- Kiedyś byłem pewny, że nawet konia można nauczyć jeździć. Aż trafiłem na kursantkę, która po 120 godzinach wciąż patrzyła pod nogi, bo bała się, że nie trafi w sprzęgło - wrocławscy instruktorzy nauki jazdy dzielą się się swoimi historiami. Nie wszystkie są niestety zabawne.
Praca przy szkoleniach w ruchu miejskim, w którym wielu kierujących wyznaje „zasadę silniejszego”, jest stresująca. Początki bywają trudne: – Widok zdezorientowanej miny kursanta, gdy po raz pierwszy wyjeżdżamy z parkingu na miasto, jest bezcenny – uważa Paweł, instruktor z Wrocławia.
"Powiedziałem w lewo! Nie w prawo!"
– Gdy podczas jednej z jazd poprosiłem kursantkę, aby skręciła w prawo, ta gwałtownie zakręciła kierownicę w druga stronę – opowiada Paweł. – Zanim zostałem instruktorem nie wierzyłem, że to jest możliwe. Ale jednak… – śmieje się.
– Gdy kursant po kilkunastu godzinach wciąż myli kierunki, markerem piszę mu na prawej dłoni wielką literkę P, a na lewej - L. To naprawdę pomaga – mówi Aleksander, inny wrocławski instruktor.
Nie brakuje śmiechu…
– Jedna z moich kursantek podczas przygotowania do jazdy powiedziała, że ma chyba źle ustawione boczne lusterka, bo nie widzi w nich przednich kół pojazdu – śmieje się Sebastian, doświadczony instruktor z Wrocławia.
– Niejednokrotnie kursanci wrzucają drugi bieg zamiast wstecznego i dziwią się, że auto jedzie do przodu zamiast w tył – dzieli się swoimi przeżyciami Paweł.
… i nerwów… „Noga mi się ześlizgnęła”
Poza zabawnymi anegdotami, podczas nauki w ruchu miejskim nie brakuje też sytuacji stresujących. Każdy instruktor nauki jazdy musi liczyć się z tym, że prędzej czy później weźmie udział w wypadku. W większości są one powodowane nieprawidłowym zachowaniem innych kierujących.
– Uczę od 10 lat. W tym czasie miałem już kilkanaście kolizji. Wszystkie z winy innych kierujących – opowiada instruktor Sebastian.
– Pewnego razu skręcałem z kursantem na zielonym świetle w prawo. Zgodnie z przepisami zatrzymaliśmy się przed przejściem dla pieszych. Wtedy inne auto wjechało na to skrzyżowanie od drugiej strony na czerwonym świetle i nie wyhamowało przed nami – opowiada Wiesław, wrocławski instruktor nauki jazdy.
Samochód uderzył w tył „elki” z taką siłą, że instruktor od ponad pół roku przechodzi rehabilitację. – Tamten kierowca tłumaczył, że chciał się zatrzymać, ale noga z hamulca mu się ześlizgnęła. A ja mam poprzestawiane kręgi – dodaje Wiesław.
Główne grzechy kierowców
Najczęstszym powodem wypadków z udziałem nauki jazdy jest brak dostosowania bezpiecznej odległości przez kierowców jadących za „elkami”.
– Najczęściej dochodzi do stłuczek, gdy zatrzymujemy się przed strzałką. Kierowca jadący za nami się tego nie spodziewa. Jeśli nie zdąży zahamować, wjeżdża w tył naszego pojazdu. To zdarza się regularnie – opowiada Łukasz, kolejny instruktor ze stolicy Dolnego Śląska.
– Większość kierowców nawet nie zdaje sobie sprawy, że przed strzałką do warunkowego skrętu należy się najpierw zatrzymać – mówi Aleksander.
Tymczasem okazuje się, że prócz stresu, takie zachowanie może sporo kosztować.
– Niezatrzymanie przed strzałką do warunkowego skrętu może być karane mandatem do 500 zł i punktem karnym – przestrzega podinspektor Piotr Olejnik z policji drogowej w Kępnie.
Nie każdy ma dar do jeżdżenia
Jazda samochodem to dla wielu kursantów stres, dla innych świetna zabawa. Zdarzają się też tacy, którzy ewidentnie nie urodzili się z kierownicą w dłoniach. Dla nich 30 godzin jazd przewidzianych w czasie kursu nie wystarcza, aby opanować sztukę kierowania pojazdem.
– Z jedną osobą wyjeździłem aż 120 godzin, a ona w dalszym ciągu patrzyła na swoje stopy podczas zmiany biegów. Bała się, że nie trafi w sprzęgło – opowiada Wiesław. – Wcześniej byłem pewny, że każdego, nawet konia, można nauczyć jeździć – kwituje.
Surowa ryba i ciasto, czyli wdzięczność kursantów
Finałem współpracy instruktora z kursantem jest przystąpienie tego pierwszego do egzaminu państwowego. Kursanci niejednokrotnie doceniają pracę swoich nauczycieli i ich cierpliwość, co okazują ciepłymi gestami.
– Jednego dnia, tuż po uzyskaniu prawa jazdy, kursantka przyniosła mi pierogi, które ugotowała dla mnie jej mama – uśmiecha się Paweł.
– Kiedyś dostałem od swojej podopiecznej ciasto, które upiekła specjalnie dla mnie. Tego samego dnia mój kolega otrzymał od swojego kursanta surową rybę, którą ten złowił dzień wcześniej – przypomina sobie Sebastian.
Autor: Aleksander Łoś/dr / Źródło: TVN24 Wrocław
Źródło zdjęcia głównego: TVN 24