Z jednej strony niedowierzanie, smutek i wstyd. Z drugiej - solidarność biegaczy, wsparcie wrocławian i radosny finisz. Tak nielegalny bieg sportowców ulicami Wrocławia po odwołaniu nocnego maratonu wspomina jeden z uczestników.
I Nocny Wrocław Półmaraton miał się odbyć w sobotę wieczorem. Do stolicy Dolnego Śląska zjechało 4 tysiące biegaczy z całego świata, ale nie dane było im wystartować. Bieg został odwołany, bo policja miała zastrzeżenia do oznakowania trasy. Tym samym impreza, którą miasto chwaliło się od dawna, stała się najbardziej kontrowersyjnym biegiem weekendu. Zamiast promocyjnym sukcesem, skończyła się oburzeniem sportowców, spontanicznym biegiem przez miasto i dymisją dyrektora biegu, Waldemara Biskupa.
Mimo, że od odwołanego półmaratonu minęło kilka dni, biegacze nadal wspominają to, co się stało. Jeden z nich, o tym jak sobotnia impreza wyglądała w oczach uczestników, opowiedział tvn24.pl.
"Niedowierzanie, smutek i wstyd"
- O 19.00 zebraliśmy się na rozgrzewce klubowej programu "I Ty możesz zostać maratończykiem". Wszystko poszło sprawnie. Dwa kilometry truchtu, trochę gimnastyki, kilka przebieżek - wspomina sobotni wieczór Krzysztof Zamorski, który podobnie jak cztery tysiące innych osób stawił się, by przebiec I Nocny Wrocław Półmaraton. Bieg ulicami miasta miał się zacząć o 20.00.
- W tłumie dało się wyczuć dużą mobilizację. Było trochę żartów dla rozluźnienia, ale dalej nie było wystrzału. W końcu rozległ się jęk zawodu, bo organizatorzy przesunęli start na 20.30 - opisuje chłopak i dodaje: - Dochodziły różne plotki. Ludzie snuli domysły, aż organizator ogłosił, że policja ma zastrzeżenia do zabezpieczenia trasy.
Jak relacjonuje Zamorski, bieg zostawał przesunięty kolejno na 21.00 i 21.30. Pięć minut później ogłoszono, że ze względów bezpieczeństwa półmaraton odwołano.
- Co czuje człowiek, który cztery miesiące przygotowywał się do startu? Niedowierzanie, smutek i wstyd - przyznaje chłopak.
Policjant z sześciopakami
- Mimo wszystko jakoś tak spontanicznie wyszło, że tłum ruszył. Nie dowierzaliśmy, że ktoś może nam zabronić przebiec się chociaż kawałek. Chcieliśmy pomachać ludziom, którzy tłumnie rozstawili się jeszcze na terenie Stadionu Olimpijskiego. Machali, pozdrawiali nas i tak jakoś przebiegliśmy przez bramę stadionu - kontynuuje swoją opowieść Zamorski.
Bieg trwał dalej. Uczestnicy, mimo że start został odwołany, kierowali się w stronę ul. Kochanowskiego. Nie zwracali uwagi na policjantów, którzy przez megafon mieli powtarzać, żeby się rozejść, bo bieg jest nielegalny.
- Biegł z nami gość przebrany za Batmana, wyszedł z ukrycia w odpowiednim momencie - wspomina z uśmiechem chłopak i dodaje: - Po przeciwnej stronie al. Kochanowskiego stał wóz policyjny z izotonikami. Nie myśląc wiele, podskoczyłem do policjanta, który energicznie wydawał napoje w sześciopakach.
"Nogi niosły same"
Mimo prób policjantów, biegaczy nie udało się zatrzymać. Jak przyznaje Zamorski, nielegalny, ale spontaniczny start sprawił, że było to święto biegania. Sportowcom czasem było trudno, bo na placu Wróblewskiego skierowali się na pas zieleni z torowiskiem tramwajowym i metalowymi przegródkami.
- Lekko kulałem przez dwa kilometry, a przez kolejne dwa, trzy walczyłem z bólem. Potem nogi niosły same - przyznaje biegacz.
Sprawdzili się za to mieszkańcy, którzy zmęczonym sportowcom kupowali wody mineralne i napoje izotoniczne.
- Od 16 kilometra zacząłem zmagać się ze sobą. To, że brakuje sił, nie znaczy, że nie dobiegnę. Przyczepiłem się dwójki biegaczy i dobiegłem z nimi na stadion, gdzie czekały tłumy. Czas około dwóch godzin nie powala, ale to nie wynik był najważniejszy. Tym bardziej, że to mój pierwszy półmaraton. Potem były uściski, banan, woda, woda, woda, zdjęcia i wspominanie trasy - dodaje.
Niesamowity bieg
Chociaż na mecie nie było nagród ani oficjalnego pomiaru czasu, na sportowców czekały niezapomniane wrażenia.
- Była solidarność między biegaczami, wzajemna pomoc - wystarczyło krzyknąć "woda" i ktoś podnosił rękę. Czuć było olbrzymie wsparcie wrocławian, którzy chyba dopingowali jeszcze mocniej dlatego, że bieg był nielegalny. Był wysiłek, zmęczenie i radość. Każdy czuł, że brał udział w czymś niesamowitym - przyznaje Krzysztof Zamorski.
Chłopak wspomina, że odwołanie półmaratonu niektórzy oceniali jako skandal i porażkę. Niezadowoleni mogli być zwłaszcza ci, którzy na wrocławski bieg przyjechali z całego świata.
- Nie mam słów, żeby opisać ogrom energii, jaki dostaliśmy od mieszkańców podczas biegu. Ludzie często krzyczeli, że dziękują za taką formę promocji biegania i, że Wrocław biega mimo wszystko. To było najprzyjemniejsze - kończy chłopak.
Tak wyglądał "nielegalny" półmaraton
Autor: ansa//ec/k / Źródło: TVN24 Wrocław
Źródło zdjęcia głównego: facebook.com | Krzysztof Zamorski