Wyrok sześciu lat pozbawienia wolności usłyszał 44-latek, który był oskarżony o to, że po pijanemu potrącił na przejściu dwie osoby, po czym uciekł z miejsca zdarzeniu. Była z nim konkubina. W jej przypadku sąd umorzył warunkowo postępowanie.
Do wypadku doszło wieczorem 19 października zeszłego roku na skrzyżowaniu ulic Zielonogórskiej i Wrocławskiej w Białymstoku. Samochód osobowy potrącił na zielonym świetle dziewięcioletniego chłopca i jego ojca. Obaj doznali bardzo poważnych obrażeń - w tym głowy - zagrażających życiu. Chłopiec długo był nieprzytomny, ma do tej pory niedowład części ciała.
Kierowca uciekł z miejsca zdarzenia. Wiadomo było tylko tyle, że jechał samochodem typu hatchback w ciemnym kolorze. Policjanci zabezpieczyli zapisy monitoringów z przypuszczalnej trasy poruszania się sprawcy wypadku oraz poprosili media o pomoc w poszukiwaniach świadków zdarzenia.
Zatrzymali mężczyznę i jego konkubentkę
Już następnego dnia udało się zlokalizować samochód, który prawdopodobnie potrącił chłopca i jego ojca. Stało się to dzięki informacji od osoby, która słyszała komunikat w mediach. Policjanci poczekali w pobliżu samochodu, aż ktoś się przy nim pojawi. Był to 21-latek. Mundurowi poszli z nim do mieszkania, w którym zatrzymali jego 48-letnią matkę oraz 43-letniego konkubenta. Oboje byli pijani. Mężczyzna miał ponad dwa promile alkoholu w organizmie, a kobieta - ponad pół. Mundurowi zabezpieczyli też marihuanę.
Jak wynikało z dalszych ustaleń, 19 października para remontowała mieszkanie 43-latka. - Z relacji zatrzymanych wynikało, że podczas remontu pili alkohol. Następnie obydwoje wsiedli do czarnego fiata stilo, którym wracali do domu 48-latki. To właśnie wtedy kierujący samochodem 43-latek potrącił chłopca oraz jego tatę na przejściu i nie udzielając pomocy, uciekł - informował w październiku zeszłego roku podinspektor Tomasz Krupa, rzecznik podlaskiej policji.
Przyznał się do winy i przepraszał
Śledczy przyjęli, że mężczyzna miał w momencie wjechania na przejście między 1,56 a 2,51 promila alkoholu w organizmie.
Oskarżony (obecnie już 44-latek) przyznał się podczas procesu do popełnienia przestępstwa. Przepraszał poszkodowanych i ich rodzinę oraz prosił o wybaczenie.
Prokuratura żądała dla mężczyzny kary łącznej dziewięciu lat pozbawienia wolności oraz orzeczenia przez sąd dożywotniego zakazu prowadzenia auta. Prokurator Piotr Grębowski przypomniał w mowie końcowej, że oskarżony prowadził po pijanemu, z dużą prędkością wjechał na przejście dla pieszych, gdzie potrącił pokrzywdzonych, a potem uciekł z miejsca zdarzenia.
- Takie postępowanie oskarżonego jest szczególnie naganne, w sposób jednoznaczny wskazuje, że nie interesował się losem potrąconych osób i nie zamierzał udzielać im pomocy, nie zamierzał ich ratować, pozostawił swoje ofiary na jezdni z ciężkimi obrażeniami - mówił prokurator.
Według niego, jedyną okolicznością łagodzącą jest przyznanie się oskarżonego do winy i przeproszenie pokrzywdzonych.
"Współoskarżona musiała widzieć pokrzywdzonych i słyszeć huk"
Natomiast współoskarżona - jak powiedział prokurator - w trakcie postępowania wyjaśniała, że wypadku nie widziała, ale - jak dodał - musiała słyszeć huk, który słyszał też jeden ze świadków.
W ocenie prokuratury musiała też widzieć pokrzywdzonych, którzy przez pewien czas znajdowali się na masce samochodu. Piotr Grębowski podnosił też, że nie udzieliła pomocy pokrzywdzonym, bo nie chciała, żeby oskarżony został zatrzymany. Prokurator żądał dla kobiety dziewięciu miesięcy pozbawienia wolności za nieudzielenie pomocy poszkodowanym.
"To, że te osoby żyją, jest traktowane w ramach cudu"
Oskarżyciel posiłkowy Anna Borowska podkreślała zaś, że "pokrzywdzeni doznali tak strasznych obrażeń, że ledwo wyszli z życiem". Mówiła, że lekarze, którzy ratowali pokrzywdzonych, uważali, że mieli małe szanse na przeżycie. Podkreśliła też, że chłopiec był w bardzo ciężkim stanie, miał na miejscu przetaczaną krew, uszkodzony kręgosłup, złamaną miednicę. - To, że te osoby żyją, jest traktowane w ramach cudu - dodała.
Zwracając się do oskarżonego, mówiła, że zabrał pokrzywdzonym nie tylko zdrowie, ale też godność i szacunek do drugiego człowieka.
"Oskarżony nie miał zamiaru nikogo skrzywdzić"
Łagodniejszej, bo dwuletniej kary pozbawienia wolności, chciała dla oskarżonego jego obrończyni Marta Arendt. Mówiła przed sądem, że choć oskarżony umyślnie wsiadł do auta po alkoholu, to "trudno jednak uznać go za mordercę usiłującego skrzywdzić, czy wręcz zabić na przejściu przechodzących pieszych". Dodała, że oskarżony nie miał zamiaru nikogo skrzywdzić, a wcześniej nie był karany. Podjął też leczenie.
Obrońca współoskarżonej wniósł zaś o jej uniewinnienie.
W piątek Sąd Rejony w Białymstoku ogłosił wyrok. Oskarżony 44-latek dostał karę sześciu lat pozbawienia wolności, a także dożywotni zakaz prowadzenia auta. Natomiast jeśli chodzi jego konkubinę, to sąd umorzył warunkowo postępowanie.
Wyrok nie jest prawomocny.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Podlaska Policja