Artur "Waluś" Walczak, jeden z uczestników gali PunchDown, zmarł we wrocławskim szpitalu. Pod koniec października zawodnik padł na ziemię po nokaucie, w wyniku którego doznał uszkodzenia mózgu. Od tamtej pory pozostawiał w śpiączce, z której już się nie wybudził. Miał 46 lat.
Artur "Waluś" Walczak trafił do szpitala 22 października po walce na gali slapfightingu zorganizowanej w jednym z wrocławskich klubów. Dyscyplina ta polega na wzajemnym uderzaniu się w twarz stojących naprzeciwko siebie zawodników. Oponenci nie trzymają gardy i nie mogą stosować uników. Nadstawiają policzek i czekają na swoją kolej, aby oddać. Kto znokautuje przeciwnika, ten wygrywa.
Artur "Waluś" Walczak. Śmierć po nokaucie
46-latek mierzył się z Dawidem "Zalesiem" Zalewskim. Były strongman przyjął potężny cios, po którym osunął się na ziemię. Najpierw zajęli się nim ratownicy. Później karetka pogotowia przewiozła go do szpitala.
Stan sportowca określany był jako krytyczny. Wprowadzono go w stan śpiączki farmakologicznej. W połowie listopada podjęto próbę wybudzenia Walczaka, ale bez powodzenia. 46-latek zmarł w piątek (26 listopada).
- Powodem zgonu była niewydolność wielonarządowa, wynikająca z nieodwracalnego uszkodzenia centralnego układu nerwowego - przekazała Monika Kowalska, rzeczniczka Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego we Wrocławiu.
Badanie legalności imprezy
Kilka dni po feralnej gali Prokuratura Rejonowa dla Wrocławia-Stare Miasto wszczęła dochodzenie w kierunku narażenia na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia lub ciężkiego uszczerbku na zdrowiu.
- Przedmiotem prowadzonego dochodzenia jest badanie legalności organizowania tego typu imprez, a przede wszystkim czy zachowane zostały warunki bezpieczeństwa dla uczestników tego zdarzenia. Czy organizator zapewnił odpowiednie warunki, albo czy powinien, a nie zachował. W ramach wszczętego dochodzenia udało się skontaktować z organizatorami, którzy zobowiązali się do przekazania wszelkiej dokumentacji dotyczącej organizacji tego wydarzenia - mówiła pod koniec października na briefingu prasowym Małgorzata Dziewońska, rzeczniczka Prokuratury Okręgowej we Wrocławiu.
Sami organizatorzy wydali wówczas oświadczenie, w którym opisywali zdarzenie jako "bardzo nieszczęśliwe" i "jedno z tych, których nikt sobie nie życzy, jakkolwiek jest ono wpisane w ryzyko związane z tą dyscypliną sportu". Dodali, że obecni na miejscu ratownicy udzielili pomocy Walczakowi.
"Zawodnik zachowywał przytomność, ale zaobserwowane przez ratowników niepokojące symptomy neurologiczne skłoniły ich do wezwania na miejsce pogotowia ratunkowego" - pisali organizatorzy.
Śledztwo trwa
W piątek w rozmowie z tvn24.pl rzecznik Dziewońska przekazała, że prokurator prowadzący śledztwo skierował ciało 46-latka na sekcję do zakładu medycyny sądowej.
- Śmierć jest istotną okolicznością, którą prokurator weźmie pod uwagę w dalszym toku postępowania, ale nie wpływa ona na zmianę kwalifikacji. Nikomu jak na razie nie przedstawiono zarzutów w tej sprawie - mówi Dziewońska.
Były strongman miał 46 lat
Artur Walczak miał 46 lat. Pochodził z Gniezna. Przez wiele lat startował z sukcesami w zawodach strongman. Następnie próbował swoich sił w sportach walki. Miał za sobą kilka pojedynków w formule MMA. Ostatnio brał udział w zawodach slapfightingu.
Źródło: TVN24 Wrocław