Ponad 250 lat temu, nieopodal Wrocławia stoczono bitwę, która do dzisiaj jest przedmiotem analiz na zajęciach ze strategii w najlepszych wojskowych uczelniach Europy. W walce Prusacy rozgromili trzykrotnie silniejszą armię austriacką.
5 grudnia 1757 roku o brzasku wojsko pruskie, dowodzone przez króla Fryderyka Wilhelma, nadciągało od strony Środy Śląskiej na Wrocław. Jak na kampanię wojenną, pora roku była nieszczególna. Żołnierzom doskwierał mróz, a brzaskowi towarzyszyła poranna mgła. To potęgowało wrażenie zimna. Żołnierze maszerowali przeto żwawo, bo jedyny to był sposób, żeby się nieco rozgrzać. Łącznie ciągnęło 32 tysiące chłopa.
Austriacy spodziewali się rychłego nadejścia wroga. Kilka tygodni wcześniej zajęli Wrocław i dotarły już do nich wiadomości, że Fryderyk Wielki zamierza osobiście poprowadzić kontruderzenie.
- Wedle szacunków, po stronie austriackiej było 2,5-krotnie więcej żołnierzy niż wojsk pruskich – mówi Jadwiga Rybacka, historyczka i dyrektorka zespołu szkół w Lutyni
Łącznie około 70 tys. wojska i 300 dział. Wszystko wskazywało na to, że przy tej przewadze wynik walki jest przesądzony.
Genialny fortel
Pola wokół Lutyni leżą na pagórkach. Ukształtowanie terenu i owa poranna mgła sprzyjały Prusakom. Po marszu byli rozgrzani do walki. Kiedy Fryderyk Wilhelm stanął z orszakiem, na jednym z pagórków ujrzał rozlokowane na przestrzeni kilku kilometrów siły wroga. Ogarnął je spojrzeniem i zrozumiał, że jeśli ma wyjść z tej potyczki cało, musi użyć fortelu. Miał powiedzieć wtedy: - Muszę poważyć się na ten krok, albo pogrzebią mnie baterie.
Postanowił zmylić przeciwnika. Wprost z marszu rzucił jazdę do frontalnego ataku na środek i prawe skrzydło austriackich pozycji. Jego główne siły chwilę później uderzyły z impetem na lewe skrzydło wroga.
Austriacy byli pewni, że atak zmierza na centrum. I w tym miejscy skupili całą swoją uwagę. We mgle nie widzieli ruchów wojsk pruskich. Zanim spostrzegli, co się kroi, było już za późno. Lewe skrzydło obrony przestało istnieć. Prusacy metodycznie wycinali kolejne jednostki wroga. Austriacy znaleźli się w potrzasku. Mgła utrudniała użycie artylerii, a ciągłe ataki pruskiej jazdy uniemożliwiały przegrupowanie wojsk.
Ostateczne stracie
Wkrótce Fryderyk zajął pobliską wieś Wróblowice i szturmował Lutynię. Tu liczny oddział austriackiej piechoty bronił się w otoczonym murem średniowiecznym kościele.
Pod silnym ogniem karabinowym natarcie zaczęło się załamywać. Jak głosi legenda, Fryderyk Wilhelm ruszył na koniu wzdłuż linii pruskich i, okładając cofających się żołnierzy laską, zapędzał ich na powrót do szeregu wykrzykując: - Kanalie, czyżbyście chcieli żyć wiecznie!
Rychło Prusacy podciągnęli ciężkie działa. Ich kule wybiły wyrwę w murze, dostatecznie dużą, aby piechota mogła przypuścić szturm. Jedna z kul armatnich utkwiła w świątyni i została tam do dziś.
- Austriacy, którzy schronili się na terenie cmentarza i wokół kościoła, zaczęli uciekać bramą wschodnią oraz bramą północną w stronę Leśnicy – opowiada Jadwiga Rybacka.
Lutynia została zdobyta. Bitwa zakończyła się całkowitą klęską Austriaków. Źródła podają, że poległo od 6 tys. do 10 tys. żołnierzy, w tym członkowie sztabu austriackiego. Pochowano ich na przykościelnym cmentarzu. Prawie 20 tys. Austriaków dostało się do niewoli. W ręce pruskie wpadły armaty i tabory. Śląska Armia Habsburgów przestała istnieć.
Następnego dnia - w dzień św. Mikołaja - Fryderyk Wielki wkroczył do Wrocławia. Siedmioletnia wojna o Śląsk - perłę w koronie - zakończyła się jego zwycięstwem.
Był tu Napoleon
Wieść o wielkiej bitwie pod Lutynią obiegła całą Europę. 50 lat później, 22 września 1807 roku, do Lutyni przybył sam cesarz Napoleon Bonaparte. Obejrzał pole bitwy, a jego wojsko wiernie odtworzyło przebieg działań. Cesarz był pod wrażeniem.
- Bitwa pod Lutynią jest arcydziełem taktyki, a król Fryderyk geniuszem strategii, sama bitwa mogłaby go uczynić nieśmiertelnym - miał wówczas powiedzieć do członków swojej świty.
Powtórnie symulację bitwy przeprowadził jeszcze w 1824 roku Fryderyk Wilhelm III. W miejscu, gdzie po zmaganiach odpoczywali żołnierze pruscy, między Lutynią a Żarami, odbyło się nabożeństwo. Fryderyk polecił następnie, na pamiątkę, zasadzić drzewa akacjowe. Rosną do dzisiaj.
Kamienny krzyż
- Jeszcze sto lat po bitwie, na okolicznych polach znajdowano ludzkie kości. Dlatego niejaki Treugler, nakazał zebrać wszystkie szczątki i pochował je we wspólnej mogile na terenie cmentarza – opowiada Jadwiga Rybacka.
Nad mogiłą ustawiono kamienny krzyż, a u jego stóp, w betonowym postumencie, wyryto napis: „Bohaterom bitwy pod Lutynią poległym 5 grudnia 1757 roku”. Pomnik ocalał do naszych czasów.
Jeszcze dzisiaj do Lutyni docierają wycieczki ze szkół wojskowych z wielu państw. W ubiegłym roku byli to słuchacze z Drezna oraz adepci sztuki wojennej z wrocławskiej szkoły oficerskiej. Bitwa pod Lutynią ciągle jest przedmiotem analiz na zajęciach ze strategii w najlepszych wojskowych uczelniach Europy.
Autor: Jarosław Goławski/drud / Źródło: TVN24 Wrocław
Źródło zdjęcia głównego: Wratislaviae Amici