"Po co żyć normalnie, jak można ekstremalnie". Zmierzył się z "Bestią ze Wschodu"

Większość trasy pokonał rowerem
Karol Dziedziul zmierzył się z "Bestią ze Wschodu"
Źródło: profil facebookowy Karola Dziedziula

Jeździł rowerem, spał pod namiotem i kąpał się w przeręblach. Przed wyruszeniem w drogę powrotną zjadł kawałek zmarzniętego batonika, popijając go lodowatą wodą.

Tak miniony weekend spędził Karol Dziedziul z Sokółki (Podlaskie), który - chcąc zmierzyć się z siarczystym mrozem - wybrał się na wyprawę po Suwalszczyźnie. - Czekałem bardzo długo na srogą zimę, skrupulatnie się przygotowując. Chciałem w końcu sprawdzić się w ekstremalnych warunkach – mówi Karol Dziedziul. 

To mieszkaniec Sokółki, który w czerwcu 2019 roku zdecydował się na rowerową wyprawę wzdłuż polskich granic. Pokonując ponad cztery tysiące kilometrów, uzbierał około 35 tys. zł na rehabilitację Jarka Łukaszuka – sparaliżowanego mieszkańca gminy Korycin. Tym razem Karol postanowił zmierzyć się z "Bestią ze Wschodu". 

W czasie siarczystych mrozów mieszkał w namiocie
W czasie siarczystych mrozów mieszkał w namiocie
Źródło: profil facebookowy Karola Dziedziula

Zdecydował, że nie będzie rozpalał ogniska

- W piątek (15 stycznia) od razu po pracy wsiadłem do pociągu i po godzinie 17 dojechałem do Suwałk. Tam wsiadłem na rower i udałem się w kierunku jeziora Hańcza. Przejazd tej 33-kilometrowej trasy trwał cztery godziny. Nie spieszyłem się, bo nie mogłem sobie pozwolić, by się spocić. Poza tym sypał śnieg, a jezdnia była bardzo śliska. Temperatura spadła do -12 stopni Celsjusza – opowiada nasz rozmówca.

Po dotarciu na miejsce, rozbił namiot i zamierzał szukać drewna na ognisko. - Zdecydowałem jednak, że będę grzał się tylko ciepłem wyprodukowanym przez samego siebie. Choć temperatura spadła do -20 stopni Celsjusza, przespałem niemal całą noc. Z rana oczywiście "morsowanko" i dalsza droga w stronę Wigier – opowiada Karol Dziedziul.

OGLĄDAJ TVN24 W INTERNECIE>>>

Większość trasy pokonał rowerem
Większość trasy pokonał rowerem
Źródło: profil facebookowy Karola Dziedziula

Dania na zimno się skończyły

W sobotę śnieg padał praktycznie przez cały dzień. W niektórych miejscach trzeba było prowadzić rower.

- Po pokonaniu czterdziestu czterech kilometrów, dojechałem około godziny 8 nad jezioro Wigry. To jedno z moich ulubionych miejsc. Mróz zaczynał jednak chwytać coraz mocniej – mówi sokółczanin.

Po rozłożeniu namiotu zrobił sobie pierwszy tego weekendu ciepły posiłek typu instant. Ale tylko dlatego, że skończyły mu się dania na zimno.

Morsowanie było obowiązkowe
Morsowanie było obowiązkowe
Źródło: profil facebookowy Karola Dziedziula

"Po wykuciu przerębla, woda aż parowała"

- W nocy co pół godziny budziłem się ze zmarzniętymi palcami u nóg i przez kolejne pół godziny musiałem nimi ruszać, żeby znów zasnąć. W ten sposób do 7 rano walczyłem z siarczystym mrozem – opowiada pan Karol.

Rano znów przyszedł czas na morsowanie. Tym razem, żeby zanurzyć się w jeziorze, musiał wykuć przerębel. W wiadomościach wyczytał, że temperatura na Suwalszczyźnie spadła przy gruncie do -32 st. Celsjusza.

– I chyba tyle było, bo po wykuciu przerębla, woda aż parowała. A po kilkunastu minutach "zrobiła się" już kilkumilimetrowa warstwa lodu. Natomiast drzewa wydawały dźwięki, jakby ktoś je rąbał siekierą – wspomina.

Kawałek zmarzniętego batonika popił wodą z lodem

Po porannej kąpieli zjadł na śniadanie kawałek zmarzniętego batonika. Popił go wodą z lodem i ruszył w drogę powrotną na dworzec.

- Po piętnastu kilometrach byłem już na miejscu i wróciłem pociągiem z Suwałk do ciepłego domu. "Bestia ze Wschodu" dała mi trochę w kość, ale też wiele nauczyła. To była niesamowita lekcja życia. Po co żyć normalnie, jak można ekstremalnie – uśmiecha się nasz rozmówca.

Pogoda na 5 dni: Żegnamy się z mrozem. Miejscami będzie 9 stopni.

Czytaj także: