75 lat temu rozpoczęto budowę jednego z największych gmachów służby publicznej we Wrocławiu. Miał służyć administracji niemieckiej, ale ta nie zdążyła się tu wprowadzić. Po wojnie stał się siedzibą władz województwa wrocławskiego, gościł ekipę filmową, a dziś jest Dolnośląskim Urzędem Wojewódzkim.
Rządzący tą częścią Śląska początkowo zajmowali budynek, który dziś jest siedzibą Muzeum Narodowego. Jednak zgodnie z założeniami Adolfa Hitlera, obiekt ten miał zniknąć z powierzchni ziemi. Wszystko po to, by niemieckie miasto miało miejsce pod modernizację. Wzdłuż nowoczesnych osi komunikacyjnych, które miały dopiero powstać, stanąć miały monumentalne gmachy władzy państwowej. Na terenie między dwoma mostami, gdzie w latach 30. XX wieku wyburzano miejską gazownię, rozpoczęła się budowa nowej siedziby władz prowincji wrocławskiej.
Utopijne szkice Berga
Wcześniej to właśnie w tym miejscu Max Berg, miejski architekt i twórca Hali Stulecia, lokował swój utopijny projekt 20-kondygnacyjnego budynku administracyjnego. Jednak kolos z czerwonej cegły nigdy nie powstał.
- Teren ten był poligonem doświadczalnym dla Berga. Miał on pomysły i umiejscawiał je w różnych miejscach. Jednak nigdy nie było pomysłu na ich realizację, bo była to tylko teoretyczna przymiarka – wyjaśnia prof. Janusz Dobesz z Wydziału Architektury Politechniki Wrocławskiej.
Debiutancka i ostatnia praca projektanta?
Pierwszy projekt siedziby rejencji wrocławskiej powstał w 1935 roku. Później władze miasta rozpisały konkurs na najlepszy projekt. Jego zwycięzca, Erwin Grau, wrocławski architekt, nie doczekał się jednak realizacji swojego pomysłu. Wyniki konkursu unieważniono i zdecydowano, że zrealizowana zostanie koncepcja Feliksa Bräulera, członka Reichstagu.
- To był człowiek zupełnie nieznany w architekturze, prawdopodobnie ten budynek to jego jedyna realizacja. Był członkiem najwyższych władz i to otwierało mu różne możliwości. Zaprojektowanie gmachu mogło być tylko jego fanaberią – wyjaśnia profesor. Niektórzy zastanawiają się, czy Bräuler rzeczywiście był twórcą projektu, czy może ktoś wykonał go za niego. Jednak to właśnie podpisany jego nazwiskiem plan zrealizowano.
- Zgodnie z założeniami gmach miał być monumentalny, onieśmielający, ale jednocześnie prosty – twierdzi naukowiec.
Wojenne cięcie kosztów
Budowę rozpoczęto w 1939 roku, na krótko przed wybuchem II wojny światowej. Po jej rozpoczęciu prace kontynuowano. Jednak wkrótce pieniędzy na realizację pierwotnego projektu zaczęło brakować.
- Niemcy potrzebowali środków na inne cele, dlatego rezygnowano z bogatego zdobienia budowli. Elewacja jest praktycznie pozbawiona ozdobników. Wyjątkiem są trzy plakiety z piaskowca, umieszczone nad głównym wejściem do gmachu. Poświęcone są one tym gałęziom gospodarki, które na tych terenach były najbardziej rozwinięte: górnictwu, włókiennictwu i rolnictwu – opowiada Dobesz.
Do budowy wykorzystywano prawdopodobnie cegły pochodzące z rozbiórki dawnej gazowni. Ostatnie prace trwały jeszcze podczas oblężenia miasta. Robotnicy nie zdążyli otynkować ceglanej elewacji, ale do 1945 roku gmach był prowizorycznie ukończony.
Rozległy 3-kondygnacyjny budynek z rzędem okien i zdobionym kolumnadą wejściem został podzielony na trzy mniejsze dziedzińce. W środku na petentów czekały labirynty korytarzy. Całość miała wzbudzać respekt przed władzą i świadczyć o jej potędze. Od strony rzeki wybudowano trybunę. To właśnie z niej dygnitarze mieli przyjmować rzeczne defilady.
"Łaskawa" wojna
Podczas walk o Wrocław najmłodszy, w tym czasie, miejski gmach został uszkodzony. - Bomba uderzyła w niego od strony Mostu Grunwaldzkiego. Zniszczona została część dachu i najwyższej kondygnacji na długości kilkunastu metrów – wspomina naukowiec. Poza tym niedoszła siedziba miejskich urzędników nie ucierpiała poważnie. Wojenna pożoga oszczędziła gabinety i gąszcz korytarzy.
Ocalał dzięki urzędnikom
Po kapitulacji miasta prawie natychmiast przystąpiono do remontu. Błyskawicznie odbudowano powalone mury i naprawiono dziurawy dach. Dopiero kilka lat później, w latach 50., przyszła pora na pierwsze otynkowanie budynku. Chociaż był to obiekt wzniesiony w trakcie trwania III Rzeszy to właśnie on jako jeden z pierwszych został poddany pracom naprawczym.
- Pozbawiona ozdób architektura nie kojarzyła się z żadną konkretną epoką. To prawdopodobnie zdecydowało o przetrwaniu budynku – wskazuje Dobesz. Przeznaczony dla niemieckich urzędników obiekt wkrótce przyjął pod swój dach władze województwa wrocławskiego. Tymczasem z mapy miasta znikały symbole dawnej pruskiej potęgi. Taki los spotkał m.in. okazałą siedzibę Poczty Głównej i Śląskiego Muzeum Sztuk Pięknych.
Filmowy epizod
To m.in. ten budynek posłużył jako plan filmowy podczas kręcenia filmu "Morderca zostawia ślad" Aleksandra Ścibora-Rylskiego. Na dziedzińcu i dachu urzędu rozgrywały się sceny z udziałem gwiazd polskiego kina z lat 60. XX wieku. To właśnie w tym filmie swoją ostatnią rolę zagrał Zbigniew Cybulski, który wracając z planu filmowego do Warszawy zginął pod kołami pociągu.
"Współgra z otoczeniem"
Przez lata służył Wojewódzkiej Radzie Narodowej, obecnie w budynku na dzisiejszym pl. Powstańców Warszawy mieści się Dolnośląski Urząd Wojewódzki. Niemal 70 lat po jego wybudowaniu niewiele się tu zmieniło. - Dziś obiekt wciąż współgra z otoczeniem. Powtarza łuk Odry, wpasowuje się w niego i nie jest zbyt wysoki – kończy profesor.
Dolnośląski Urząd Wojewódzki mieści się na pl. Powstańców Warszawy:
Autor: Tamara Barriga / Źródło: TVN24 Wrocław
Źródło zdjęcia głównego: Wratislaviae Amici