Prokuratura Rejonowa w Białymstoku umorzyła śledztwo, w którym badała okoliczności użycia przez funkcjonariuszkę Straży Granicznej jej prywatnej broni hukowej w pobliżu grupy aktywistów zajmujących się pomocą humanitarną przy granicy z Białorusią. Uznała, że to użycie broni nie miało znamion czynu zabronionego.
Postanowienie o umorzeniu nie jest prawomocne, wpłynęło na nie zażalenie - poinformowała we wtorek (23 lipca) szefowa Prokuratury Rejonowej w Białymstoku Elwira Laskowska.
Padł strzał
Śledczy wyjaśniali okoliczności incydentu z 9 listopada ubiegłego roku, do którego doszło w okolicach Hajnówki. Aktywiści związani z Podlaskim Ochotniczym Pogotowiem Humanitarnym podali wówczas w mediach społecznościowych informację o tym, że gdy ich grupa odbywała w lesie rutynowy patrol w poszukiwaniu osób potrzebujących pomocy - jego uczestnicy głośno rozmawiali po polsku - padł w ich pobliżu strzał. Według relacji jednego z aktywistów, funkcjonariuszka straży granicznej oddała strzał około 10 metrów od niego i nie uprzedziła tego wezwaniem np. "Stój, bo strzelam!".
Aktywiści opublikowali też najpierw nagranie, na którym widać kilka osób idących po lesie i słychać odgłos wystrzału, ale później kolejne, gdzie jest zapis rozmowy z dwójką funkcjonariuszy. Słychać tam jak funkcjonariuszka SG, pytana przez aktywistę czy oddała strzał "ślepakiem", potwierdza to. "Nie strzelamy do ludzi" - mówi w nagraniu funkcjonariuszka.
Z kontekstu rozmowy wynikało, że grupa aktywistów została wzięta za grupę nielegalnych migrantów. Służby prasowe SG oświadczyły, że patrol nie strzelał z broni służbowej w kierunku aktywistów, którzy pojawili się w miejscu, gdzie była prowadzona "niejawna obserwacja w związku z poszukiwaniem osób, które nielegalnie przekroczyły granicę z Białorusi do Polski". SG podała, że w komendzie policji w Hajnówce przeliczona została ostra amunicja do broni służbowej funkcjonariuszy z tego patrolu oraz że SG na wyposażeniu nie ma broni hukowej.
Śledztwo umorzone
Śledczy ustalali, czy doszło do przekroczenia uprawnień przez funkcjonariuszkę poprzez niezasadne oddanie strzału i do narażenia w ten sposób innych osób na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia lub ciężkiego uszczerbku na zdrowiu. Użyta broń hukowa była prywatną własnością funkcjonariuszki i nie potrzebowała na nią pozwolenia. W śledztwie powoływani byli biegli, m.in. z zakresu użycia broni hukowej.
Po zebraniu dowodów śledztwo zostało umorzone. "Nie było znamion czynu zabronionego" - powiedziała prok. Laskowska. Śledczy ocenili bowiem, że w zachowaniu funkcjonariuszki nie było umyślnego przekroczenia uprawnień i działania na szkodę interesu prywatnego, w żadnych przepisach dotyczących działania Straży Granicznej nie ma zakazu posiadania i używania na służbie takiego wyposażenia (opisanego przez śledczych jako broń alarmowa i sygnałowa), nie jest też na broń hukową potrzebne pozwolenie.
"Strzał miał charakter ostrzegawczy"
Prok. Laskowska zwracała uwagę, że patrol straży granicznej omyłkowo wziął aktywistów za grupę migrantów, strzał miał charakter ostrzegawczy, a używając broni hukowej funkcjonariuszka nie chciała nikomu zrobić krzywdy. "Pomyłki nie można traktować w kategoriach umyślności. Tym samym nie można przyjąć, że funkcjonariusz przekroczył swoje uprawnienia" - dodała.
Pytana o obrażenia (problemy ze słuchem), które po incydencie zgłaszał pokrzywdzony mówiła, że nie ma wyników badań sprzed tego wydarzenia, żeby można było ten stan porównać. "Nie jesteśmy w stanie stwierdzić, czy jest różnica" - dodała prok. Laskowska.
Postanowienie o umorzeniu tego postępowania jest nieprawomocne. Mężczyzna, który ma status pokrzywdzonego, złożył zażalenie. Jeżeli zostanie ono uwzględnione przez samą prokuraturę, to śledztwo zostanie wznowione i będzie kontynuowane. Jeśli nie, zażalenie rozpozna sąd.
Operacja "Śluza" - kryzys wywołany przez Łukaszenkę
Kryzys migracyjny na granicach Białorusi z Polską, Litwą i Łotwą został wywołany przez Alaksandra Łukaszenkę, który jest oskarżany o prowadzenie wojny hybrydowej. Polega ona na zorganizowanym przerzucie migrantów na terytorium Polski, Litwy i Łotwy. Łukaszenka w ciągu ponad 28 lat swoich rządów nieraz straszył Europę osłabieniem kontroli granic.
Czytaj też: Operacja "Śluza" - skąd latały samoloty do Mińska? Oto, co wynika z analizy tysięcy rejsów
Akcję ściągania migrantów na Białoruś z Bliskiego Wschodu czy Afryki, by wywołać kryzys migracyjny, opisał na swoim blogu już wcześniej dziennikarz białoruskiego opozycyjnego kanału Nexta Tadeusz Giczan. Wyjaśniał, że białoruskie służby prowadzą w ten sposób wymyśloną przed 10 laty operację "Śluza". Pod pozorem wycieczek do Mińska, obiecując przerzucenie do Europy Zachodniej, reżim Łukaszenki sprowadził tysiące migrantów na Białoruś. Następnie przewozi ich na granice państw UE, gdzie służby białoruskie zmuszają ich, by je nielegalnie przekraczali. Ta operacja wciąż trwa.
Organizacje pomocowe o sytuacji na granicy
Organizacje niosące pomoc humanitarną na granicy polsko-białoruskiej twierdzą, że pomimo zmiany rządów w Polsce wobec migrantów nadal łamane jest prawo. Przekonują, że mają udokumentowane przypadki wyrzucania za granicę z Białorusią osób, które wyraźnie i w obecności wolontariuszy prosiły o ochronę międzynarodową. W czasie jednej z konferencji prasowych zaprezentowano drastyczny film udostępniony przez Podlaskie Ochotnicze Pogotowie Humanitarne, na którym widać przeciąganie bezwładnego ciała kobiety przez bramkę w płocie granicznym i porzucanie go na drugą stronę.
Organizacje pomocowe domagają się od rządu przywrócenia praworządności na pograniczu polsko-białoruskim, prowadzenia polityki ochrony granic z poszanowaniem prawa międzynarodowego oraz krajowego gwarantującego dostęp do procedury ubiegania się o ochronę międzynarodową i przestrzeganie zasady non-refoulement, wszczynania przewidzianych prawem postępowań administracyjnych wobec osób przekraczających granicę, natychmiastowego zatrzymania przemocy na granicy wobec osób w drodze i pociągnięcie do odpowiedzialności winnych przemocy.
"Wiemy o osobach w ciężkim stanie zdrowia wyrzucanych z ambulansów wojskowych, a także wywożonych wprost ze szpitali. Za druty i płot graniczny trafiają mężczyźni, kobiety z dziećmi oraz małoletni bez opieki. Wywózkom cały czas towarzyszy przemoc ze strony polskich służb: używanie gazu łzawiącego, bicie, rozbieranie do naga, kopanie, rzucanie na ziemię, skuwanie kajdankami, niszczenie telefonów i dokumentów, odbieranie plecaków z prowiantem oraz czystą wodą. Ludzie opowiadają nam, że groźbą lub przemocą fizyczną są zmuszani do podpisywania oświadczeń, że nie chcą się ubiegać o ochronę międzynarodową w Polsce, a następnie wywożeni są za płot" - czytamy we wspólnym oświadczeniu organizacji.
Czytaj więcej w tvn24.pl: Kryzys na granicy polsko-białoruskiej
Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: Michał Zieliński/PAP