- Kiedyś chciałem do franciszkanów, bo oni mają te habity z kapturami. A ja całe życie w kapturze po osiedlu biegałem. I tylko łapałem te schizy: co ja ludziom powiem, jak im się na oczy pokażę jako ksiądz? Przecież to wstyd na dzielni będzie - mów Jakub Bartczak. Kiedyś osiedlowy raper, dziś - ksiądz z milionem odsłuchań w internecie. Rozmowa również w Dużym Formacie.
Olga Bierut: Księdzu wypada rapować? Ks. Jakub Bartczak: Też się zastanawiałem. Pytałem kumpli, byłem u ministrantów, mama mi radziła, znajomi księża też. Pytałem: nie gorszę was? Bo nigdy nie chciałem gorszyć ludzi. Nie było zgorszenia, że zamiast "o Panie, to ty na mnie spojrzałeś" było „niech będzie pochwalony Jezus Chrystus, spoko luz, no to już, no to ciach, bez kitu”? No właśnie nie. Pokazałem w kurii teledysk. Powiedzieli tylko: to na maksa dziwne, ale chyba jest o Piśmie Świętym, więc spoko. W nieświadomości czym jest hip-hop dawali mi też trochę rad: że może za dużo słów pada, że za szybko mówię. Mówili: obraz sugeruje, że reklamujesz Boga, ale ta muzyka jakaś na maksa dziwna. Ocenzurowali coś? Ugładzili? No niestety nie. Cała odpowiedzialność była więc po mojej stronie. Ale ważne, że ja dzięki tym rapom to się mogę – nieładnie mówiąc - zawodowo spełniać. I to jest dla mnie mega istotne.
Ale że błyski fleszy, skaczące tłumy pod sceną i kontrakty fonograficzne? No nie, przecież mój zawód to nie raper, a ksiądz. Zawodowo się spełniam, bo tymi bitami przyciągam wiernych do kościoła. Mam propsy od wszystkich, od waszych babć nawet. Inni księża też na propsach? Teraz tak. Ale kiedyś nie. Pamiętam jak poszedłem się zapisać do seminarium. Wiszące w kroku spodnie, bluza z kapturem, łysa pała i podchodzę do tej furty. I oni tam wytrzeszczyli oczy: jak ty chodzisz? I wtedy sobie uświadomiłem, że może rzeczywiście mocno się różni mój wcześniejszy hiphopowy świat melanży i beztroskiej zabawy od tego seminaryjnego. "Hej Mane, imprezujesz na luzaku" to refren naszego starego kawałka. Ja byłem Mane, a brat CRA. Ale dziś podobnie, tylko więcej biblijnych słów: "masz tu rap, zabawę, list do Hebrajczyków, amen". Tak, bo mój hip-hop zawsze był i będzie radosny. Choć sprawy się zmieniły o których rapuję – kiedyś o imprezach, teraz o Bogu. Ale klimat pozostał. Tylko za niektóre nawijki sprzed lat trochę mi wstyd. Które na przykład? Te głupie, teraz wydają mi się żenujące, obrzydliwe. Ale bity były przekozackie, prawda? Nie zawsze było mnie stać, żeby żyć modlitwą, tym bardziej aby o tym nawijać. No aż postanowiłem, że zostanę księdzem. Ale wiesz, ja jestem zupełnie normalnym koleżką. Brat się tylko denerwował, mówił: stary, księdzem? Przecież to wstyd na dzielni będzie.
I był? Ja się nosiłem długo z tym zamiarem. Chodziło to za mną, chodziło. Aż mój brat miał poważny wypadek. Leżał w śpiączce siedem tygodni. I ja się tak modliłem i prosiłem, żeby tylko się obudził. Obiecałem, że jak się obudzi, to zostanę księdzem. A on się nie obudził. Powiedziałem sobie wtedy: Bóg to jednak nie jest złota rybka, a życie za krótkie, żeby się przejmować tym, co powiedzą na dzielnicy. I zostałem księdzem Ja bym się obraziła na Boga, że mi zabrał brata. Obraziłabyś się i co dalej? Nic. A ja sobie myślę, że Bóg go do nieba po prostu zabrał. Współczuję ludziom, którzy w takich sytuacjach nie wierzą. No i poszedłem do seminarium. W tych spodniach wiszących w kolanach? Innych nawet nie miałem. Ale trzeba było z tych spodni zrezygnować. I z całego dotychczasowego życia. Początkowo nie potrafiłem sobie do końca wyjaśnić co ja właściwie robię w seminarium. Traktowałem to trochę jak chorobę, albo formę odrobienia wojska. To niełatwe tak porzucić dziewczyny, znajomych, imprezy, jakieś plany na karierę zawodową. Dopiero z czasem uświadomiłem sobie, że to zamiłowanie do modlitwy mnie tam przywiodło i trzymało. Kumple podchodzili pod okna seminarium, mówili: Kuba, wyłaź, przestań się zgrywać. I przełożeni wtedy do mnie: Kuba, a skąd ty jesteś? Który to twój świat? Wychodzisz czy zostajesz? I zdarzyło się wyjść? No nie. Jakbym poszedł, to bym nie wrócił. Nie wpuściliby? Nie, dla mnie to by nie miało sensu wracać. Bo po co? To by było obłudne. Ale co jest złego w imprezie? A co ja miałbym tam robić? Bajerzyć z dziewczynkami? Napić się? Na przykład posłuchać muzyki. A to inna sprawa. Jak do miasta przyjechał taki kultowy zespół ze Stanów, Beat Nuts, to przecież musiałem tam pójść. Ale był w tym jakiś cel, muzyka. Ale tak? Jak miałem wybór: pójść na imprezę, a potem być nieświeżym na rozmyślaniach o piątej ranem, no to sorry. Wolę się spotkać z kimś kogo kocham, z Bogiem. Nie wierzę, że tak gładko przyszło. Rety, nie. Byłem strasznie problemowy, z seminarium to co drugi dzień chciałem zrezygnować. Przełożeni nie mogli zaakceptować rapera?
Tu nie chodzi o przełożonych kościelnych, tylko o moje własne trudności. Ciężko mi było się podporządkować takiemu, wojskowemu systemowi, że ktoś ci mówi: masz być teraz przez godzinę cicho i medytować nad Pismem Świętym o szóstej rano. Albo że o 22 masz zgasić światło. Albo że o 21 masz się uczyć, a ty nie masz nic do nauki i wolisz posłuchać hip-hopu. Albo że masz tylko godzinę przechadzki w ciągu dnia. Albo żadnej przechadzki. I tak dzień po dniu, w kółko. Myślałem sobie: a co mi ktoś będzie gadał. I nie gasiłem tego światła na przykład, albo słuchałem muzyki. Jednak praktyk religijnych nigdy nie zawalałem. Przełożeni się denerwowali? Mieli żal. Miałem rozmowy dyscyplinarne. Mówili: jak nie, to wracaj do kumpli na osiedle. I robiło mi się przykro. Odkrywałem swoje słabości. Nie odbierałem tego: oni są źli, że mi tak karzą, ale: ja jestem słaby, że nie umiem. Ale najgorzej sobie radziłem z tym że zbliżał się moment święceń kapłańskich. Strasznie się ich bałem. Nawet tak myślałem: jak ludzie są w związkach, ale nie przysięgają przed Bogiem, nie biorą ślubu, to ja też chciałem: taki konkubinat z Bogiem, bez święceń. Wiadomo, krew nie woda. Miałem wielki problem z wolnością, bardzo ją sobie ceniłem zawsze. I mówili mi księża: Kuba, albo w prawo, albo w lewo. Możesz zrobić co chcesz. I ja wtedy uświadomiłem sobie, że chyba już jestem takim pokręconym dziwakiem, że nawet jak sobie pójdę, to i tak codziennie będę chodzić do kościoła, a w nocy będzie mi się śnić że rozdaję komunię świętą. I jak sobie to uświadomiłem, to poczułem się jeszcze bardziej wolny. Bo zrozumiałem kim jestem: księdzem. Kumple nie pukali się w czoło? Wbrew pozorom oni oczekują ode mnie radykalizmu. Jak ciągną na imprezy, stawiają przed wyborami, a ja im mówię, że nie, dzięki, wracam do domu, to tylko patrzą na moje reakcje. I następnego dnia walą w plecy: Kuba, szacunek. Czasem też pytali: stary, o co u ciebie chodzi z tą religijną wkrętą? Ja im mówiłem: po prostu chcę zostać księdzem. I oni mi mówili, szacun, robisz to co chcesz. Znowu nie wierzę, że tak gładko poszło. Czasami spotkałem się przykrymi słowami, ale to dlatego, że na przykład ktoś trafił wcześniej na burackiego księdza, który potraktował ich, jakąś sprawę po macoszemu. Ale tak, to zasypywali mnie pytaniami o Boga, o Kościół. Na przykład: dlaczego kościoły stroi się tak na bogato? Odpowiadałem: to wyraz wiary. Chociaż moje ziomeczki wiedzą, że ja nie zawsze wierzyłem w Kościół, żeby była jasność. Teraz widzę, że Boga po prostu traktowałem jak ojca, którego straciłem jeszcze jako dziecko. Wieczorami więc mu mówiłem: kolega mnie w szkole zdenerwował, albo: daj mi siły, albo: dzięki za dzisiejszy dzień. I: chciałbym nowy rower. Nawet nie wiedziałem, że się modlę. Ja z nim po prostu gadałem. Ludzie mówią: Kościół to przestarzała instytucja. Coś trzeba w nim zmienić? Kościół to my, więc jak się chce coś zmieniać, to trzeba zacząć od siebie. Wszyscy jesteśmy odpowiedzialni za zmianę. Najsłabszym elementem jesteśmy my. I może mnie to denerwuje, ale co: mam się obrażać na ludzi? Bez przesady. Plotkujemy, obgadujemy, robimy kiepskie rzeczy. Ale to jest spoko, mi to imponuje, że Chrystus pozwala nam być sobą. Daje wzór do naśladowania, a my sobie idziemy w jego stronę takim tempem jak nam pasuje. Albo w ogóle nie idziemy. Tu nie ma udawactwa. Ja się zawsze zastanawiałem: jak to będzie, jak będę księdzem? Ale teraz jestem i co? I wcale nie świeci nade mną inne słońce, nie jestem bardziej święty, nie jestem lepszym człowiekiem. Jestem ten sam Kuba, z 71, z Biskupina. Z 71? No z Wrocławia jestem, taki mamy kierunkowy! Wiadomo, chodzę już bez spodni w kroku, a w sutannie. Bez tego starego życia, bo z wielu rzeczy zrezygnowałem. "Wolność zawsze tam gdzie dobro, szanuje światopogląd, lecz też szanuj mój, czarny oryginalny strój"? No tak! Bo czasem można spotkać ludzi, którzy są dla mnie sztucznie mili tylko dlatego, że ją mam na sobie. Pewnie gdyby nie ona, ich stosunek do mnie byłby zgoła odmienny. Ale czasem właśnie przez tę sutannę są bardzo niemili dla mnie. Sutanna w dużym mieście to bardzo prowokujący strój. Kiedyś bardzo chciałem iść do Franciszkanów. Bo wydawało mi się to najbardziej radykalna droga za Bogiem. Wszystko ci tam zabierają, nawet imię. I te habity są z kapturami, a ja całe życie w kapturze po osiedlu biegałem. Ale zaczęli mi księża mówić: Kuba, nie sztuką jest się poświęcać, skoro ci wszystko zabierają. Sztuką jest samemu coś oddać. Zakonnicy nic nie mają, chodzą sobie boso, albo w sandałkach, są lepiej postrzegani. To ja pomyślałem, że pójdę do tych drętwych, wymuskanych księży diecezjalnych. Że to będzie dla mnie najtrudniejszy zakon i że zobaczę, czy dam radę wszystko oddać Bogu. Hip-hopowiec wolał do drętwych? Ale to nie jest tak, że oni są naprawdę drętwi. Nas się tego uczy. My musimy być wycofani w relacjach z ludźmi, diakoni to są już takie groby pobielane w okazywaniu emocji. Jako księża jesteśmy wysyłani do wszystkich ludzi, nie mamy specjalizacji: księża młodzieżowi, wychowawcy dzieci i ci od ludzi starszych. Musimy mówić językiem adekwatnym do odbiorców i stąd czasem to wycofanie. I stąd, że chcemy bardziej słuchać ludzi niż sami mówić. I jeszcze - każdy chyba ksiądz w dużym mieście musi się mierzyć ze stereotypem stworzonym przez skandale z udziałem księży. A przecież każdy ksiądz to też niejako obraz naszego społeczeństwa, bo przecież z ludzi jest wzięty, mimo że poucza z ambony. Tu każdy jest inny. Ja na przykład jestem taki, że potrafię powiedzieć: hejtuję za kazanie. A za jakie kazanie ksiądz shejtował? No, za żadne konkretne. Moje kazania też nie są super, czasem są nawet strasznie suche. Raz mi się zdarzyło, że mi ministrant zemdlał na kazaniu. Ja mu wcześniej kazałem chociaż udawać, że mówię ciekawie. I mówię, patrzę, a on mi zemdlał. Także nie spinam się wybitnie na czyjeś kazania, bo sam nie jestem złotoustym kaznodzieją. Ale shejtowałbym kazanie, gdyby było oderwane od ewangelii. Chrystus uczył, że kazanie to komentarz do niej. Jak ktoś mówi na kazaniu o meczu czy polityce, to to jest bardzo słabe. Zwłaszcza ta polityka na kazaniach może wkurzyć, bo mówi się wtedy o czymś co dzieli ludzi, a nie o czymś co łączy, jak Słowo Boże. I tu też chodzi o to samo co z tą niby drętwotą. Zadaniem księdza jest pokazywać Boga, nie siebie. Proszę się nie dziwić. Ktoś mi kiedyś zwrócił uwagę, że siedział w kancelarii, ksiądz był taki joł, joł, a oni pogrzeb załatwiali. Ja nie bywam taki joł, joł, ale różne są momenty. My mamy raz pogrzeb, potem chrzest, raz jest smutek, raz radość. Ktoś powiedział: o nie, u rapera to ja się spowiadać nie będę? No, wstyd powiedzieć. Czytałem ten komentarz. To chyba coś najbardziej przykrego co w życiu usłyszałem. Bo tak: jak mi ktoś mówi, że bity słabe, że łakiem jestem, to się nie przejmuję. Łakiem? No słabym raperem, z angielskiego. Tak się w slangu mówi. Leszczykiem. U mnie się robią czasem zresztą takie kompleksy: może jestem jednak za dobrym raperem? Może nie wypada, żebym był za dobry? Donatan napisał, że czeka na zwrotki o Rydzyku i na ministrantów w jacuzzi. Ale skasował zaraz swój komentarz, bo się inni muzycy zachwycili, że to dobry kawał hip-hopu.
No tak, dobry, ale jak na księdza, ja zawsze dodaję. Jeden kolega mnie spropsował i mówi: nigdy Kuba tak nie mów, że jak na księdza, bo to dobry rap. Ale ja będę mówił, bo jestem księdzem. Ale zostawmy rap. Wracając do tego komentarza od pani, chyba z Lublina – to spoko, że ona jednak była z Lublina, a nie z Wrocławia. Jakbym usłyszał coś takiego od kogoś z mojej parafii, to bym się mocno przejął, mega bym się nad sobą zastanowił. Ale tu są na szczęście zupełnie inne reakcje. Ale ile można o tym Bogu w kółko? No właśnie nie wiem. Bo ja tylko o tym. Jakby mi się na to zajawka skończyła, to bym przestał w ogóle rapować. No bo o czym? Moje życie to tylko kościół, plebania, kaplica w szpitalu. A przed seminarium to z koleżkami rapowaliśmy w kółko, że jesteśmy super, że osiedle jest super, wszystko jest super. A może bym zarapował, że parafia jest super? Coś o parafianach? No nie wiem, Bóg jest chyba ciekawszym tematem. I Kościół. Ale w Kościele jest celibat. Tak. Ale ze mną jest tak, że dziewczyny chyba od razu wyczuwają, że ja jestem księdzem. U hip-hop dziuń z osiedla to ja byłem od razu spalony, jak poszedłem do seminarium. I żadnych dziewczyn, nigdy? Nie, no oczywiście, niejedna, brzydko mówiąc. Na imprezach to ja się kiedyś w ogóle bardzo romantyczny robiłem. Dopiero później, jak się zrobiłem starszy, to wszedłem dopiero na poziom zakochania. Dokonałem radykalnego wyboru. Wiem co oddałem, musiałem zerwać znajomość. I zostałem księdzem. Ale ja tak mam, że gdyby celibatu nie było, to ja bym tym księdzem nie był. A kim? Nie wiem, musiałbym się nad finansowymi względami zastanawiać. Robić coś, żeby rodzinę utrzymać. Pewnie bym za granicę wyjechał zarabiać. Albo drukował koszulki z moją ksywką i sprzedawał. Ale ten celibat: wiadomo, że brak fizyczności to jakaś trudność, ale większa o wiele to taka, że się samemu idzie przez życie. Bo ta fizyczność to tylko jakiś drobiazg przy tym. Czasem trochę mi brakuje czyjegoś dobrego słowa. I też zazdroszczę ludziom w szpitalu gdzie jestem kapelanem, jak patrzę, że żona się modli za ciężko chorego męża, gdy widzę jak się kochają. A tu w zamian struktury, przełożeni. Co raper robi w takim zdyscyplinowanym układzie? Myślę że i tak jest mniej zdyscyplinowanym niż niejedna korporacja. Że niby wolności tu nie mam, a hip-hop to wolność? Powiem tak: mam kolegów raperów, co się napinają, podglądają jak wypadli w kamerze na planie teledysku. A ja mam to gdzieś, mi to obojętne jak mnie ktoś odbierze, bo nigdy nie będę w żadnej wytwórni. Mogę sobie pozwolić na wszystko. I też pod względem finansowym jestem wolny. Nie muszę nikogo utrzymywać, to bardziej mi mama pomaga. Jestem mega wolnym człowiekiem. Bóg, wiara daje mi wolność. Może chociaż jakiś dobry samochód? No tak, jak szedłem do seminarium, całe osiedle się śmiało: o, Kuba chce mieć dobre auto. A teraz tylko babcia ma pretensje, bo co to za ksiądz, co to ani auta, ani brzucha. A to tak powinno być, dla Boga jest obojętne jak wyglądamy, jak się zachowujemy. W szpitalu, cała sala ludzi na mszy, a tu do komunii idzie koleś z tatuażami, z grubym złotym łańcuchem na klacie. Jesteśmy różni, to jest cudowne. I to, że kończy się ta kościelna sztampa. Ci, którzy tak oryginalnie szukają dla siebie miejsca przy Chrystusie, bądź gdzie indziej, są bardziej autentyczni. Raper jest? Wiesz ile dostałem listów od ludzi? W tysiącach. Ja je dostaję, bo wydaję się ludziom bardziej autentyczny. Połączenie kapłaństwa i rapu wymaga poszerzenia horyzontów i ludzie to wiedzą. Piszą do mnie, że po co mają czytać to Pismo Święte, albo że się zagubili i chcą wrócić do Kościoła. Albo dziękują, bo im się przypomniało o Bogu, pytają: brat miał wypadek, jak się modlić, żeby przeżył. Ja ich nie nawracam tą nawijką. Ja tylko łapię tych, co za Bogiem tęsknią. Dla mnie to mega zaskoczka, że tak reagują. Jak wychodziłem z osiedla to miałem trochę taki cel, żeby tym moim ziomeczkom o Bogu przypomnieć. Ale nigdy bym nie pomyślał, że będę jechał tramwajem i usłyszę jak ktoś puszcza na telefonie "człowieku, czytaj pismo święte". Albo "dla mnie to przykazanie jedenaste, zawsze dbać o pozytywną jazdę"? No tak, niech się ci wszyscy ludzie cieszą. Dbają o tę pozytywną jazdę. Ja jestem pogodnym człowiekiem. Lubię mój hip-hop. szczególnie klimatyczne bity, takie jak z lat 90., to klasyczne rapy są. A teksty? Nie żebym był na przykład zajarany swoją składnią. A po co sutanna, nie łatwiej bez niej rapować? Może. Ale ja się mega starałem, żeby być księdzem, nikt mi w tym nie pomagał. Nie da się w żaden sposób porównać Boga i powołania do pasji składania słów pod bity. Pewnie za jakiś czas osłabnie ta moja zajawka na rap i się nie przejmę, ale żeby mi przeszła zajawka na Boga? O nie, bez Boga robię się na maksa smętny. Dlatego uparłem się jak wół, żeby w teledyskach rapować z koloratką. I fajnie jak ksiądz jest po prostu księdzem, raper raperem, jak granica jest ustalona. A jak raper jest księdzem? Ksiądz raperem? Nie no. Ja to jestem księdzem i tyle. *** Ksiądz Jakub Bartczak, 34 lata, wikariusz parafii św. Wawrzyńca we Wrocławiu, kapelan, uczy religii w szkole. Zanim poszedł do seminarium, tworzył wrocławskie podziemie hip-hopu, rapował w składach Drugi komplet, Drutz. Święcenia kapłańskie przyjął w 2007 r. Wydał płytę "Powołanie", pomogli mu w tym wrocławscy raperzy, koledzy z seminarium i księża. Jego pierwszy kawałek rapowany w koloratce „Pismo Święte” ma ponad milion odsłuchań w internecie. Słuchacze komentowali: luz w nawijce, fajnie śmiga po pętli, propsy bez kitu, leci na ripicie.
Artykuł został opublikowany również w Dużym Formacie
Autor: Olga Bierut / Źródło: Duży Format
Źródło zdjęcia głównego: youtube.com