy tego weekendu ciepły posiłek typu instant. Ale tylko dlatego, że skończyły mu się dania na zimno.
"Po wykuciu przerębla, woda aż parowała"
- W nocy co pół godziny budziłem się ze zmarzniętymi palcami u nóg i przez kolejne pół godziny musiałem nimi ruszać, żeby znów zasnąć. W ten sposób do 7 rano walczyłem z siarczystym mrozem – opowiada pan Karol.
Rano znów przyszedł czas na morsowanie. Tym razem, żeby zanurzyć się w jeziorze, musiał wykuć przerębel. W wiadomościach wyczytał, że temperatura na Suwalszczyźnie spadła przy gruncie do -32 st. Celsjusza.
– I chyba tyle było, bo po wykuciu przerębla, woda aż parowała. A po kilkunastu minutach "zrobiła się" już kilkumilimetrowa warstwa lodu. Natomiast drzewa wydawały dźwięki, jakby ktoś je rąbał siekierą – wspomina.
Kawałek zmarzniętego batonika popił wodą z lodem
Po porannej kąpieli zjadł na śniadanie kawałek zmarzniętego batonika. Popił go wodą z lodem i ruszył w drogę powrotną na dworzec.
- Po piętnastu kilometrach byłem już na miejscu i wróciłem pociągiem z Suwałk do ciepłego domu. "Bestia ze Wschodu" dała mi trochę w kość, ale też wiele nauczyła. To była niesamowita lekcja życia. Po co żyć normalnie, jak można ekstremalnie – uśmiecha się nasz rozmówca.
Źródło: TVN24 Białystok
Źródło zdjęcia głównego: profil facebookowy Karola Dziedziula