– Zostaliśmy oszukani – twierdzą przedsiębiorcy, którzy budowali Stadion Miejski we Wrocławiu. Od ponad roku czekają na wypłatę zaległych wynagrodzeń. Część postanowiła walczyć o swoje w sądzie.
- Straciłem wszystko co miałem. Jak wchodziłem na stadion dysponowałem 400 - 500 tys. zł w gotówce. Dzisiaj mam 200 tys. zł długów, ściga mnie urząd skarbowy, musiałem zwolnić pracowników. Z 80 zostało tylko 20 – mówi Piotr Rybak, właściciel firmy ANP Rybak, która zakładała na stadionie instalację elektryczną.
Tak jak inni przedsiębiorcy, był podwykonawcą gdańskiej spółki CES, a później warszawskiego Imtechu. One pracowały na zlecenie głównego wykonawcy stadionu - firmy Max Boegl.
W sierpniu 2011 roku zaczęły się jednak kłopoty, bo CES wstrzymał wypłaty. Max Boegl twierdzi, że pieniądze wpłacał na czas.
Wyrok jak zwykły papierek?
- Firma CES jest mi winna ponad 513 tys. zł, Imtech ponad 215 tys. zł. Razem z innymi podwykonawcami próbowaliśmy się dogadać. Dzwoniliśmy i pisaliśmy. Bez odpowiedzi. Długi wobec wszystkich firm idą w miliony złotych. Dlatego zdecydowałem się oddać sprawę do sądu – mówi Rybak.
Przedsiębiorca złożył już wniosek przeciwko CES. Wniosek przeciwko Imtechowi będzie wkrótce. Nie wiadomo jednak, jak zakończy się spór, bo gdańska firma złożyła tymczasem wniosek o upadłość. – Zaraz okaże się, że CES nie ma majątku i zostaniemy z niczym. Wyrok będzie dla nas papierkiem bez wartości – martwi się właściciel firmy.
Według niego, w takiej samej sytuacji jest ponad 40 firm - podwykonawców i dostawców.
- Pieniędzy nie odzyskałem i nie wiem czy odzyskam. CES jest mi winny ponad 250 tys. zł. W sądzie nikt z tej firmy się nie stawił, nie mają środków na ogłoszenie upadłości – dodaje Zbigniew Frysztak, właściciel firmy Zbart, która tak jak ANP Rybak zajmowała się instalacją elektryczną.
Po drugiej stronie cisza
Próbowaliśmy skontaktować się z gdańską firmą CES. Bezskutecznie. Strona internetowa nie działa, a telefon jest nieaktualny. Niewiele do powiedzenia mają także przedstawiciele firmy Imtech, która przejęła dług CES i również zalega z pieniędzmi dla podwykonawców.
- Firma nie komentuje sprawy związanej z budową wrocławskiego stadionu. Trudno jest mi cokolwiek powiedzieć – mówi Magdalena Wójcicka z agencji Neuron, która reprezentuje Imtech.
Dostaliśmy jednak komunikat z czerwca 2012, który jak twierdzi Wójcicka, nadal jest aktualny:
Firma Imtech Polska spłaciła swoim podwykonawcom i dostawcom wszystkie uzasadnione płatności, w szczególności także podwykonawcom firmy CES (…) chociaż nasz zleceniodawca, firma Max Bögl, generalny wykonawca Stadionu Miejskiego we Wrocławiu, jak do tej pory nie uregulował w pełni swoich zobowiązań wobec naszej Firmy. Chcielibyśmy zwrócić ponadto uwagę, iż spłaciliśmy wszystkie zobowiązania podwykonawców i dostawców firmy CES, jeśli tylko były one uzasadnione i udowodnione było, iż nie zostały one zapłacone przez firmę CES – czytamy.
- Zapłacili tylko część faktur, a co z resztą pieniędzy? Nadal czekamy! – denerwuje się Rybak, któremu przedstawiliśmy treść komunikatu.
Umywają ręce
Po ponad roku walki, protestach przed stadionem i negocjacjach firmom, które nie otrzymały pieniędzy, pozostaje tylko sąd. Główny wykonawca stadionu, Max Boegl, z którym miasto Wrocław w środę zerwało kontrakt, broni się, że oni pieniądze wypłacili, a problem podwykonawcy powinni rozwiązać między sobą. Na razie nie ma też realnej pomocy ze strony miasta.
- Niektórzy podwykonawcy nie byli zarejestrowani przez głównego wykonawcę. Staramy się pomagać, ale jest to bardzo trudne – mówi Maciej Bluj, wiceprezydent Wrocławia. Według niego, odstąpienie miasta od umowy z Maxem Boeglem pozwoli skuteczniej odzyskać pieniądze.
- Zostaliśmy oszukani przez ludzi, którzy zatrudnili nas na stadionie. Zwolnienia i zerwania umowy, o których słyszymy teraz, dzieją się stanowczo za późno. My straciliśmy pieniądze, a nasi ludzie nie mają pracy – komentuje Piotr Rybak.
Autor: Anna Sabat / Źródło: TVN 24 Wrocław
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Wrocław | D.Wawrzyszyn