Grupka Ukrainek, które uciekając przed wojną znalazły schronienie w głogowskim teatrze, w ramach wdzięczności zaprosiła kierownika placówki na kolację. Michał Wnuk został oczarowany świeżo lepionymi chinkali i pomyślał: inni też pewnie chętnie spróbowaliby tego przysmaku. To, co stało się dalej, przerosło wszelkie oczekiwania. Wystarczył jeden post na Facebooku, aby ustawiła się wirtualna kilkusetosobowa kolejka chętnych.
Chinkali to duże kołduny wyrabiane z ciasta pierogowego, wypełnione bulionem i tradycyjnie farszem mięsnym, rzadziej spotykane również w wersji wegetariańskiej z soczewicą bądź serem. Charakteryzują się dość oryginalnym sposobem ich jedzenia - ugotowaną wcześniej sakiewkę należy chwycić za jej szczyt (miejsce zlepienia), odwrócić do góry nogami, nadgryźć i w pierwszej kolejności wysączyć zawarty w środku bulion. Później zjada się resztę. Tradycyjne danie kuchni gruzińskiej cieszy się sporą popularnością w Ukrainie. Ostatnio masowo rozsmakowują się w nim również mieszkańcy dolnośląskiego Głogowa.
Chinkali na kolację
Tamtejszy Teatr im. Andreasa Gryphiusa 12 marca przyjął dziesięcioosobową rodzinę z Ukrainy. Specjalnie dla nich zaadaptowano pomieszczenia biurowe teatru, gdzie wstawiono łóżka polowe i podstawowe meble. Tydzień później kobiety zaprosiły kierownika teatru na kolację. W menu - chinkali właśnie.
- Okazały się one przepyszne. Postanowiliśmy wypuścić post w świat, bo czemu inni mieliby nie spróbować tego wspaniałego dania. Przerosło to nasze oczekiwania. Po godzinie od umieszczenia posta na Facebooku mieliśmy już pięć tysięcy zamówień. No i tak poszło - mówi Michał Wnuk, kierownik teatru.
Setki sztuk dziennie
Kiedy deski teatru są wolne od scenografii i akurat nie występują na nich aktorzy, na scenę wjeżdżają stoły. Ola, Ludmiła, Katia i Natasza lepią przy nich po 500-600 pierożków dziennie. Do momentu pisania tego tekstu zrealizowano zamówienia na ponad 15 tysięcy sztuk. Mimo to nie widać końca kolejki chętnych. Aby otrzymać przysmak, trzeba poczekać nawet kilka tygodni. Jak na razie możliwy jest tylko odbiór osobisty, ale klienci i tak dzwonią z całej Polski, nawet z Gdyni i Zakopanego. Warto zaznaczyć, że kobiety nie są z zawodu kucharkami, a chinkali robiły zwykle dla swoich dzieci. Teraz uczyniły z tego źródło dochodu.
- Jesteśmy mile zaskoczeni, że panie się tak szybko i ładnie u nas zaaklimatyzowały. Musimy cały czas pamiętać, że u nich w domu toczy się wojna, tam zostali ich mężowie, całe rodziny. To jest bardzo przykre i one to bardzo przeżywają. Ale wydaje mi się, że właśnie tego typu akcje, jak ta z chinkali, pomagają im zapomnieć i przeżyć te ciężkie chwile. Przeczekać ten czas do powrotu do domu - dodaje Wnuk.
Źródło: TVN24 Wrocław