20-letni dziś Bartosz Ż., który w Brunowie na Dolnym Śląsku zastrzelił z pistoletu syna partnera swojej babci, nie zabił przypadkiem - poinformowała prokuratura. Podejrzany przyznał przy czwartym przesłuchaniu, że 44-latek nie zginął w trakcie zabawy bronią. Jak wynika z ustaleń śledczych, relacje między mężczyznami były napięte, a pokrzywdzony w chwili zdarzenia był pijany.
Do zabójstwa doszło w nocy z 22 na 23 maja 2024 roku w Brunowie pod Lubinem. Śmiertelnie postrzelony został tam 44-letni mężczyzna.
Zdarzenie miało miejsce w domu babci 19-latka (dziś 20-latka) i jej partnera. Bartosz Ż. nazywał go dziadkiem. Młody mężczyzna przyjechał tam, by pomóc przy prowadzeniu działalności gospodarczej.
Zamordowany 44-latek był synem "dziadka" 19-letniego Ż. Młody mężczyzna już w maju usłyszał zarzut zabójstwa, którego miał się dopuścić "w zamiarze bezpośrednim". Początkowo podejrzany twierdził jednak, że śmierć 44-latka była nieszczęśliwym wypadkiem. Jak poinformowała w środę w komunikacie prokuratura, mężczyzna zmienił już jednak wersję wydarzeń. Przyznał, że dwa wystrzały z pistoletu nie były przypadkiem.
Schował pistolet w swoim pokoju
Rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Legnicy, prokurator Liliana Łukasiewicz, przekazała, że relacje między sprawcą a pokrzywdzonym były napięte.
"Pokrzywdzony nadużywał alkoholu, po którym był złośliwy i natarczywy wobec oskarżonego. Bartosz Ż. źle to znosił. W wiadomościach do matki i siostry skarżył się na zachowanie pokrzywdzonego, pisał, że się go boi oraz że ten 'się doigra' " -podkreśliła prokurator Łukasiewicz.
Około tygodnia przed zdarzeniem, po utracie pracy, 44-latek miał zacząć pić więcej niż dotychczas. To rodziło między mężczyznami jeszcze większe napięcie. Wtedy 19-latek zabrał mężczyźnie należący do niego pistolet marki Walther P38 i schował go u siebie w pokoju.
Tragiczny finał kłótni
22 maja w kuchni między mężczyznami doszło do awantury. W jej trakcie 44-latek poszedł do warsztatu, a 19-latek zabrał ze swojego pokoju ukryty pistolet i podążył za synem przyszywanego dziadka.
"W warsztacie Bartosz Ż. oddał dwa celne strzały z bliskiej odległości w głowę pokrzywdzonego, powodując jego natychmiastowy zgon. Następnie oskarżony obudził babcię i ojca pokrzywdzonego. Opowiedział im swoją wersję o przypadkowym postrzeleniu i poszedł z nimi do warsztatu. Po upewnieniu się, że pokrzywdzony nie żyje, Bartosz Ż. zatelefonował do swojej matki i siostry" - zrelacjonowała w komunikacie rzeczniczka legnickiej prokuratury.
Dopiero gdy matka nastolatka przyjechała na miejsce, ten sam - około godziny 5 rano - zadzwonił na numer alarmowy, twierdząc, że do postrzelenia doszło przypadkiem w trakcie zabawy bronią. Wtedy Bartosz Ż. został zatrzymany, usłyszał zarzut zabójstwa i trafił do aresztu.
Mówił, że to wypadek. Potem zmienił zdanie
Biegli ustalili, że przyczyną śmierci 44-latka były obrażenia postrzałowe głowy i kręgosłupa szyjnego. Oba strzały padły z bliska i pod różnymi kątami. Ustalono też, że poszkodowany w momencie śmierci był pijany - miał w organizmie ponad 2 promile alkoholu.
Jak zaznaczyła prok. Łukasiewicz, 19-latek od początku nie ukrywał, że to on postrzelił mężczyznę. "W czasie pierwszych przesłuchań twierdził jednak, że strzały padły przypadkiem. Pokrzywdzony miał go nauczyć strzelać. Po to poszli do warsztatu, gdzie broń, gdy wziął ją w dłonie 'sama wypaliła'. W kolejnych wyjaśnieniach podawał też, że wprawdzie pisał do matki, że pokrzywdzony go denerwuje i ma go dość, jednak były to chwilowe emocje, które z niego uchodziły i generalnie nie żywił do pokrzywdzonego trwałej urazy" - czytamy w komunikacie rzeczniczki legnickiej prokuratury.
Bartosz Ż. dopiero podczas czwartego przesłuchania opisał przebieg zdarzenia tak, jak wskazywały na to ustalenia m.in. z opinii balistycznej. Stwierdził wówczas, że zabrał broń idąc do warsztatu, ponieważ pokrzywdzony miał mówić, że idzie po siekierę.
"Gdy wszedł do pomieszczenia, pokrzywdzony miał iść zdecydowanym krokiem w jego kierunku. Myślał, że coś ma w ręku. Strzały oddał ze strachu. Pokrzywdzony nie miał w rękach żadnego niebezpiecznego narzędzia" - czytamy w komunikacie.
19-letni wówczas Bartosz Ż. nie był w chwili zabójstwa pijany ani pod wpływem żadnych środków odurzających. Biegli uznali go też za poczytalnego.
"Oskarżony w środowisku rodzinnym i sąsiedzkim miał dobrą opinię. Nie był dotąd karany sądownie. Za zabójstwo Bartoszowi Ż. grozi kara od 10 do 30 lat pozbawienia wolności, albo nawet kara dożywotniego pozbawienia wolności" - poinformowała prok. Liliana Łukasiewicz.
Źródło: Prokuratura Okręgowa w Legnicy
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock