Prokuratura Rejonowa w Białymstoku wszczęła śledztwo w związku z podejrzeniem popełnienia przestępstwa polegającego na organizacji innym osobom nielegalnego przekraczania granicy - poinformowano w poniedziałek. Z tą sprawą miały wiązać się działania policji, obejmujące między innymi nocne przeszukanie punktu pomocy humanitarnej Klubu Inteligencji Katolickiej w gminie Gródek (województwo podlaskie) oraz przejęcie tamtejszych komputerów. Komentując już wcześniej tę sprawę, KIK uznał, że akcja policji to "działanie z pozycji siły, absolutnie nieadekwatne do sytuacji".
Chodzi o punkt pomocy humanitarnej warszawskiego Klubu Inteligencji Katolickiej (KIK), działający w miejscowości Dzierniakowo. Aktywiści Grupy Granica, prowadzącej działania humanitarne wobec migrantów, którym udało się przedostać do Polski, poinformowali w mediach społecznościowych, że w nocy ze środy na czwartek odbyło się "przeszukanie" tego punktu.
Jak mówił wtedy mediom prezes warszawskiego KIK Jakub Kiersnowski, uzbrojeni policjanci weszli do punktu w środę wieczorem, przeszukania trwały całą noc, policja zabrała dwa komputery i telefon.
Wszczęte śledztwo
W późniejszym komunikacie podlaska policja przyznała, że w trakcie czynności przeprowadzonych w Dzierniakowie przesłuchano świadków oraz "zabezpieczono" komputery i telefony. "Prowadzone czynności procesowe wykonane zostały na podstawie i zgodnie z przepisami Kodeksu postępowania karnego, z zachowaniem wszelkich procedur, jak i uszanowaniem osób, z którymi te czynności były wykonywane. Nikogo w tej sprawie nie zatrzymywano" - przekonywała policja w piątek.
- Prokuratura Rejonowa w Białymstoku wszczęła śledztwo w związku z podejrzeniem popełnienia przestępstwa polegającego na organizacji innym osobom nielegalnego przekraczania granicy - poinformował w poniedziałek szef tej prokuratury Karol Radziwonowicz.
Jak wyjaśnił, czynności w punkcie KIK w Dzierniakowie były następstwem tego, że policjanci w okolicy zatrzymali do kontroli drogowej samochód na warszawskich numerach rejestracyjnych. - Zachowanie kierowcy wzbudziło szczególną uwagę funkcjonariuszy, bo nie był on w stanie dokładnie powiedzieć, (...) dlaczego jest w tym miejscu, tłumaczenia niekoniecznie przemawiały do policjantów - mówił prokurator Radziwonowicz.
Dodał, że w tym czasie nadjechał kolejny samochód na warszawskich numerach, a w trakcie kontroli była podobna sytuacja: kierowca nie był w stanie precyzyjnie powiedzieć, co robi w danym miejscu.
Prokurator wyjaśnia
W autach znaleziono m.in. kurtki i kartki z napisami po arabsku; jeden z pojazdów miał zasłonięte szyby folią aluminiową, była w nim włączona w telefonie nawigacja na tzw. pinezkę, która - jak zaznaczył prokurator - wskazywała konkretne miejsce. - To najczęściej się odbywa tak, że w tych miejscach bardzo często przebywają migranci, którzy są podejmowani przez "wozaków" - opowiadał Radziwonowicz.
Dodał, że obaj kierowcy jechali w to samo miejsce - do Dzierniakowa.
- Policjanci wspólnie ze Strażą Graniczną udali się tam w celu wykonania dalszych czynności, sprawdzenia, czy nie ma migrantów - mówił Radziwonowicz. Powiedział, że w tym miejscu przebywał mężczyzna, z którym "przeprowadzono czynności procesowe". Obiekt przeszukano, "zabezpieczono" też sprzęt elektroniczny.
Według prokuratora funkcjonariusze chcieli sprawdzić, czy faktycznie jest to pomoc osobom, które przeszły przez granicę, czy też jest to pomocnictwo w organizacji nielegalnego przekraczania tej granicy.
Śledztwo prowadzone jest w sprawie, czyli nikomu nie postawiono zarzutów. Prokurator dodał, że obecnie będą prowadzone czynności w celu oceny m.in. danych na zabezpieczonym sprzęcie elektronicznym.
Całonocne przeszukanie
Do sprawy odniósł się w miniony czwartek warszawski Klub Inteligencji Katolickiej. W oświadczeniu podkreślił, że zadaniem Punktu Interwencji Kryzysowej utworzonego w pobliżu granicy polsko-białoruskiej jest "udzielanie w sposób legalny i przy zachowaniu należytej staranności, pomocy humanitarnej migrantom i uchodźcom przekraczającym granicę polsko-białoruską".
Jak zaznaczono, wszyscy działający tam wolontariusze przeszli rozbudowane szkolenia, a przez dwa miesiące funkcjonowania punktu mieli wielokrotnie styczność z funkcjonariuszami SG i policji, którzy nie zgłaszali w kwestii działalności żadnych zastrzeżeń.
KIK wydarzenia z minionej środy opisuje w ten sposób, że w punkcie dyżurowało wtedy czterech wolontariuszy, trzech z nich zostało zatrzymanych i przetrzymywanych w policyjnym radiowozie, a następnie wieczorem kilkunastu uzbrojonych policjantów dokonało przeszukania w Punkcie Interwencji Kryzysowej (PIK).
"Funkcjonariusze skonfiskowali wszystkie komputery i telefony wykorzystywane do pracy PIK oraz prywatne telefony wolontariuszy, inny sprzęt elektroniczny i całą dokumentację. Przeszukanie PIK trwało całą noc, do wczesnych godzin porannych" - napisano.
KIK zaznaczył w oświadczeniu, że punkt funkcjonował zgodnie z prawem, a akcję policji uznano "za działanie z pozycji siły absolutnie nieadekwatne do sytuacji". "Stanowczo domagamy się od przedstawicieli policji wyjaśnienia tej sprawy i jak najszybszego zwrotu sprzętu naszym wolontariuszom, żeby mogli wrócić do świadczenia działań pomocowych" - podkreślił KIK w oświadczeniu.
Do sprawy odniosła się również Helsińska Fundacja Praw Człowieka, która wyraziła solidarność z aktywistami PIK KIK. HFPC oceniła, że działania funkcjonariuszy "można odebrać jako próbę wywołania efektu mrożącego wśród osób świadczących pomoc humanitarną".
Operacja "Śluza" - zemsta Łukaszenki
Kryzys migracyjny na granicach Białorusi z Polską, Litwą i Łotwą został wywołany przez Alaksandra Łukaszenkę, który jest oskarżany o prowadzenie wojny hybrydowej. Polega ona na zorganizowanym przerzucie migrantów na terytorium Polski, Litwy i Łotwy. Łukaszenka w ciągu 27 lat swoich rządów nieraz straszył Europę osłabieniem kontroli granic.
Akcję ściągania migrantów na Białoruś z Bliskiego Wschodu czy Afryki, by wywołać kryzys migracyjny, opisał na swoim blogu już w sierpniu ubiegłego roku dziennikarz białoruskiego opozycyjnego kanału Nexta Tadeusz Giczan. Wyjaśniał, że białoruskie służby prowadzą w ten sposób wymyśloną przed 10 laty operację "Śluza". Pod płaszczykiem wycieczek do Mińska, obiecując przerzucenie do Unii, reżim Łukaszenki sprowadził tysiące migrantów na Białoruś. Następnie przewoził ich na granice państw UE, gdzie służby białoruskie zmuszają ich, by je nielegalnie przekraczali. Ta operacja wciąż trwa.
Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24