Znane są wstępne wyniki sekcji zwłok 58-letniego opiekuna, którego w środę zaatakował tygrys. - Biegły stwierdził rany kłute i szarpane na szyi i karku - informuje prokuratura. A Państwowa Inspekcja Pracy sprawdza, co się stało bezpośrednio przed tragicznym wypadkiem. Jak mówią inspektorzy wszystko po to, by w przyszłości zapobiec podobnym sytuacjom. Tygrys prawdopodobnie zostanie we wrocławskim zoo.
W środę rano we wrocławskim ogrodzie zoologicznym tygrys zaatakował swojego opiekuna. Do wypadku doszło podczas sprzątania wybiegu. Ze wstępnych ustaleń wynika, że wszystkie zabezpieczenia działały. Dramatyczne zdarzenie widział drugi z opiekunów, który w ostatniej chwili zamknął wybieg. Dzięki temu zwierzę nie uciekło. Czytaj więcej na ten temat
Sekcja zwłok mężczyzny, który od 2004 roku pracował we wrocławskim zoo została podzielona na dwa etapy. - Dopiero po jej zakończeniu będziemy znali wstępną przyczynę zgonu. Na tym etapie biegły stwierdził rany kłute i szarpane na szyi i karku - informuje Małgorzata Klaus z Prokuratury Okręgowej we Wrocławiu. Śledczy przesłuchali już świadka, który widział moment ataku tygrysa. Treści jego zeznań jednak nie ujawniają.
Tygrys, który zabił swojego opiekuna, prawdopodobnie zostanie we Wrocławiu. W tutejszym zoo przebywa od 2010 roku.
Co się działo przed atakiem tygrysa?
Państwowa Inspekcja Pracy informuje z kolei, że inspektorzy skupią się na tym jak wyglądały procedury i czy były zachowane. Jak mówi Agata Kostyk-Lewandowska z PIP często ważne są też kwestie stanu zdrowia. - Tutaj jednak człowiek i tygrys nie powinni przebywać razem na wybiegu - zaznacza rzecznik wrocławskiego PIP. - Nas nie interesuje to, jak przebiegały wydarzenia na wybiegu, ale to co się działo wcześniej. Na to nie ma świadków. Nie ma też zapisu z monitoringu - dodaje.
Na razie wiadomo, że tygrys spędził noc z wtorku na środę zamknięty w pawilonie. Wiadomo też, że przed wypadkiem 58-latek zajmował się zwierzętami. - Wcześniej karmił tygrysy. To oznacza, że musiał wypuścić je z pawilonu na wybieg, a potem wpuścić do środka - informuje Kostyk-Lewandowska. Co wydarzyło się później? Tego nie wiadomo. - Musimy wyjaśnić co się stało bezpośrednio przed wypadkiem, by zapobiec ewentualnym takim wypadkom w przyszłości - tłumaczy przedstawicielka PIP.
"Dzikość zawsze może się odezwać"
- Takie rzeczy mogą wydarzyć się w każdym z ogrodów. Czy zawiniła rutyna? Tego nie można powiedzieć. Gdybyśmy chcieli jej zapobiec, można by zmieniać pracowników, ale to chyba nie jest rozwiązanie - twierdzi Stanisław Wilkaniec, zastępca dyrektora zoo w Gdańsku.
Jak mówi, dzikie zwierzęta wymagają specjalnego postępowania. Opiekunowi nigdy nie wolno wejść do pomieszczenia, w którym znajduje się drapieżnik, musi być też asekurowany przez drugiego z pracowników, a po zakończeniu karmienia lub sprzątania zamki powinny być sprawdzone. - Opiekun nigdy nie może zaufać zwierzęciu. Dzikość zawsze może się odezwać. Człowiek w takiej sytuacji jest bezbronny - uważa Wilkaniec.
Autor: tam / Źródło: TVN24 Wrocław
Źródło zdjęcia głównego: Zoo Wrocław